Chcę dobić do setki - rozmowa z Michałem Chałbińskim, byłym piłkarzem Zagłębia Lubin

- Chcę dobić do setki - przyznaje otwarcie były napastnik Zagłębia Lubin, któremu marzy się zdobycie stu goli w najwyższej klasie rozgrywkowej. Do zrealizowania celu brakuje mu 26 trafień. Chałbiński na razie nie zdradza jednak w jakim klubie będzie dążył do wyznaczonego celu.

Krzysztof Skutnik: Od niedawna jest pan wolnym zawodnikiem, ale wszystko wskazuje na to, że ten status niebawem może ulec zmianie?

Michał Chałbiński: Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Na razie trenuję indywidualnie, ale jestem po rozmowach z kilkoma klubami. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, niebawem wznowię treningi z zespołem.

Czy to prawda, że postawił pan przed sobą cel, jakim jest zdobycie stu bramek w ekstraklasie?

- Zgadza się, chcę dobić do setki. Jeśli uda mi się dojść do wysokiej dyspozycji, to uważam, że będę w stanie ten cel zrealizować. Wiadomo, że ostatnio nie grałem zbyt wiele i mój ewentualny powrót będzie jedną wielką zagadką. Jeśli jednak wrócę, to chcę o coś grać. Na razie na moim koncie są 74 bramki, do pełni szczęścia brakuje 26. "Klub stu" byłby pięknym zwieńczeniem mojej przygody z piłką.

Aby tego dokonać, będzie pan musiał strzelać około dziesięciu goli na sezon.

- Będąc w normalnej dyspozycji, tyle właśnie bramek strzelałem w Odrze Wodzisław i Górniku Zabrze. Moim najlepszym rezultatem było 15 goli w pierwszym roku gry dla Zagłębia. W ostatnim sezonie w Lubinie strzeliłem pięć bramek i wszyscy mówili wokół, że to rezultat grubo poniżej moich możliwości. Ale ja nie grałem wtedy w pełnym wymiarze czasowym. Twierdzę, że te dziesięć bramek na sezon da się zrealizować. To nie są jakieś liczby z kosmosu.

Ale w zespołach walczących o utrzymanie, napastnicy raczej tylu bramek nie strzelają...

- Dlatego chciałbym pograć jeszcze w dobrym klubie w Polsce.

W październiku skończy pan 33 lata. Z biegiem czasu zdobywanie bramek będzie przychodziło coraz trudniej.

- Mam tego świadomość, ale specjalnie przerażony nie jestem. Tomek Frankowski jest starszy ode mnie o dwa lata, a wszyscy się nim zachwycają. Jak widać, wiek nie gra roli. Jeszcze wszystko przede mną.

Co było dla pana gorsze: sytuacja, w której znajdował się pan w ostatnich miesiącach, czy kontuzja w mistrzowskim sezonie Zagłębia i tym samym utracona szansa na tytuł króla strzelców?

- Trudno powiedzieć. Dwa lata temu byłem bardzo blisko indywidualnego sukcesu. Miałem dwanaście bramek na koncie, ale na pięć kolejek przed końcem sezonu, w spotkaniu przeciwko Koronie Kielce, zderzyłem się z bramkarzem i na boisko już nie wróciłem. Pamiętam, że byłem wtedy podłamany, bo na finiszu rozgrywek najlepszym strzelcem został Piotr Reiss, który zdobył trzy gole więcej niż ja. Z drugiej strony byłem szczęśliwy, bo koledzy poradzili sobie beze mnie i zdobyli mistrzostwo, które ostatecznie osłodziło mi indywidualną porażkę. Chyba dużo gorzej czułem się teraz, kiedy w Zagłębiu mnie skreślono i zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. Na szczęście temat jest już zamknięty i nie chciałbym do niego wracać.

Po powrocie do ekstraklasy będzie pan chciał udowodnić, że popełniono błąd?

- Chciałbym pokazać kilku ludziom, że Michał Chałbiński potrafi grać w piłkę i strzelać bramki. Jestem jednak w takiej sytuacji, że przede wszystkim zależy mi na grze w najwyższej klasie rozgrywkowej. Co będzie dalej? Życie pokaże...

Obecnie w lidze nie ma piłkarzy, którzy stawiają sobie za cel nadrzędny zdobycie stu bramek. Raczej marzą o wyjeździe za granicę. Może tacy piłkarze jak pan czy "Franek" zmienią ich sposób myślenia?

- Nie wydaje mi się, ale liga na pewno jest dzięki temu ciekawsza.

Komentarze (0)