Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Po co panu ta płyta?
Krzysztof Krawczyk (piosenkarz): To coś zupełnie innego niż robiłem do tej pory. Z pomysłem przyszedł mój menadżer, sam bym na to nie wpadł. Ta płyta jest dla kibiców, żeby cieszyli się muzyką. Żyjemy w bałaganie, nie możemy się dogadać. Jesteśmy jak dwa narody mówiące różnymi językami i potrzebujemy piłki. Bo kiedy przychodzi mecz, jesteśmy razem.
Zna się pan na piłce?
Tak średnio, jak wszyscy. Mogę oglądać piłkę właściwie o każdej porze dnia i nocy. Wielu ludzi dzięki niej odreagowuje swoje smutki, porażki. Życie nie jest przecież usłane różami, dużo w nim dramatów. A kiedy nasi zwyciężają, to wszystkich to podnosi. Może właśnie dlatego piłka jest tak popularna? Pełni rolę lekarza, leczy duszę.
Miłość od pierwszego wejrzenia?
Zaczęła się w młodości. Niestety, mój ojciec zapisał mnie wówczas do szkoły muzycznej i kiedy chłopaki kopali na podwórku, ja musiałem ćwiczyć. Nie mogłem mu wybaczyć, że uparł się, aby zrobić ze mnie wirtuoza fortepianiu.
Miłość była nieregularna. Dużo się w życiu napracowałem. Jeździłem, dawałem po cztery koncerty dziennie, byłem zajętym człowiekiem. Zawsze starałem się jednak śledzić najważniejsze wydarzenia, wszystkie piłkarskie wojny. Dziś mam już więcej czasu. Lubię też oglądać lekką atletykę, boks, nawet ping ponga.
Kiedyś pan już o piłce śpiewał.
Przed mundialem w Hiszpanii menadżer przesłał mi do do USA tekst "Piłka w grze". Ja nagrałem ścieżkę wokalną, a Alex Band wystąpił z utworem w Polsce. Singiel się obronił. W "Sportowej niedzieli" mówili w wówczas: "nadchodzi apogeum, gorączka piłki, bo nawet Krawczyk coś nagrał i przesłał nam prosto z Las Vegas". No ale wtedy piękne bramki strzelał Zbigniew Boniek, a o nim i uliczce w Barcelonie śpiewał Bogdan Łazuka. I oni wygrali mundialową piosenkę.
Później nagrywaliście z Bolterem.
Wróciłem do kraju, był 1985 rok. Siedliśmy i ze Sławkiem Sokołowskim zrobiliśmy kawałek "Wygrajmy jeszcze jeden mecz". Nakręciłem teledysk, w Polsce nikt piosenki nie wydał. Zainteresowała się nią jednak meksykańska telewizja i umieściła na kasecie. A byli tam wszyscy wielcy: Scorpions, Ałła Pugaczowa.
Skończyło się tak, że nawet do telewizji przed mundialem zapraszali.
Trzy razy byłem w studiu jako ekspert. Za każdym razem dostawałem gęsiej skórki, bo ja się tak dobrze na futbolu nie znałem. Razem ze mną siedział jednak Kazimierz Górski. W przerwie zapytałem go, co mam mówić. A on opanowany, uśmiechnięty: "powie pan, że mają wzmocnić środek i grać skrzydłami". Wygłosiłem moją kwestię i później rozdzwoniły się telefony: "O, panie Krzysztofie, pan to jest dobrze zorientowany w tej piłce nożnej".
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Krawczyk "Piosenki kibica" (promomix)
Górski bywał na pana koncertach.
Pamiętam to jak dziś, Festiwal Piosenki Cygańskiej w Ciechocinku. Jeździł już na wózku, był w kiepskim zdrowiu. Zażyczył sobie miejsca w pierwszym rzędzie, cieszył się i klaskał. To było nasze ostatnie spotkanie. Żałuję, że nie zdążyliśmy porozmawiać. Niedługo później trafił do niebiańskiej drużyny, którą teraz prowadzi.
[nextpage]Znał pan innych bohaterów boiska?
Kazimierza Deynę, bardzo dobrze. Przychodził regularnie na moje koncerty i właściwie każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na rozmowy o życiu. To był niezwykle otwarty, sympatyczny człowiek. Taki, z którym się usądzie przy stoliku i od razu wie, że zawsze będzie o czym porozmawiać.
On panu o piłce, pan jemu o muzyce?
Tak, przepytywał mnie. O muzykę, piosenkarzy, piosenkarki. Pisanie utworów i ich lansowanie. Dziś bardzo by się zdziwił, jak to wszystko się zmieniło. Jak duże jest ciśnienie, żeby być w tej branży kimś.
Śpiewał pan kiedyś na stadionie?
Przed jednym z meczów Widzewa dostaliśmy z "Trubadurami" propozycję, żeby pogimnastykować się na trawie. Jakaś piosenka, później "Mazurek Dąbrowskego". Poprowadziłem wówczas dyrygenta, żeby trochę zwolnił tempo, aby hymn wybrzmiał dostojnie. A on poleciał krakowiakiem! Zagrał tak, jakby w ogóle nie chciał, żebym wychodził na scenę. Stałem jak ta żona Lota, zamieniłem się w słup soli. I w tył zwrot. Miałem później moralnego kaca.
Hymny klubów piłkarskich śpiewają dziś Maleńczuk, Cugowski, Sikorowski. A pan?
To bardzo dobry pomysł, ale do tanga trzeba dwojga. Ja nie mogę się narzucać i pukać do drzwi.
Czytam o "Lewandowskim" i widzę porównania z "Koko koko euro spoko". Dobrze, źle?
Nie ma to dla mnie znaczenia. Dziś cieszę się po prostu tym, że pan Bóg ciągle daje mi siłę, aby być w studiu i nagrywać muzykę ku radości moich braci i sióstr.
Była krytyka.
Ja jestem w takim wieku, że nic mnie nie dziwi. Nasłuchałem się w życiu wielu przykrości. Wiem, że niektórzy ludzie tak mają, zawsze pojawiają się hejterzy. A to przecież ma być radość, dobra zabawa. Wesoły okrzyk: "Lewandowski, gol dla Polski!". Jeśli komuś nie odpowiada tego typu rozrywka, to przecież może wziąć do ręki dobrą książkę albo iść do teatru czy filharmonii.
Przeszedł pan do zabawy po poważnych płytach. Cohen, Dylan i nagle Lewandowski.
Zakochałem się w Cohenie, Dylan mnie uwiódł, chodzi za mną Johnny Cash. A teraz pojawiła się szansa na coś innego. Podczas nagrywania płyty było dużo radości, uśmiechu. U mnie, u moich przyjaciół. To prosta muzyka. Nośna, z orkiestrą dętą, która ma się kojarzyć ze zwycięstwem.
Wchodzi pan na teren, gdzie rozpycha się disco polo.
Nie mam nic przeciwko tej muzyce, przeżywa teraz drugą młodość. Jej wykonawcy zawsze sprzedawali najwięcej płyt. Kiedyś darzono ich nienawiścią, teraz przeciwnie. Świat się zmienia, zmieniają się mody. Ludzie noszą inne buty. Ja moich nie zmieniam od lat.
Cieszy, niepokoi, przeraża?
Są ludzie, którzy po prostu lubią "bum bum", harmonię, nieskomplikowaną melodię. Cieszą się i skaczą, jakby to był najważniejszy moment w ich życiu. I dobrze! Świat potrzebuje różnych rzeczy, także tych melodyjnych i prostych. Ona tańczy dla mnie, oczy zielone... To nie powinno nikomu przeszkadzać.
Jest na tej piłkarskiej płycie kawałek, który ma szczególne znaczenie?
Kocham całą polską drużynę. Jestem dumny, że są dziś częścią wielkiego, światowego futbolu. Lewandowski jest wodzem, prowadzi drużynę do boju. To wspaniały piłkarz oraz wspaniały człowiek, który dostał dar od Boga i teraz ma się czym podzelić. Kamil Grosicki ma swoje "turbo", nieustępliwością zachwyca mnie Michał Pazdan.
Najbardziej lubię jednak tą o Błaszczykowskim. Raz: zaczyna się ona tak, jakbyśmy mieli wchodzić w południowe rytmy. Świetnie się przy niej bawiłem. A dwa: sam miałem kiedyś bardzo poważny wypadek i duchowo solidaryzuję się z takimi piłkarzami, jak on, Piszczek czy Milik. Ich wszystkich gnębiły przecież kontuzje, długo wracali do zdrowia. Znam straszny wysiłek, który temu towarzyszy. Wiem ile trzeba włożyć pracy w to, aby znowu chodzić. A co dopiero grać!
Apel dla piłkarzy ma pan pewnie prosty.
Wiadomo! Wzmocnić środek i grać skrzydłami. Poza tym ważne jest dla mnie, żeby nie było znokautowanych przeciwników, brutalnej gry. Życzę naszym w Rosji odwagi, walki bez kompleksów. I będzie dobrze.
Autor na Twitterze: