Trzy razy potrącił go samochód, pokonał groźną chorobę. Tomasz Marczyński, czyli niezniszczalny

Newspix / ZUMA / Na zdjęciu: Tomasz Marczyński
Newspix / ZUMA / Na zdjęciu: Tomasz Marczyński

Trzy razy potrącił go samochód, pół roku kariery zabrała choroba, selekcjoner się do niego nie odzywa. Tomasz Marczyński dużo przeszedł, ale zawsze się podnosił. Wreszcie został bohaterem i wygrał dwa etapy wyścigu Vuelta a Espana.

Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Uprawia pan niebezpieczny zawód?

Tomasz Marczyński: Nie, nie sądzę.

Zdjęcia z pana wypadku mówią co innego.

Nie trzeba uprawiać kolarstwa, żeby brać udział w wypadku. Nawet podczas spaceru może cię potrącić samochód. Faktycznie, na rowerze to prawdopodobieństwo jest odrobinę wyższe, ale z drugiej strony jako kolarz posiadam większe doświadczenie niż przeciętny użytkownik drogi.

To był najbardziej dramatyczny incydent, w jakim brał pan udział?

Samochód potrącił mnie już trzeci raz, nigdy nie stało się jednak nic poważnego. Tym razem było podobnie, skończyło się na złamanym nosie i wstrząśnieniu mózgu. Najważniejsze, że mogłem szybko wrócić do treningu.

Napisał pan: "kask uratował mi życie".

Zjeżdżałem krętą uliczką, jakieś 45-50 km/h. I nagle z drogi podporządkowanej wyjechał samochód. Nie przeleciałem po masce, zatrzymałem się na nim. Zabrakło czasu, aby ratować się rękami. Uderzyłem głową. Gdyby nie kask różnie mogło się skończyć.

Dużo myśli przeleciało przez głowę?

Przytomność straciłem tylko na moment, pamiętam właściwie wszystko. Samo uderzenie i to, jak się po nim podnoszę. W takiej sytuacji jesteś jednak bezradny. Wiesz, że nie zdążysz nic zrobić. Masz tylko nadzieję, że nic groźnego się nie wydarzy.

Do Lotto Soudal trafił pan półtora roku temu z Torku Sekerspor. Wielka szansa, zespół World Touru, a tu nagle atakuje choroba. Pasożyt, toksoplazmoza. Można się było załamać.

Nie było łatwo. Dopiero co wywalczyłem sobie powrót do kolarskiej elity, a tu od razu spadły kłody pod nogi! Miałem problem, żeby sprostać normalnym obciążeniom treningowym, długo szukaliśmy przyczyny problemów. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Wreszcie udało się chorobę pokonać.

Udowodniłem, że warto na mnie stawiać. Pokazałem, że jestem "team playerem", potrafię odłożyć na bok własne interesy i skupić się na pracy dla drużyny. A poprzedni sezon, kiedy mogłem już spokojnie trenować, był fantastyczny.

Zabrakło tylko powołania na mistrzostwa świata.

Byłem w życiowej formie, wygrałem dwa etapy Vuelta a Espana. I myślę, że mogłem odegrać w tych mistrzostwach ważną rolę, wykonać dobrą pracę dla naszych liderów. Selekcjoner miał jednak inną koncepcję.

To efekt waszych nieporozumień z czasów współpracy w CCC Polkowice?

Możliwe.

Rozmawiacie ze sobą?

W poprzednim roku trener nie zadzwonił ani razu. Nie pytał ani o plan wyścigów, ani o formę, ani jak się czuję. Nic.

Pan nie szukał kontaktu?

Chciałbym jeździć dla Polski, walczyć dla mojego kraju, ale nie będę nikogo błagał na kolanach o szansę. Skupiam się na mojej pracy; jeździe dla drużyny i osób, które doceniają to, co robię.

Szybko pan z Polski wyjechał.

Od razu po ukończeniu wieku juniora. To była moja decyzja, nie miałem się gdzie rozwijać. Później wróciłem, zdobyłem dla CCC dwa mistrzostwa kraju. Szkoda, że później nie potrafili tego docenić. Minął rok i skreślili mnie jako sportowca. Nie mam więc z polskich zespołów dobrych wspomnień. Nie chcę już do tego wracać.

Pojawiają się dziś myśli: "Ha, pokazałem im"?

Czas pokazał, kto miał rację. Stałem się dzięki temu silniejszy. Znalazłem w sobie motywację i siłę do dalszej walki. A teraz jestem w elicie i czuję się szanowany.

Podobno jest pan "Polakiem o latynoskiej duszy". Co to znaczy?

Staram się spokojnie żyć. Czerpać radość z tego, co się wokół dzieje. Lubię odkrywać świat, poznawać nowe osoby, szukać pozytywów w otaczającym świecie. Podróże kształcą, a kolarstwo w tym pomaga. Daje olbrzymie możliwości. Nigdy nie zamykam się w kręgu: rower-wyścig-rower. Lubię poznawać świat.

Gdzie pan mieszka?

W Hiszpanii.

To plan na przyszłość?

Nie wiem, jak potoczy się moje życie. Kocham Polskę i moich rodaków. Nigdy nie powiedziałem: "nie wrócę do Polski". Chcę po prostu żyć tam, gdzie będę czuł się szczęśliwy. Nie wybiegam jednak tak daleko w przyszłość. Skupiam się na tym, co tu i teraz.

Za chwilę podczas ardeńskich klasyków będzie pan kapitanem drużyny.

Nasi liderzy to Tim Wellens i Tiesj Benoot. Ja będę prowadził zespół i podejmował decyzje w trakcie wyścigu. To odpowiedzialna funkcja. Myślę, że dobrze się w niej spisuję.

Teraz pan popracuje na innych, a później ktoś popracuje na pana?

Przede mną Tour de France i Vuelta. Nie jestem jednak kolarzem, który walczy o miejsca w klasyfikacji generalnej. Moja sytuacja jest taka sama, jak rok temu. Mówiłem wówczas: "Chcę pomagać drużynie, być częścią zwycięstwa". A jeśli będę się czuł na siłach i zespół da mi wolną rękę, to spróbuję pojechać na swoje konto i walczyć o etapowe zwycięstwa.

Autor na Twitterze:

ZOBACZ WIDEO: Biało-Czerwone celują w rekord Polski. Małgorzata Hołub-Kowalik: Wierzymy, że przejdziemy do historii

Źródło artykułu: