Wojciech Kowalewski: Tworzyłem historię, możecie oceniać

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Grał pan w Rosji w 2010 roku, kiedy pod Smoleńskiem rozbił się polski samolot rządowy. Zginęło 96 osób.

Występowałem wtedy w Sibirze Nowosybirsk, bardzo daleko na Syberii. Reakcja klubu, wszystkich dookoła była wspaniała, pełna troski, chęci pomocy. Wszyscy wiedzieli, że to bardzo ciężki moment nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich Polaków, ludzi po prostu. Na budynkach rządowych w akcie solidarności opuszczono rosyjskie flagi do połowy masztów. Rosjanie naszą niesamowitą tragedię także odczuli, byli pełni empatii, składali kondolencje. Dlatego nie chcę odnosić się do tego, co się wokół tamtego wydarzenia dzieje obecnie.

Dlaczego?

Bo to jest przykre po prostu. Ja miałem zrozumienie, żal, współczucie, wszystko czego potrzebowałem. Czułem, że Rosjanie, normalni ludzie, są blisko nas. W tych tragicznych momentach mocno się zbliżyliśmy, zainteresowali się historią naszego kraju. Oczywiście wolelibyśmy zwracać na siebie uwagę w innych okolicznościach, ale historia uczy, że tragedie bardziej przykuwają uwagę ludzi, niż codzienność, kiedy kreuje się teorię nie mające nic wspólnego z prawdą. W Nowosybirsku kierownik drużyny przed meczem jakiś czas po tragedii zapytał mnie, czego potrzebuję. Powiedziałem tylko, że chciałbym czarną opaskę na ramię. Obiecał, że nie będzie problemu.

ZOBACZ WIDEO: "Damy z siebie wszystko" #8. Kołodziejczyk: Krótkoterminowa inwestycja Legii

Był?

Jak przyjechaliśmy na stadion, czarne opaski mieli na sobie wszyscy koledzy z drużyny. Wszyscy w nich zagrali. Nikt żadnej polityki nie robił, ludzie mieli świadomość, że Polaków spotkała wielka tragedia, o której mówił cały świat. Ja to obserwowałem na Syberii i widziałem, jak wszyscy byli dotknięci tym, co się wydarzyło i jak nam współczują. I myślę, że dalej współczują, bo jak widać temat cały czas żyje.

Pięć lat wcześniej był pan jeszcze w Spartaku, gdy poprosił o minutę ciszy po śmierci papieża Jana Pawła II.

I wtedy, i po Smoleńsku, jako Polak, obywatel Rzeczpospolitej, odczułem olbrzymie wsparcie swojego otoczenia. To były szczere emocje. Rzeczywiście przed meczem ligowym poprosiłem o minutę ciszy i dowiedziałem się, że władze Łużników nie mogą podjąć takiej decyzji bez oficjalnego stanowiska Kremla. Przyjąłem to ze zrozumieniem, w Rosji czasami najważniejsze są procedury. Jednak kiedy wyszliśmy na boisko, spiker ogłosił, że minuta ciszy jednak będzie. Nie sądzę, że Kreml się nagle zgodził, okazało się raczej, że w Rosji, jak człowiek chce, to może procedury obejść. Pewnie pomyśleli, że uczczą pamięć Jana Pawła II, bo to ważny moment. Nie tylko dla Kowalewskiego czy jego katolickich kolegów z drużyny, ale dla całego świata. Jan Paweł II nie był osobowością tylko wśród katolików, starał się zasypywać rowy, likwidować podziały między ludźmi. Rosja nie jest biało-czarna, jak czasami ją postrzegamy.

Relacje z kibicami nigdy nie bywały trudne?

Nigdy nie bałem się krytyki, nigdy nie uciekałem od odpowiedzialności - czy to za swój słaby mecz, czy za słaby występ całego zespołu. Nawet w najtrudniejszych momentach wychodziłem do kibiców, wiedziałem że nasze relacje są ważne. Z dużą cierpliwością odpowiadałem na ich pytania. Nie uciekałem też przed dziennikarzami. Zostało to bardzo dobrze odebrane. Sport to wypadkowa wielu czynników, każdy człowiek może popełnić błąd, ale uciekanie w jakąś pozę jest tylko oznaką słabości. Myślę, że Rosjanom spodobała się moje inne podejście, jakaś taka naturalna odwaga.

Skąd się takie "inne podejście" wynosi? Z domu, z podwórka, z Suwałk?

Nie da się odpowiedzieć, co kształtuje charakter. Mnie ukształtowało życie, każde doświadczenie, od najmłodszych lat. Pierwsze wyjście na podwórko, pierwsze znajomości, bliższe relacje, bójki, porażki, zwycięstwa, małe i duże sukcesy, rozczarowania, miłości. Wszystko nas w jakimś stopniu zmienia. Wszystko zależy od tego, w jakim stopniu to co nas spotyka, jesteśmy w stanie przeanalizować i zrozumieć, jakie mechanizmy kształtują nas, jako ludzi. Mnie wychował dom, podwórko, w dużej części sport, ale też starsi koledzy, starsze rodzeństwo. Najważniejsze w życiu jest wiedzieć, czego się chce. A ja, idąc codziennie do szkoły, przechodziłem przez drogę wylotową z Suwałk i zawsze mnie ciekawiło, co jest dalej. Później podróżowałem ze swoim ojcem, który był kierowcą ciężarówki i też mnie interesowało, co jest za horyzontem. Wyobraźnia dzieciaka działała, załączała się wędrowna nuta.

To jeżdżenie z tatą ciężarówką otworzyło pana na świat?

W tamtych czasach bycie kierowcą oznaczało jeżdżenie tylko po Polsce. Ale dla chłopaczka, który ma sześć, siedem lat, to było wielkie przeżycie. Patrzyłem na kraj, który zmienia się za oknem i budowałem świadomość, że Polska to nie tylko Suwałki, że są inne miasta, inne krajobrazy. To wszystko było bardzo ciekawe. Pamiętam, kiedy będąc już w Legii, leciałem na obóz do Francji. Gęba mi się cieszyła, jak u szczeniaka nie tylko dlatego, że stawałem przed sportową szansą.

To dlaczego?

Bo leciałem samolotem. Pierwszy raz. Miałem dwadzieścia lat. Zobaczyłem, ile mogą mi dać treningi, ile świata mogę zobaczyć i jak intensywnie żyć. Moja kariera trwała kilkanaście lat, ale skończyła się kontuzją. Pierwsze pół roku bez gry pozwoliło uporządkować pewne rzeczy i zrozumieć, że istnieje świat poza piłką. Potrzebowałem trochę czasu, by w tych trudnych chwilach wyznaczyć sobie nowy cel. Bo ja zawsze muszę mieć cel, żeby się nie pogubić. Jak każdy mylę się, raz mi coś wychodzi, innym razem nie. Ale sport nauczył mnie też świadomości błędu i wyciągania wniosków.

Za pana czasów liga rosyjska kapała już złotem?

Minęło 12 lat od moich występów w Spartaku i wszystko poszło bardzo do przodu. Zarobki wzrastają w każdej lidze, ale w Rosji jeszcze szybciej. Progi finansowe średnich klubów z tego kraju są nieosiągalne dla najbogatszych polskich klubów. Spartak, CSKA, Zenit czy Lokomotiw to ścisła czołówka, proponują takie kwoty, że coraz trudniej odmówić nie tylko piłkarzom z Ameryki Południowej, ale także tym, którzy wcześniej występowali w silnych ligach na Zachodzie. Czesi czy Słowacy wręcz marzą, by trafić do Rosji, tamtejsza liga świetnie przygotowuje do gry w lidze angielskiej, otwiera nowe drzwi, przeciera ścieżki. Może rywalizacja w europejskich pucharach obnaża słabości i pokazuje, że rosyjskim klubom brakuje jeszcze do europejskich czołówki, ale myślę, że dystans z każdym rokiem jest coraz mniejszy.

Ma pan jeszcze tego Hummera, którego dostał pan w nagrodę dla najlepszego piłkarza sezonu w Spartaku?

Stoi w garażu. Jeżdżę nim, jak bywam w domu. Po błocie. Główne po to, żeby mieć powód, żeby go umyć.

Pracuje pan jeszcze, bo musi, czy bo chce?

Pieniądze nigdy nie były moim celem nadrzędnym, nigdy niczego nie robiłem, kierując się nimi w pierwszej kolejności. Przechodziłem przez kolejne etapy, po kolei realizowałem bardzo popularne teraz słowo "projekt". Kiedy zmieniałem kluby, zawsze chodziło mi o rozwój, okazje do gry, otoczenie, w jakim będę przebywał, z kim będę trenował. Pieniądze pojawią się wcześniej czy później - w zależności od tego, jak bardzo będziemy zaangażowani w realizację swoich celów. Jako piłkarz nigdy nie musiałem podejmować pochopnych decyzji, a po zakończeniu kariery natychmiast zająłem się czymś nowym. Zbudowałem i rozwijam akademię, szkółkę piłkarską dla dzieciaków ze swojego regionu. Działamy już w czterech miastach, powstało także Stowarzyszenie "Akademia 2012", które promuje sport wśród dzieci. Chcę uchronić jak najwięcej młodych osób przed pokusami, jakie stawia przed nimi wirtualny świat, chcę odciągnąć dzieciaki od komputerów i zapędzić do jakiejś aktywności fizycznej.

Po co to panu?

Jakoś tak w głębi serca czułem się zobowiązany oddać coś tym, którzy dali mi szansę. Przecież ja się wychowałem wśród tych ludzi, wziąłem coś dla siebie, czegoś się nauczyłem, ktoś podał mi rękę i sprawił, że przeżyłem piękną przygodę. Chciałbym jakoś się odwdzięczyć. Oczywiście nie dostałem nic za darmo, przeszedłem swoją ścieżkę. Udało mi się także dzięki charakterowi - jestem uparty, zawzięty. Z perspektywy czasu takie cechy okazują się bardzo pożyteczne. Patrząc na to, ile udało mi się osiągnąć, jak wielu ludziom udało mi się pomóc, warto było brnąć, czasami pod prąd. W funkcjonowanie Akademii nadal inwestuję prywatne pieniądze, buduję coś, co chciałbym, by służyło latami. Rok temu związałem się także z Legią, dołączyłem do sztabu trenerskiego, korzystając z zaproszenia moich byłych kolegów z boiska: Jacka Magiery, Aleksandra Vukovicia i Michała Żewłakowa. To był czas bogaty w wydarzenia i dający wiele przemyśleń.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×