W piłkarskim środowisku zwykło się mówić, że tytuły zdobywa się właśnie takimi meczami - słabymi, ale zwycięskimi. Może i w przypadku Legii jest podobnie? Trzeba jednak przyznać, że jeśli tak grająca Legia Warszawa sięgnie w kończącym się sezonie po mistrzowski tytuł, wszyscy jej pracownicy będą musieli się wybrać do Częstochowy dziękować Bogu za łaskę i wsparcie. A piłkarze i szkoleniowy sztab: szturmować Jasną Górę na kolanach. Od zwolnienia Romeo Jozaka minęło już trochę czasu, Legia wciąż prezentuje futbol momentami atrakcyjny jak mielonka turystyczna. Dla stołecznych kibiców najważniejsze jest jednak, że mistrzostwo wciąż ma na wyciągnięcie ręki (może już w niedzielę?). Z jednej strony wiele mówi to o warszawskim zespole, z drugiej natomiast - o ligowej czołówce, zdobywającej niezdobyte dotychczas szczyty nieporadności.
Czy Legia od Wisły Płock była w środę zespołem lepszym? Jedyne, co może na to wskazywać, to wynik, bo o całej reszcie miejscowi powinni jak najszybciej zapomnieć. Straty, ofensywne dno (szczególnie w pierwszej połowie, a gole niemal z przypadku), na dodatek bojaźń - strach przed podjęciem ryzyka - to właśnie (nie tylko) środowa Legia. Zresztą o tym, jak wyglądać będzie finisz ligi, przekonaliśmy się już w niedzielę, gdy mieliśmy oglądać wielki hit, potyczkę ligowych gigantów, a okazało się, że byliśmy naocznymi świadkami bestialskiego morderstwa na futbolu.
Pastwić się nad drużyną z Łazienkowskiej można by było długo (nawet mimo zwycięstwa!!!) - rozsmarowywać drepczącego, zagubionego, wolnego jak ketchup Eduardo, obijać cały zastęp bałkańskich średniaków, cholera tylko wie, jakim cudem obecny w tym klubie - ale na to zapewne przyjdzie jeszcze czas.
Warto jednak zwrócić uwagę na inny fakt. Legia ściąga zawodników z wielkimi firmami w CV, którzy teoretycznie mają ciągnąć tę drużynę do mistrzostwa, przede wszystkim w trudnych momentach, ale gdy przychodzi do kreowania rzeczywistości, wszystko na swoje barki brać muszą... Polacy. Niezgoda trafił Górnik w półfinale Pucharu Polski (gol na wagę awansu) i napoczął Arkę w finale, w meczu z Wisłą najjaśniejszymi postaciami byli chłopak w maturalnym wieku (Szymański), wciąż wyszydzany Michał Kucharczyk i przeżywający drugą młodość Arkadiusz Malarz. To właśnie Malarz utrzymał Legię w meczu, jego interwencje były genialne. Jeśli komuś z Legii rzeczywiście należy się mistrzostwo, to właśnie Malarzowi!
ZOBACZ WIDEO Maciej Rybus. Mistrz z Moskwy