Dla Dariusza Szpakowskiego mundial w Rosji będzie 17 dużym turniejem w karierze. Od 1984 roku obejrzał i skomentował spotkania podczas prawie wszystkich turniejów o mistrzostwo Europy oraz świata. Przegapił jedynie transmitowany przez Polsat turniej w Austrii i Szwajcarii w 2008 roku.
W Polsce przez lata, aż do pojawienia się stacji komercyjnych, był jedynym głosem. Miał pewnie trochę pecha, bo zastąpił gloryfikowanego Jana Ciszewskiego. Różnica jest taka, że okres tamtego przypadł na czas największych sukcesów polskiego futbolu, zaś Szpakowski na swoje nieszczęście musiał przez znaczną część kariery komentować klęski.
Dla wielu polskich kibiców Szpakowski był jednak ich głosem w telewizorze. - Taką największą życiową radiową satysfakcję miałem, kiedy był czas kartek benzynowych i podjechałem na stację swoim pierwszym w życiu samochodem, "maluchem" i tankowałem benzynę. Podszedł do mnie pan ze stacji benzynowej i powiedział: "Wie pan co? Nie wyrwę panu kartki, to jest w prezencie od mnie". Ja mówię: "dlaczego?", "bo mój ojciec, kiedy pan relacjonuje mecze w radiu, uzyskuje wzrok". Myślę, że to było największe wyróżnienie - opowiadał kilka lat temu w rozmowie z radiem iGol.
Z czasem pojawiły się stacje komercyjne, przyszło wielu nowych komentatorów, którzy znacznie większą wagę przykładali do znajdowania ciekawostek, dłubania w życiorysach, zagranicznej prasie. Pewnie ta konkurencja sprawiła, że odbiorcy nie podchodzili do Szpakowskiego jak do zwykłego komentatora, ale podzielili się między jego zwolenników i przeciwników. Czy jednak ktokolwiek miał taki głos i tak potrafił oddać emocje jak Szpakowski?
Zaczynał w 1976 roku jako komentator radiowy. Mało brakowało, a nigdy byśmy go nie poznali, bo miał ofertę studiowania medycyny. - To było kuszące, ale już wtedy miałem za sobą próby dziennikarskie i postanowiłem iść w tym kierunku. Natomiast gdybym zdecydował się na medycynę, to zostałbym pewnie lekarzem sportowym, aby połączyć dwie moje miłości. Jest więc prawdopodobne, że dziś byłbym chirurgiem, bo wiadomo, że taki specjalista w świecie sportu miałby co robić - mówił w rozmowie z "Super Expressem".
Do telewizji publicznej przeszedł w 1983 roku i jest tam do tej pory, choć dostawał oferty i z Canal Plus i z TVN. Próbowano go także usunąć z telewizji. Swego czasu "wojnę" wypowiedział mu Janusz Basałaj, dziś szef biura mediów PZPN. "Szpak" na prawie dwa lata został zmarginalizowany. Ale i tę próbę przetrwał, wrócił do komentowania meczów kadry. Dzięki temu słyszeliśmy zdania, które weszły na stałe do słownika języka polskiego, przynajmniej tego potocznego. Jak choćby: "Szansa, aj Jezus Maria!"
We wspomnianym wywiadzie dla "Super Expressu" powiedział, że myśli o tym, aby po mundialu w Rosji ogłosić przejście na emeryturę. Dla kibiców przyzwyczajonych do jego głosu byłoby to pewnie, cytując samego Szpakowskiego, "sensacją, żeby nie powiedzieć dużą niespodzianką".
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #23. Zaskakujące słowa dziennikarza. "Brakuje mi w kadrze Kucharczyka"