Szymon Mierzyński: To nie minimalizm jest największym problemem Lecha Poznań (komentarz)

WP SportoweFakty / Jakub Piasecki / Na zdjęciu: Lech Poznań
WP SportoweFakty / Jakub Piasecki / Na zdjęciu: Lech Poznań

Takiego Piotra Rutkowskiego jeszcze nie widziano. Wiceprezes Lecha Poznań, którego zwyzywano podczas meczu z Legią Warszawa, zabrał głos i w emocjonalnym wystąpieniu odpowiedział na zarzuty trybun. Jakby nie patrzeć, ma sporo racji.

"Minimaliści" - odsiewając wulgaryzmy, to słowo przewija się wśród kibiców Kolejorza najczęściej i jest kierowane nie tylko do Piotra Rutkowskiego, ale też prezesa Karola Klimczaka. - Latem ubiegłego roku wydaliśmy na transfery 13 mln zł - najwięcej w historii. Nasz trener natomiast był najlepiej opłacanym w całej ekstraklasie - ripostuje syn właściciela.

By miarodajnie ocenić sportowe dokonania Lecha, trzeba zacząć od faktów. Klub z Poznania ma budżet oscylujący w granicach 60-70 mln zł. Główny konkurent, czyli Legia Warszawa, dysponuje sumą nawet czterokrotnie wyższą i ta dysproporcja się na razie na pewno nie zmieni. Ba, śmiało można założyć, że nie mając siedziby w stolicy Kolejorz nigdy nie zyska takich możliwości finansowych jak aktualny mistrz Polski.

By więc niwelować różnicę, Lech musi lepiej wychowywać młodzież (pod tym względem trudno mu czynić jakiekolwiek zarzuty), sprytniej działać na rynku transferowym (tu już bywa różnie), a przede wszystkim wykorzystywać okazje, jakie daje mu sama Legia, która w obecnym sezonie przegrała jedenaście ligowych spotkań. Właśnie w tym aspekcie poznaniacy są najgorsi, bo gdy ich największy konkurent potyka się raz, sami zaliczają w tym czasie ze dwie kompromitacje. Skoro dzieje się to często i regularnie, wywołuje nieprawdopodobną frustrację na trybunach. Kibice widzą te umykające szanse i trudno im przełknąć kolejne porażki. Było ich wiele w krótkim czasie, a niektóre - jak słynne już pucharowe "popisy" z Żalgirisem Wilno i Stjarnan FC - budzą wstyd nawet dziś.

Kibice Kolejorza domagają się większych nakładów na transfery, ale czy Lecha stać, by wydać w jednym okienku jeszcze więcej niż 13 mln zł? Raczej nie. Tu jednak dochodzimy do momentu, w którym zarządowi można już czynić zarzuty, bo od kilku lat kadra jest oparta w dużej mierze na obcokrajowcach. Ich transfery są trochę jak kręcenie kołem fortuny. Czasem wypadnie atrakcyjna suma, a czasem bankrut. Przykładów na to drugie nie trzeba daleko szukać. Nicklas Barkroth (jeden z najlepiej opłacanych zawodników w obecnym składzie), Ołeksij Chobłenko, Elvir Koljić, Vernon De Marco, czy Thomas Rogne. By zobaczyć w akcji dwóch ostatnich, trzeba jeździć na III-ligowe rezerwy do Wronek, bo do pierwszej drużyny się nie łapią.

Z obcokrajowcami jest jeszcze inny problem - gdy w klubie robi się gorąco, oni "umierać" na boisku nie będą. Jednostki takie jak Jasmin Burić albo Ivan Djurdjević (kiedyś ulubieniec trybun, dziś wielka nadzieja na ławce trenerskiej) trafiają się rzadko, a zdecydowana większość skandynawsko-bałkańskiego zaciągu to najemnicy, którzy chcą w Poznaniu się rozwinąć, nieźle zarobić, a potem wyjechać dalej, by zarobić jeszcze więcej.

Ci piłkarze nie są też mentalnie przygotowani na bardzo specyficzny klimat poznańskich trybun. Doskonale świadczy o tym zachowanie Mario Situma, który kilka dni temu stwierdził w gabinecie Piotra Rutkowskiego, że "3. miejsce nie jest takie złe, a na mistrzostwo nie było nas stać". Efekt? Chorwat wyszedł stamtąd równie szybko jak się pojawił i przy Bułgarskiej go już zapewne nie zobaczymy, bo jego wypożyczenie z Dinama Zagrzeb właśnie się zakończyło.

Piotr Rutkowski po raz pierwszy dość otwarcie przyznał, że sporo decyzji personalnych było błędnych, a klub pozbędzie się większości obcokrajowców. Biorąc pod uwagę, że teraz ma ich trzynastu, szykuje się rewolucja. Świadczą o niej zresztą inne ruchy, bo piłkarzem Lecha już jest Tomasz Cywka, a wkrótce może nim zostać Damian Kądzior.

Dobór wykonawców, a nie minimalizm - to największa bolączka pionu sportowego. Wśród sfrustrowanych kibiców nie ma chyba nikogo, kto z pełnym przekonaniem powiedziałby: wydajmy 10 mln zł więcej na transfery i na pewno będziemy mistrzem.

Runda finałowa w wykonaniu poznańskich piłkarzy była żenująca nie tylko pod względem sportowym. Na absurd zakrawają takie ruchy jak cisza medialna (co z dzisiejszej perspektywy według Rutkowskiego było błędem), czy rezygnacja zawodników z wyjścia do dziennikarzy po przegranym meczu z Jagiellonią Białystok. Dorośli ludzie nie potrafili stanąć przed kamerami i skomentować swojego występu, argumentując to "aktualną sytuacją sportową". Jeśli boją się nawet mediów (a dziennikarze - choćby byli źli i zirytowani - nie sforsują barierek w strefie mieszanej i nie wejdą z drzwiami to szatni), to jak mają się uporać z presją tysięcy kibiców na trybunach?

Rutkowski nie ukrywa rozczarowania Nenadem Bjelicą, który jego zdaniem zrobił zbyt mało, by wskrzesić w zespole mentalność zwycięzców. Ktoś powie, że to zrzucanie odpowiedzialności. Być może, lecz w pamięci tych, którzy słuchali go regularnie, Chorwat zapisał się przede wszystkim dwukrotnym wprowadzeniem ciszy medialnej i pustymi deklaracjami, bo poważnych trofeów w stolicy Wielkopolski nie widziano od 2015 roku.

Poprzedni trenerzy Lecha też byli zresztą wyjątkowo łagodni w obejściu z piłkarzami. Jan Urban unikał zwarć, starał się budować przyjacielską atmosferę i szybko się przekonał, że efektów nie daje to żadnych. Mariusz Rumak natomiast jak ognia unikał krytykowania podopiecznych, a na końcu właśnie oni wystawili go na pośmiewisko, nie potrafiąc pokonać amatorów z Islandii.

Zachowując proporcje, Lech w ostatnich latach stał się polskim Arsenalem - klubem o sporych ambicjach, ale seryjnie marnującym szanse i ciągle nienasyconym. Ten proces postępował, wrył się w głowy zawodników i dziś trudno im będzie nagle wszczepić mentalność zwycięzców. Przed każdym istotnym meczem będą mieć w głowach wszystkie poprzednie niepowodzenia i strach przed kolejną kompromitacją.

Dlatego misja Ivana Djurdjevicia zapowiada się na wyjątkowo trudną. Serb musi dokonać rewolucji w szatni i jeśli wierzyć słowom Rutkowskiego, będzie miał na to pełne przyzwolenie władz klubu.

Co do samego zarządu, warto pamiętać o jednym. Brak trofeów frustruje, niszczy dumę, ale dziś Lech jest stabilny finansowo i nic mu nie grozi. Zawsze można sobie kupić luksusowe auto nie mając na nie pieniędzy, wziąć kredyt, a potem go nie spłacić i stracić wszystko. Finansową zapaść przeżywało wiele największych piłkarskich marek w Polsce (w tym Kolejorz, bo przecież w momencie wejścia do klubu Amiki w 2006 roku miał 20 mln zł długu), które musiały się potem tułać po niższych ligach. Stamtąd droga do zdetronizowania Legii jest liczona w latach świetlnych, Lech ma mimo wszystko znacznie krótszą.

Szymon Mierzyński

ZOBACZ WIDEO Dariusz Mioduski: W ten sposób nigdy nie podniesiemy poziomu piłki w Polsce

Źródło artykułu: