Liga Mistrzów. Cud w Stambule, czyli popis Jerzego Dudka i… początek końca jego wielkiej kariery

Getty Images / Ben Radford / Na zdjęciu: Jerzy Dudek broni strzał Andrija Szewczenki w dogrywce finału LM w Stambule
Getty Images / Ben Radford / Na zdjęciu: Jerzy Dudek broni strzał Andrija Szewczenki w dogrywce finału LM w Stambule

Andrij Szewczenko do dziś nie może pojąć, jakim cudem Jerzy Dudek obronił jego strzał w dogrywce. - Ręka Boga - mówił o tej interwencji Polak, który później zastopował Ukraińca także w serii karnych, dając Liverpoolowi wygraną w finale Ligi Mistrzów.

- Największy mecz twojego życia. Już większego nie zagrasz. A po 45 minutach jesteś zażenowany. Pomyślałem sobie: "Możemy tutaj pobić rekord". Gdyby ktoś zaproponował mi porażkę 0:3 albo 1:3, możliwe, że wziąłbym to - wspominał po latach Jamie Carragher, obrońca Liverpool FC. Piłkarze "The Reds" siedzieli w szatni ze spuszczonymi głowami i wzrokiem wbitym w ziemię. Czuli się upokorzeni na oczach całego świata.

Po pierwszej połowie rozgrywanego 25 maja 2005 r. finału Ligi Mistrzów AC Milan gromił Liverpool 3:0. W pełni zasłużenie, demonstrując momentami futbol nie z tej planety. Jerzy Dudek i spółka byli bezradni, gdy Kaka, Andrea Pirlo, Hernan Crespo czy Andrij Szewczenko siali spustoszenie w ich defensywie. Polaka po raz pierwszy pokonał - już w 51. sekundzie - Paolo Maldini. Później dwa gole dołożył Crespo. To wtedy legendarny komentator Andy Gray ogłosił wszem i wobec w telewizji Sky Sports: "Nie cierpię tego mówić, ale ten mecz już się skończył".

Modlitwa matki

Grobowa atmosfera panowała także w oddalonym od Stambułu o prawie 2000 km Knurowie. - Matko Bosko, Święty Ojcze, dopomóż, bo mojego dziecka znowu będą się czepiali - szeptała Renata Dudek, mama bramkarza Liverpoolu Jerzego Dudka. Żona "Dudiego" Mirella oglądała finał z grupą znajomych w pubie w Szczygłowicach - dzielnicy Knurowa. W przerwie wszyscy byli załamani.

ZOBACZ WIDEO Arkadiusz Milik uspokaja kibiców. "W tym roku jest o wiele lepiej"

Do dziś krążą różne wersje na temat tego, kto zdołał poderwać do walki upokorzoną przez Milan drużynę z Anfield Road. Luis Garcia wskazywał na kibiców. - Siedzieliśmy w szatni i słyszeliśmy tysiące fanów śpiewających "You'll Never Walk Alone". Przegrywaliśmy 0:3 w finale LM, oni dawali nam znak, że wciąż w nas wierzą. W tym momencie też zaczęliśmy wierzyć - mówił hiszpański pomocnik "The Reds".

Podobno piłkarze Liverpoolu usłyszeli coś jeszcze. Z szatni Milanu miały dochodzić do nich odgłosy świętowania. Już w przerwie. Co do tej kwestii panują spore rozbieżności - Gów… prawda - mówił o rzekomej fecie w szatni Andrij Szewczenko. - To śmieszne. Ktokolwiek myśli, że moglibyśmy to zrobić, jest po prostu głupi - denerwował się pytany o to po latach Jaap Stam, obrońca Milanu. Ale Steven Gerrard, kapitan Liverpoolu, przedstawił inną wersję. - Słyszeliśmy, jak Milan świętuje. I nic nie mogliśmy z tym zrobić.

To właśnie Gerrard miał odegrać dużą rolę w scaleniu rozbitego zespołu. Pod koniec przerwy poprosił sztab szkoleniowy, by na moment mógł porozmawiać z piłkarzami na osobności. Miał im powiedzieć, że od dziecka jest sercem z tym klubem i nie może patrzeć na to, jak Liverpool jest upokarzany. Dodał, że trzeba jak najszybciej strzelić pierwszego gola. - To była najlepsza kapitańska przemowa, jaką usłyszałem w całej karierze - wspominał napastnik "The Reds" Djibril Cisse.

Jerzy Dudek, w swojej biografii "Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3", zwrócił uwagę na zachowanie Alexa Millera, jednego z asystentów trenera Liverpoolu Rafy Beniteza. Miller "chaotycznym, strasznie zdesperowanym głosem" pobudzał drużynę do walki. - Wiem, co myślicie. Wyczyśćcie swoje głowy. Nie myślcie, że może być najgorszy wynik w historii Champions League. Zapomnijcie o tym! Oni są pewni siebie, prowadząc 3:0. Postarajcie się to wykorzystać. I jeśli uda się strzelić gola w pierwszych dziesięciu minutach, będzie super. Milan i tak na to nie zareaguje, nie zacznie panikować. Będziecie mieli dużo czasu, żeby strzelić drugą bramkę. A wtedy oni na pewno wpadną w panikę. I to będzie znak, że jest szansa na remis. Ale musicie teraz zapomnieć o tym, co było - mówił Miller.

Jak przyznał Dudek, niektórzy piłkarze i tak myśleli głównie o tym, by nie było kompromitacji. Ale scenariusz Millera sprawdził się niemal co do joty.

Sześć minut, które wstrząsnęło Milanem

A wszystko zaczęło się od interwencji Dudka. Tuż po przerwie AC Milan miał rzut wolny. Do piłki podszedł Andrij Szewczenko, huknął mocno, obok muru. Polski bramkarz bardzo późno zobaczył piłkę, ale zdołał ją odbić ręką na rzut rożny. Gdyby padł czwarty gol, finał byłby zapewne rozstrzygnięty.

- Mój zespół grał bardzo dobrze. Być może był to nawet najlepszy mecz, jaki kiedykolwiek zagrała prowadzona przeze mnie drużyna. Mówię oczywiście o pierwszej połowie. To, co wydarzyło się później, jest trudne do wytłumaczenia - opisywał wydarzenia ze Stambułu Carlo Ancelotti, wówczas szkoleniowiec Milanu.

Liverpool po przerwie prezentował się dużo lepiej niż w pierwszej części. Wreszcie udało się uporządkować grę w środku pola. Kaka do tej pory robił, co chciał, miał mnóstwo swobody. Benitez wpuścił na boisko Dietmara Hamanna, który miał zaopiekować się kreatywnym Brazylijczykiem. Tak też zrobił. Gra coraz częściej przenosiła się pod bramkę Didy, bramkarza Milanu.

To było sześć minut (między 54. a 60. minutą), które wstrząsnęło zespołem Carlo Ancelottiego. Najpierw główka Stevena Gerrarda, potem "szczur" Vladimira Smicera, wreszcie rzut karny wykonany przez Xabiego Alonso na raty. Uderzenie z 11 m obronił Dida, ale przy dobitce Hiszpana był bezradny. Liverpool wrócił do żywych!

Z meczu, który był jednym z najbardziej jednostronnych widowisk w historii finałów LM, zrobiła się prawdziwa bitwa. 90 minut nie wystarczyło, by wyłonić zwycięzcę.

Cud w dogrywce. "Przeznaczenie"

W dogrywce - w 118. minucie - wydarzył się kolejny cud. Po dośrodkowaniu z lewej strony Andrij Szewczenko wyskoczył do główki. Kompletnie niepilnowany. Z sześciu metrów uderzył mocno, piłka skozłowała, ale Dudek z tym strzałem sobie poradził. Wydawało się jednak, że Polak tylko odroczył wyrok, na parę sekund. Ukraiński snajper zerwał się bowiem, by dobić piłkę. Dudek, będąc na kolanach, był praktycznie bezbronny. Zdążył tylko wystawić ręce przed siebie. Szewczenko trafił w jedną z dłoni, a piłka - zamiast znaleźć się w siatce - przeleciała nad poprzeczką.

- Walnął ze wszystkich sił. Jakby próbował wyładować złość, która gromadziła się w nim przez całe spotkanie. Niesamowicie mocno uderzona piłka trafiła mnie w rękę. W rękę Boga, jak mówiłem żartobliwie po meczu, bo od razu przypomniało mi się słynne zagranie Diego Maradony, który strzelił ręką gola Anglikom na mistrzostwach świata w 1986 roku - tak opisywał tę sytuację w swojej biografii "Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3" Dudek.

"Szewa" złapał się za głowę. Dudek wstał i pokiwał głową. - Miałem minę z rodzaju: "To jest niemożliwe". Muszę przyznać, że ładnie sprzedała się w telewizji - wspominał. Za moment podbiegł do niego John Arne Riise i powiedział "Kocham cię, Jerzy!".

- Oglądałem tę sytuację wiele razy i do dziś nie potrafię uwierzyć, że piłka nie wpadła do bramki - mówił w rozmowie z "L'Equipe" Szewczenko. - Dudek pewnie też w to nie może uwierzyć. Zaskoczeniem dla mnie była trajektoria lotu piłki po jego obronie. Przeleciała nad poprzeczką, zamiast wrócić do mnie albo wpaść do siatki. Myślę, że to było przeznaczenie. Widziałem się z Dudkiem kilka razy i pytałem go: "Jak zdołałeś obronić mój strzał?". To już stało się naszym żartem - uśmiechał się Ukrainiec.

"Rozgwiazda z galaretowatymi nogami"

Liverpool dotrwał do karnych. A dla Milanu był to potężny cios w sferze mentalnej. - Wiedziałem, że ta obrona (Dudka w dogrywce - przyp. red.) była tym momentem, w którym powiedzieliśmy pucharowi "bye-bye" - mówił Hernan Crespo. - Gdy Szewczenko zmarnował tę okazję w ostatnich minutach, wiedziałem, że wygramy karne - przyznał Dietmar Hamann.

Przed serią jedenastek do Dudka podszedł Jamie Carragher. Zapytał go, czy pamięta Bruce'a Grobbelaara, bramkarza Liverpoolu, który w finale Pucharu Europy w 1984 r. z AS Roma próbował zdekoncentrować rywali podczas konkursu jedenastek. Przed uderzeniem Francesco Grazianiego słaniał się na nogach na linii bramkowej. Włoch przestrzelił, a w efekcie "The Reds" sięgnęli po puchar.

Polak przejął od Grobbelaara "miękkie nogi", ale dołożył do tego coś swojego - taniec na linii bramkowej, który później nazwano "Dudek Dance". Przesuwał się raz w lewo, raz w prawo, byle tylko zdekoncentrować przeciwnika. Serginho, który uderzał jako pierwszy, przeniósł piłkę nad poprzeczką. - Wykonał dużo lepszą robotę niż ja. Wyglądał jak rozgwiazda z galaretowatymi nogami. Ale to zadziałało - mówił o Dudku Grobbelaar.

W drugiej serii Polak wygrał pojedynek z Andreą Pirlo. Zrobił to, będąc na bakier z przepisami. Gdy Włoch uderzył, "Dudi" był już dobre dwa metry przed linią bramkową. Sędziemu próbował na to zwrócić uwagę Dida, bramkarz Milanu. Dudek natychmiast przypomniał Brazylijczykowi, że robił dokładnie to samo w finale LM w 2003 r. (Milan pokonał w karnych Juventus).

Cisse podwyższył na 2:0. Później jednak pomylił się Riise, a Milan zmniejszył stratę. Dudkowi nie udało się wyprowadzić z równowagi ani Jona Dahla Tomassona, ani Kaki. Kończący czwartą kolejkę Smicer trafił na 3:2.

Piątą serię otwierał Szewczenko. Gwiazdor Milanu miał prawo być sfrustrowany. Asysta przy pierwszym golu Crespo była całym jego wkładem w ten mecz. Bramki, mimo kilku dogodnych okazji, nie zdobył. Dwa lata wcześniej, w finale LM w Manchesterze, Szewczenko także strzelał jako ostatni w Milanie. Zmylił Gianluigiego Buffona, dzięki czemu jego zespół pokonał Juventus po rzutach karnych. Teraz zaś musiał wygrać z Dudkiem próbę nerwów, by utrzymać "Rossoneri" przy życiu.

Próbował zwolnić przed oddaniem strzału, ale Polak na to nie zareagował. W końcu "Dudi" wybrał swój prawy róg, ale pozostawił wyciągniętą lewą rękę. Dzięki temu odbił piłkę, zapewniając Liverpoolowi wygraną i piąty w historii Puchar Europy. Początkowo nawet nie zdawał sobie sprawy, że to już koniec. Tak bardzo był skupiony na poszczególnych rzutach karnych.

"Nieśmiertelny"

- Widziałem, jak ta cała banda na mnie leci. Luis, Sami, Carragher. To był najszczęśliwszy moment piłkarski, jaki przeżyłem w życiu. Wtedy pierwszy raz powiedziałem sam do siebie, że mogę być zadowolony - wspominał Dudek w rozmowie z uefa.com.

Pochodzący z Knurowa bramkarz odniósł największy sukces w karierze. Został "Nieśmiertelnym" (tak "Przegląd Sportowy" zatytułował relację z finału LM).

Okładka "Przeglądu Sportowego" po finale LM w 2005 r.
Okładka "Przeglądu Sportowego" po finale LM w 2005 r.

W Polsce zapanowało szaleństwo na jego punkcie. Nikt nie przypuszczał, że mecz w Stambule był zarazem… początkiem końca wielkiej kariery Dudka.

Jeszcze przed finałem LM w angielskich mediach spekulowano o nowym bramkarzu, którego Benitez miał ściągnąć na Anfield Road. Tak też się stało. Hiszpan sprowadził swojego rodaka Jose Reinę. Dudek rywalizacji się nie bał, ale w sierpniu 2015 r. doznał na treningu bolesnej kontuzji. Zwichnął prawy łokieć i na ponad dwa miesiące został wyłączony z gry. W Liverpoolu bronił Reina, a sytuacja Polaka była coraz trudniejsza, zwłaszcza że zbliżał się mundial w Niemczech.

Miał ochotę uderzyć Beniteza

Wielokrotnie Dudek prosił Beniteza o zgodę na transfer albo chociaż na wypożyczenie. Menedżer "The Reds" za każdym razem zapewniał, że mu pomoże, jeśli do klubu wpłynie dobra oferta. W styczniu 2006 r. Polakiem interesował się FC Koeln. Niemcy proponowali 800 tys. euro za wypożyczenie, Benitez chciał 3 mln euro za transfer definitywny. Negocjacje trwały kilkanaście dni. Hiszpan zwodził bramkarza aż do ostatniego dnia zimowego okienka transferowego. Wtedy oznajmił Dudkowi, że Koeln musi zaoferować dwa razy więcej.

- Dostałem szału. Jakiś wewnętrzny diabelski głos zaczął mi podpowiadać - walnij go w zęby, to na pewno cię puści. W swojej desperacji zacząłem myśleć na skróty, że gdybym mu naprawdę przyłożył, podjąłbym jedyną słuszną decyzję. Byłaby kosmiczna afera, ale wtedy na pewno wywaliłby mnie natychmiast z klubu!!! Choć naprawdę nigdy tego nie chciałem. Zawsze byłem lojalny wobec Rafy i chłopaków z drużyny - wspominał Dudek w drugiej biografii "NieREALna kariera".

Musiał pogodzić się z rolą rezerwowego. Po triumfie w Lidze Mistrzów grał rzadko. Przez dwa sezony wystąpił tylko w ośmiu spotkaniach w Premier League (a w sumie w 12). Kontrakt w Liverpoolu wygasał latem 2007 r. Benitez wprawdzie zaproponował Dudkowi kolejną umowę, ale… na zmienionych warunkach. Jako drugi bramkarz miał zarabiać o połowę mniej. Bohater ze Stambułu uznał te słowa za lekceważące i pożegnał się z Anglią. Wkrótce przeniósł się do Realu Madryt, w którym pełnił rolę zmiennika Ikera Casillasa. Przez cztery sezony rozegrał tylko dwanaście meczów, głównie w Pucharze Króla.

W sobotnim finale Ligi Mistrzów w Kijowie spotkają się Liverpool z Realem. Dudek już zapowiedział, za kogo będzie trzymać kciuki. - Mam mnóstwo przyjaciół i kolegów w Madrycie, każdy pyta mnie, komu będę kibicował, ale wiedzą już że sercem będę z Liverpoolem - wyjaśnił w rozmowie z TVP.

Komentarze (0)