Niemcy nazwali go "trenerem Saddama". Teraz przyjął ofertę z Syrii
Jest specjalistą od pracy w miejscach, gdzie alarmy bombowe to codzienność, na ulicach leżą trupy, a w więzieniach dochodzi do tortur. Oman, Irak, Białoruś, Syria. Tak wygląda CV 70-letniego niemieckiego szkoleniowca, Bernda Stange.
Dlaczego kontrowersyjnych? W styczniu 2018 roku przyjął ofertę pracy z Syrii. Kraju rządzonego przez Baszara al-Asada. Jednego z najbardziej krwawych dyktatorów, który wedle ostrożnych szacunków ma na swoich rękach krew setek tysięcy ludzi. W wojnie domowej, która od 2011 roku niszczy Syrię, nie powstrzymał się nawet od przeprowadzenia ataków chemicznych na swoich rodaków. - Nigdy w życiu nie przyjąłbym oferty od takiego człowieka - powiedział w jednym z wywiadów Arsene Wenger, były już trener Arsenalu.
- Ja nie przyjąłem oferty od al-Asada - tłumaczy w artykule opublikowanym przez BBC, Stange. - Syryjska federacja piłkarska jest apolityczna. Pracuje w niej zaledwie kilka osób. Nie mają nic wspólnego z tym, co się dzieje na ulicach Damaszku czy Aleppo.
To nie burza z piorunami. To wojna
Nie do końca. Federacja nigdy nie jest niezależnym stowarzyszeniem. To są zawsze państwowe pieniądze. Coś o tym wie Wojciech Łazarek, który w latach 2002-2004 pracował w Sudanie. - Też trwała tam wówczas wojna domowa - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty. - Rządzący gwarantowali mi, że kontrakt zostanie wypłacony. Pieniądze nie były ogromne, w Europie mogłem zarobić więcej, ale nie zdarzyło się, aby przelew nie doszedł na czas. Pod tym kątem praca w takich krajach zazwyczaj jest pewna.
Wróćmy do obecnego selekcjonera Syrii. Stange twierdzi, że nie spotkał się jeszcze z al-Asadem, ale gdyby takie zaproszenie otrzymał, to z pewnością by się wybrał. - Nie jestem politykiem, jestem trenerem - mówi. - Moim celem jest awans piłkarzy z Syrii do Pucharu Azji w 2019 roku. Natomiast spotkanie z przywódcą tego kraju pozwoliłoby mi zrozumieć, co tutaj tak naprawdę się dzieje. Bo nie rozumiem.
Niemiec spędza w Damaszku sporo czasu. Sam twierdzi, że tak mniej więcej 50 procent. Podróżuje po opanowanym wojną domową kraju i widzi ogrom ludzkiej tragedii. - Widziałem zniszczone atakiem chemicznym tereny Ghouta czy Douma - przyznaje. - Często w oddali słychać wybuchy, myślisz w pierwszej chwili, że to nadciągająca burza z piorunami, ale nie. To wojna. Widziałem też ulice kilka godzin po bombardowaniu. Ulice pokryte setkami ciał.
"Trener Saddama"
Syryjczycy marzą o powrocie do normalności. Piłka nożna, a sport szerzej, jest symbolem tego, że wojna musi się kiedyś skończyć. - Chwilą normalności, w tych nienormalnych czasach - opowiada Niemiec. - Marzę, aby nasze wyniki dawały ludziom nadzieję, że kiedyś wojna się skończy. Mimo że na razie nie ma szans, aby grać u siebie, w Syrii.
Jest na to zbyt niebezpiecznie. Stange jednak żyje nadzieją, zwłaszcza po ostatnim meczu (koniec marca 2018) towarzyskim - w Iraku. Niemiec pracował w Bagdadzie w latach 2002-2004. W okresie, kiedy kruszyła się i upadła dyktatura Saddama Husajna. - Wtedy byłem w podobnej sytuacji, jak teraz w Syrii - wspomina. - Wojna, trupy, bombardowania, budowanie kadry od podstaw. A teraz? Na mecz w Basrze przyszło 65 tysięcy kibiców! Cudowny widok. Jestem przekonany, że za kilka lat tak będą wyglądały trybuny w Damaszku.
Stange - tak twierdzi - również nie spotkał się z Husajnem. Mimo to był bardzo mocny krytykowany w Niemczech i otrzymał przydomek: "Trener Saddama". Na czas inwazji amerykańskiej w Iraku został ewakuowany przez niemiecką ambasadę. Wrócił jednak do Iraku błyskawicznie. - Potrzebowali mnie piłkarze, Irakijczycy, federacja - tłumaczy. - Nie mogłem ich zostawić. Mimo że w Niemczech wszyscy mi to odradzali. A nawet starali się obrzydzić.
Z Iraku wyjechał na stałe dopiero wtedy, gdy zamordowano jego ochroniarza, strzałem w głowę, w jego samochodzie. Niektórym nie spodobało się, że szukał pomocy (choćby w zakupie piłek czy strojów) w USA, Wielkiej Brytanii czy innych krajach europejskich. Stworzył jednak podstawy pod sukces - Irak zajął czwarte miejsce w turnieju olimpijskim w Atenach (2004) czy wygrał Puchar Azji (2007). Bez Stange'a nie byłoby takich sukcesów. A na pewno nie tak szybko.
Bez ciepłej wody po treningu
Niemiecki szkoleniowiec, który był w przeszłości piłkarzem, a w latach 80. XX wieku prowadził reprezentacje nieistniejącego już NRD (seniorską, U-21 oraz olimpijską), pracował również na Białorusi. - U Łukaszenki - wspomina. - I też nie powiem złego słowa na niego. Mówi się o terrorze, aresztowaniach, torturach w więzieniach. Nic takiego nie widziałem. A pracowało się naprawdę dobrze. Mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy.
Syryjczycy nie mają również pieniędzy na obozy przygotowawcze, bilety lotnicze, a nawet porządne buty piłkarskie. - Znowu próbuje się "dostać" do władców wysokorozwiniętych krajów, aby nam pomogli - przekonuje. - Na razie idzie jak po grudzie. Jak ktoś słyszy "Syria", to natychmiast kojarzy z "al-Asadem" i woli nie wchodzić do tej rzeki.
Stange czuje jednak misję. I wie, że jego praca przyniesie kiedyś efekty. Za kilka lub kilkanaście lat. Jak w Iraku. - Dlatego się nie poddam - kończy. - A jak skończę misję w Syrii, to przeniosę się w inne, niemniej niebezpieczne, miejsce. Taka jest moja misja.
Przeczytaj inne artykuły autora >>
ZOBACZ WIDEO Raport z kadry: turniej w siatkonogę i liczne atrakcje