Mońki, Chicago i West Ham. Historia Przemysława Zabielskiego - pierwszego Polaka w lidze Gibraltaru

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Przemysław Zabielski na tle słynnej Skały Gibraltarskiej
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Przemysław Zabielski na tle słynnej Skały Gibraltarskiej

Mógł grać nawet w West Hamie, ale wylądował w drugiej lidze Gibraltaru. A trafił tam z USA, mimo że urodził się oczywiście w Polsce. - Życie lubi zaskakiwać - mówi WP SportoweFakty Przemysław Zabielski, piłkarz Brunos Magpies.

W tym artykule dowiesz się o:

Rzut rożny. Piłka spada przed pole karne, gdzie czeka Przemysław Zabielski. Uderza przy bliższym słupku, bramkarz rywali popełnia błąd. Futbolówka ląduje w siatce. Kilkunastu kibiców obecnych na trybunach bije brawo, a obrońca Brunos Magpies zbiera gratulacje od kolegów z drużyny. Tak pada historyczny, pierwszy polski gol w rozgrywkach ligowych Gibraltaru.

20 klubów, jeden stadion

Dla większości Polaków Gibraltar kojarzy się z katastrofą samolotu, w której 4 lipca 1943 zginął premier gen. Władysław Sikorski. Dla kibiców piłkarskich nad Wisłą - z najwyżej wygranym w historii dwumeczem eliminacji mistrzostw Europy (7:0 i 8:1 w kw. Euro 2016 - red.). Niewielu z nich zdaje sobie sprawę, że na tym terytorium, liczącym niespełna 7 km kwadratowych, jest nieźle rozbudowana liga piłkarska. - Łącznie jest aż 20 zespołów. Z informacji trenera i drużyny wiem jednak , że tak "profesjonalniej" wygląda zaledwie od 2-3 lat - opowiada nam Zabielski, który od stycznia występuje w tamtejszej 2. lidze.

O pełnym profesjonaliźmie nie można jednak mówić. Problemem niewątpliwie jest to, że wszystkie drużyny grają na tym samym obiekcie. Wielofunkcyjny Victoria Stadium, na którym 25 marca reprezentacja pokonała sensacyjnie Łotwę 1:0, służy zresztą nie tylko piłkarzom. A to sprawia, że wolnych terminów nie ma zbyt wiele. - To jest właśnie tutaj najgorsze. W marcu nie graliśmy ani razu, później zaś w 8 dni były trzy spotkania. Nie ma co kolorować, logistyka nie jest dobra. Druga liga gra w przedziwnych porach, bo jest sporo ważniejszych imprez. Pierwsza liga, druga, puchar, rezerwy... Mamy drużynę rezerw, by nie tracić ogrania - podkreśla Polak.

Jego klub uchodzi za jeden z najlepiej zorganizowanych w Gibraltarze. Nic więc dziwnego, że do końca grał o awans do elity. - Kiedy tutaj przyjechałem, drużyna zajmowała czwartą pozycję. Wiedzieliśmy, iż celem będzie awans, ale ostatecznie się nie udało - mówi. Zabrakło im zwycięstwa w ostatnim meczu sezonu. - Druga liga nie jest jakoś wielce wymagająca, więc tym bardziej szkoda. Tutejsza ekstraklasa, wbrew pozorom, już taka łatwa nie jest. Nie grają w niej sami "kelnerzy". Byłoby więc to fajne wyzwanie - zaznacza.

Wnętrze restauracji głównego sponsora gibraltarskiego klubu. Tutaj najczęściej można spotkać piłkarzy Brunos Magpies (fot. Przemysław Zabielski)
Wnętrze restauracji głównego sponsora gibraltarskiego klubu. Tutaj najczęściej można spotkać piłkarzy Brunos Magpies (fot. Przemysław Zabielski)

Dwie kontrole i samolot w drodze na trening

Potwierdzać te słowa może wyczyn Lincoln Red Imps, który przed dwoma laty pokonał sensacyjnie w kwalifikacjach Ligi Mistrzów Celtic Glasgow (1:0). I chociaż po porażce 0:3 w rewanżu odpadł z rozgrywek, pokazał, że trzeba się liczyć z tamtejszymi drużynami. - Przychodzi sporo Hiszpanów, którzy podnoszą poziom. Motywują ich pieniądze, ponieważ na pewno mogą zarobić tutaj więcej niż w niższych ligach u siebie - tłumaczy Zabielski. Wraz z nim do Brunos także trafiło kilku innych "stranierich". - Jest nas łącznie dziewięciu na kontraktach. Zajmujemy dwa mieszkania. Mamy zapewnione wyżywienie z restauracji, która nas sponsoruje, więc nie możemy narzekać. Szczególnie że miejsce do mieszkania jest bardzo fajne: ciepło, słonecznie. Trenujemy pięć razy w tygodniu: trzy rano i dwa wieczorem - oznajmia.

Droga na te treningi jest bardzo ciekawa. Aby dojechać na boisko, trzeba bowiem pokonać dwie kontrole graniczne: hiszpańską i gibraltarską. Przeważnie są to tylko formalności - sprawdzenie dokumentów i można iść dalej. No chyba że trafi się na... lądujący samolot. - Z nimi bywa ciężko, chociaż latają tylko parę razy dziennie, zdarzyło mi się czekać. Cały ruch staje, wszystkie bramki są zamknięte i jest to jakieś 10-20 minut dodatkowego czekania. Dlatego staramy się chodzić w innych godzinach, żeby uniknąć takich sytuacji - mówi Zabielski.

24-latek tą trasę pokonuje praktycznie codziennie. - Mieszkamy w hiszpańskim La Línea de la Concepción. Do granicy mamy 15 minut - opowiada. Ma szczęście, że obecnie Hiszpania i Gibraltar są w dużo lepszych stosunkach niż kilkanaście lat temu. Wtedy, przez pewien czas, granica była całkowicie zamknięta. A nawet kiedy ją otwarto, celnicy na złość sprawdzali wszystko bardzo skrupulatnie po to, by zniechęcić zagranicznych pracowników. - Dobrze, że to już przeszłość - cieszy się polski obrońca.

Przejście graniczne między Hiszpanią a Gibraltarem. Kolejki są, ale do tych sprzed kilku miesięcy jeszcze daleko (fot. Przemysław Zabielski)
Przejście graniczne między Hiszpanią a Gibraltarem. Kolejki są, ale do tych sprzed kilku miesięcy jeszcze daleko (fot. Przemysław Zabielski)

Z "Chicago" do Chicago

Z Okęcia odlatuje samolot do Chicago. - Mońki są? - pyta pilot. - Są - odpowiada tłum. - No to możemy startować.

To jeden z popularnych swego czasu kawałów o 10-tysięcznym mieście na Podlasiu, które słynie z tego, że jest nazywane "polskim Chicago". Wszystko z powodu olbrzymiej emigracji zarobkowej jego mieszkańców w czasach PRL-u. Stąd znana jest też anegdota, że obecnie nie ma w Mońkach rodziny, która nie miałaby kogoś w USA. A jeśli takiej rodziny nie ma, to znaczy, że jest już w Ameryce. - No tak znam to, chociaż warto zaznaczyć, że dużo osób jest z pobliskich wsi czy miejscowości jak Knyszyn czy Tykocin, chociaż mówią, że z Moniek - mówi Przemek, który stamtąd pochodzi.

Jego rodzina wyjechała, kiedy miał 15 lat. - Z mojego osiedla mieszkało tam już 4-5 rodzin. Mimo to, wiedziałem, że będzie ciężko. Nie miałem pojęcia jak to wygląda na miejscu. Na początku brakowało mi kontaktu z piłką. Bardziej skupiałem się na nauce, ukończyłem szkołę - tłumaczy. W końcu koledzy przekonali go, by dołączył do Wisły Chicago. - Grałem bardziej amatorsko, dla zabawy. Nic poważnego. Piłkarsko wyglądało to jednak nieźle. Wygrywaliśmy wiele spotkań - opowiada.

Polak miał okazję zobaczyć, jak w Stanach podchodzi się do szkolenia młodzieży. W wieku 17 lat trafił bowiem do jednej z tutejszych akademii, FC United. I od początku zderzył się z zupełnie innym modelem niż ten, który poznał w juniorach Promienia Mońki. Nie tylko w przypadku treningów, ale także samych rozgrywek juniorskich. - Jesienią występowaliśmy tylko w ligach szkolnych, a dopiero wiosną w klubach. I tu, i tu graliśmy w wielu turniejach sponsorowanych przez duże firmy - tłumaczy Zabielski.

Victoria Stadium. Tutaj Przemysław Zabielski przeszedł do historii jako strzelec pierwszego polskiego gola w Gibraltarze (fot. archiwum prywatne)
Victoria Stadium. Tutaj Przemysław Zabielski przeszedł do historii jako strzelec pierwszego polskiego gola w Gibraltarze (fot. archiwum prywatne)

Blisko Premier League i MLS

Kilka z nich drużyna Zabielskiego wygrała. Na jednym z takich pucharów zauważyli go skauci. - Dostałem email z zaproszeniem na testy do West Ham United. Na początku myślałem, że to jakiś spam do wszystkich, ale okazało się że nie - mówi piłkarz, który przez tydzień trenował w słynnym zespole. I chociaż ostatecznie nie uzyskał angażu w zespole Premier League, to mógł otworzyć sobie drzwi do MLS. - Po testach odezwały się do mnie dwa kluby, jednak ostatecznie postawiłem na studia. Tam chciałem przeżyć swój "American Dream", taki jak w filmach - dodaje.

Polak skończył studia w kierunku Wychowania Fizycznego i rozglądał się za pracą. Po pewnym czasie zaczął jednak tęsknić za futbolem i za namową kolegów wrócił do Wisły. Nieoczekiwany zbieg okoliczności sprawił, że wylądował w Polsce. - Życie lubi zaskakiwać. Pojechaliśmy z Wisłą na turniej do Sanoka. Tam poznałem dziewczynę i zacząłem pracować dorywczo. Chciałem latać jak najczęściej, by móc ją odwiedzać - tłumaczy. Z pomocą przyszła mu piłka. - Akurat wygraliśmy wtedy pewien turniej i mój obecny agent wyszedł z inicjatywą, by nas reprezentować. Miałem nadzieję, że znajdzie mi klub bliżej ojczyzny - dodaje.

No i znalazł. Chociaż w miejscu, którego Polak zupełnie się nie spodziewał. - Na początku miałem jechać na testy do trzecioligowca z Włoch, ale niestety coś się nie udało - tłumaczy piłkarz. Podobnie było w przypadku ofert z drugiej ligi austriackiej czy angielskiej League Two. - Ostatecznie dobrze, że trafiłem na klub w Gibraltarze, bo wiedziałem, że ciężko będzie mi wejść w ciągły trening. Dwa lata praktycznie nie trenowałem, a tutaj mogłem spokojnie się odbudować - nie ukrywa zawodnik, po czym dodaje: - Teraz czas na wakacje. W Krakowie mieszka moja dziewczyna. Na najbliższy miesiąc chcę też wrócić do Chicago, zobaczyć się z rodziną. Co będzie później, zobaczymy.

ZOBACZ WIDEO: Mundial 2018. Grzegorz Krychowiak: Kontuzja Kamila Glika to tragedia

Komentarze (3)
avatar
Pan wszystkich Panów
10.06.2018
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Co za dureń Szwagrów nie ogląda? 
avatar
Pan wszystkich Panów
10.06.2018
Zgłoś do moderacji
0
2
Odpowiedz
Mońki... To pewnie Szwagrów zna! 
Nightmarre
10.06.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To jest alternatywa dla Glika na mundial, da sie go jeszcze dowolac?