MŚ 2018. Ezi co miał 6 palców i bosy Leonidas. Tak Polska debiutowała na mundialu

Newspix / Pressesports / Agencja Przeglad Sportowy / Na zdjęciu: Ernest Wilimowski strzela gola w meczu z Brazylią
Newspix / Pressesports / Agencja Przeglad Sportowy / Na zdjęciu: Ernest Wilimowski strzela gola w meczu z Brazylią

Ponoć miał 6 palców u stop. Na pewno posiadał niesamowitego nosa do goli. Ernest Wilimowski prawie w pojedynkę rozbił Brazylię, a Polska rozegrała niezapomniany mecz. Tak 80 lat temu debiutowaliśmy na mundialu.

Pociąg z reprezentacją Polski zbliżał się do Strasburga. Były dwa dni do meczu, humory dopisywały. Na miejscu nikt jednak na Biało-Czerwonych nie czekał. Przyjechali niezauważeni, jak jakimś pociągiem duchów. Przecież miało ich tam nie być. Jugosławia powinna rozbić Polaków w eliminacjach, ale to piłkarze Józefa Kałuży w Warszawie sensacyjnie wygrali 4:0. Porażka 0:1 w rewanżu krzywdy już nie zrobiła. Polska po raz pierwszy jechała na mistrzostwa świata.

Za to tłumy czekały na Brazylię, naszego rywala. - Wiedzieliśmy, że to jeden z najlepszych zespołów świata - wspominał po latach jeden z ówczesnych asystentów w sztabie kadry, Tadeusz Foryś.

Niezrównana futbolowa uczta

5 czerwca 1938 roku niebo nad Strasburgiem we Francji najpierw było pochmurne, a potem lunęło deszczem. Mecz rozpoczął się o 17.30. "Le Figaro" pisał potem, że Polska i Brazylia stworzyły "Niezrównaną futbolową ucztę". Chociaż na początku nic nie wskazywało, że starcie osiągnie potem status legendarnego. Zgodnie z zapowiedziami Canarinhos od razu przystąpili bowiem do ataku i już po kwadransie prowadzili po strzale Leonidasa. "Start Brazylijczyków był tak mocny, że beznadziejny wydawał się wszelki wysiłek" - pisał w relacji "Przegląd Sportowy".

Biało-Czerwoni nie poddali się. - Może mieli z początku przewagę, ale to nie było jeszcze groźne. Zdaje mi się, że powoli nabieraliśmy wiary, że można walczyć z nimi jak z każdym. A może nawet wygrać - wspominał Erwin Nyc w książce Andrzeja Gowarzewskiego "Biało-czerwoni. Encyklopedia Piłkarska FUJI". I po zaledwie pięciu minutach niespodziewanie było 1:1. Kapitalną, solową akcję Ernesta Wilimowskiego zapaśniczym chwytem przerwał golkiper rywali Batatais. Szwed Ivan Eklind bez wahania wskazał na jedenastkę, którą na gola zamienił Fryderyk Scherfke. Tak padł historyczny gol Polski na mistrzostwach świata.

ZOBACZ WIDEO Nawałka ogłosił kadrę. Kulisy zgrupowania reprezentacji

Niestety, na wiele więcej nie było nas stać w tej części. "Wprawdzie atak Polski miał kilka zrywów, wprawdzie pod bramką niebieskich piłkarzy tworzyły się niebezpieczne ataki, jednak wyczuwało się, że naszym brak siły, zdecydowania i pewności" - zaznaczał redaktor "PS". A na naszych przeciwników strata bramki podziałała niczym płachta na byka. Nie minęło kilkanaście sekund, a Romeu strzelił dla Brazylijczyków drugiego gola. Świetni technicznie piłkarze z Ameryki Południowej nie zamierzali poprzestać i rozpoczął się kolejny szturm bramki Edwarda Madejskiego. Nasz golkiper dawał sobie radę z kolejnymi próbami przeciwników. Wszystko wskazywało więc na to, że na przerwę Polacy zejdą przegrywając minimalnie. Wtedy jednak bramkarz Biało-Czerwonych skapitulował. Nie miał szans przy strzale głową Peracio.

Deszcz i Wilimowski

Dwie bramki po pierwszej połowie wydawały się wystarczającą zaliczką do awansu. Siedzący w przerwie na trawie, nieopodal narożnika boiska, Polacy tracili wiarę. Był jednak wśród nich jeden taki, któremu nie przechodziło przez myśl, by się poddać. Ernest Wilimowski był pewny, że to spotkanie można jeszcze wygrać. - Nikt nie wierzył, że można wygrać z Brazylią, tylko ja - wyjawi później Andrzejowi Gowarzewskiemu. Chociaż tak naprawdę nie musiał tego mówić, wystarczyło to, co zrobił...

Po 45 minutach gry zaczęło padać. Nieprzygotowani na taką pogodę Brazylijczycy kompletnie się pogubili. Grząskie, błotniste boisko zaczęło im sprawiać przykre niespodzianki. Mieli problemy z rozpadającymi się butami. A w międzyczasie trwał koncert rudowłosego Polaka. W przeciągu kilku minut "Ezi" [pseudonim Wilimowskiego - przyp. aut.] dwukrotnie ośmieszał obronę rywali i doprowadził do wyrównania! Publiczność, która do tej pory wspierała zespół z Ameryki Południowej, nagle zaczęła kibicować Biało-czerwonym. "Teraz nie ma już hamulców. Poza skromną garstką Brazylijczyków, trybuny drżą z emocji i oklasków' - podkreślał "PS".

Pech bramkarza

Przeciwnicy byli oszołomieni. Deszcz z czasem przestał padać, Brazylijczycy otrzepali się z błota i znowu ruszyli. 20 minut przed końcem meczu mokra piłka po strzale Peracio przełamała ręce Madejskiego, uderzyła w poprzeczkę, po czym spadła na jego kark i wturlała się do siatki...

"[Kiedy] zaczynamy wierzyć, że najtajniejsze sny się ziszczą, złośliwy reżyser - los - znowu płata nam figla" - podsumował niefart "PS". - Przez długi czas miałem pretensję do niego o ten błąd - przyznawał po latach Ewald Dytko w jednym z wywiadów. Pozostawało jednak kilkanaście minut do końca, a to z fenomenalnym tego dnia Wilimowskim w składzie oznaczało sporo czasu na odrobienie strat. Szczególnie że tym razem Biało-czerwoni nie spuszczali już głowy. Zobaczyli przecież, że ta Brazylia nie jest wcale taka wielka...

Rozpoczął się napór Biało-Czerwonych i "nerwowe spoglądanie na wskazówki, które nagle przyspieszają swój bieg" ("PS"). Canarinhos bali się otworzyć. Już docenili przeciwnika. Zaczęli kombinować: granie na czas, pozbywanie się jak najszybciej piłki. Ale to nie wybijało Polaków z rytmu. Nasi mieli jednak pecha. Słupek "Eziego", pudło Ryszarda Pieca z kilku metrów do pustej bramki, która nagle stała się jakby zaczarowana. Już zdawało się, że szanse przepadły. Ale kilkanaście sekund przed upływem regulaminowego czasu gry nasi zawodnicy ponownie wyrównali.

A emocje tej akcji fantastycznie oddał reporter "PS": "Piątek przypomniał sobie nareszcie, jak to idzie się na przebój, choćby trzeba było wypruć z siebie kiszki. Goni za piłką, mija dwóch przeciwników jeszcze starczy siły na strzał... Odbitka. Scherfke lekko muska piłkę, tłok pod bramką. Znów piłka wraca w pole, pod nogi Wilimowskiego, i tu dosięga ją los. Jest 4:4!".

Ponieważ obowiązywał system pucharowy, remis oznaczał dogrywkę.

Leonidas strzelał, ale nie na "bosaka"

Leonidas. Polscy obrońcy mieli z nim problemy przez niemal całe spotkanie. Zwinny, szybki, świetny technicznie - był niemal nieuchwytny. Chwilę wytchnienia nasza defensywa dostała tylko, kiedy ten miał problemy ze sprzętem. Podobnie jak kilku innym kolegom, rozkleił mu się bowiem but. To wtedy narodziła się słynna legenda o "bosym Leonidasie, który strzelał gole Polsce". W rzeczywistości tak nie było. Owszem, Brazylijczyk w oczekiwaniu na zapasowy but, wymyślił, że zagra boso. Został jednak napomniany przez arbitra i szybko uzupełnił brak obuwia.

W dogrywce napastnik Flamengo strzelił nam dwa gole [w całym meczu 3, a potem został królem strzelców całego mundialu - 6 goli]. Przy drugim pomógł mu jednak Władysław Szczepaniak. Nasz kapitan próbując wybić piłkę od bramki, "wystawił" ją rywalowi. A ten takich okazji nie marnował. W końcu sam kiedyś powiedział: - Biegnę do piłki, jakbym biegł po talerz jedzenia.

Było 6:4 dla Brazylii i tylko 15 minut do końca. Znowu nadzieja Polaków gasła. - Wygramy mecz, wygramy - przekonywał jednak kolegów Wilimowski. Piłkarz, który według legendy miał sześć palców u stopy, wciąż wierzył, że to jeszcze nie koniec, nie wszystko stracone. I miał rację. Na kilkanaście sekund przed końcem jeszcze raz poderwał Biało-czerwonych do walki. Znowu minął obrońców, jak chciał, i pewnie umieścił piłkę w siatce.

To była jego czwarta bramka w tym meczu. Polacy napierali, tuż przed końcem meczu Nyc trafił piłką w spojenie słupka z poprzeczką. Polska odpadła, bo wtedy mundial rozgrywano systemem pucharowym i przegrywający odpadał. Wrażenie nasza drużyna pozostawiła po sobie znakomite.

Tak jak Wilimowski, którego mundialowy rekord pobił dopiero Oleg Salenko w 1994 roku (5 goli). Zapowiadano, że kolejny mundial w 1942 będzie jego turniejem. Niestety, rok później wybuchła II Wojna Światowa. Historia tego snajpera jest tragiczna. Gdy wybuchła wojna, został reprezentantem faszystowskich Niemiec. I dla wielu – zdrajcą. (O zagmatwanych losach Ernesta Wilimowskiego przeczytasz TUTAJ ).

Polska na kolejny występ w mistrzostwach świata czekała aż 36 lat.

1/8 finału MŚ 1938 we Francji (5.06.1938 r. - Stade de la Meinau, Strasburg):

Polska - Brazylia dogr. 5:6 (4:6, 4:4, 1:3)

0:1 - Leonidas 18'
1:1 - Fryderyk Scherfke (k.) 23'
1:2 - Romeu 25'
1:3 - Peracio 44'
2:3 - Ernest Wilimowski 53'
3:3 - Ernest Wilimowski 59'
3:4 - Peracio 71'
4:4 - Ernest Wilimowski 89'
4:5 - Leonidas 93'
4:6 - Leonidas 104'
5:6 - Ernest Wilimowski 118'

Polska: Edward Madejski - Władysław Szczepaniak, Antoni Gałecki - Wilhelm Góra, Erwin Nyc, Ewald Dytko - Ryszard Piec, Leonard Piątek, Fryderyk Scherfke, Ernest Wilimowski, Gerard Wodarz

Brazylia: Batatais - Domingos, Machado - Zezo, Martim, Alfonsinho - Lopes, Romeu, Leonidas, Peracio, Hercules

sędzia: Ivan Eklind (Szwecja)

widzów: 15 tys.

Źródło artykułu: