Paula Duda: Jak się pan czuje?
Paweł Golański: Teraz już dobrze. Najważniejsze, że już mnie nie boli głowa. Zaraz po uderzeniu obawiałem się, że to może być coś poważniejszego. Miałem dużego krwiaka. Dla mnie lepiej się stało, że doszło do rozcięcia głowy, niż jakby miał pozostać sam krwiak. Na szczęście szybko przyjechała karetka. W szpitalu po badaniach okazało się, że wszystko jest w porządku i że nie muszę zostać pod opieką lekarzy. Opuściłem klinikę po ośmiu godzinach.
Jak wyglądała cała ta akcja?
- Niewiele widziałem. Byłem w szoku. Akurat siedziałem z drugiej strony autokaru i patrzyłem w okno. Cegła wpadła przez okno z mojej prawej strony. Zobaczyłem, że mam zakrwawioną głowę, ręce, koszulkę. Poczułem się słabo i musiałem się położyć. Mało brakowało i straciłbym pewnie przytomność, ale bardziej z tej nieświadomości i szoku. Okazało się, że miałem dużo szczęścia, bo cegła odbiła się jeszcze po drodze. Gdyby trafiła bezpośrednio w moją głowę, to nie wiem, co mogłoby się stać. Miałem dużo szczęścia, bo wszystko zakończyło się to w sposób najlepszy z możliwych, czyli tylko szwami i bólem głowy.
Wydarzenie to miało miejsce przed derbami Bukaresztu. Wiadomo, że mecz klubów z tego samego miasta zawsze wywołuje dodatkowy dreszczyk emocji, ale chyba nie spodziewał się pan, że może dojść do czegoś takiego?
- Dla mnie to jest nie do pomyślenia. Wiadomo, że kluby z tego samego miasta zawsze ze sobą rywalizują. Ale przecież grałem w Łodzi w ŁKS, mieliśmy mecze przeciwko Widzewowi i nigdy nie doszło do takiej sytuacji, w której kibice zaatakowaliby piłkarzy. To, co się stało w Bukareszcie, niech będzie przestrogą dla innych kibiców, bo mogło się zakończyć dużą tragedią. Moje sześć szwów na głowie to akurat nic takiego w porównaniu z tym, co się mogło stać. Mogły być przecież ofiary.
Jak podchodziliście do meczu z Dinamo po tym wydarzeniu?
- Ja osobiście byłem jeszcze bardziej zdeterminowany i zmobilizowany do tego, aby zagrać jak najlepsze spotkanie i ten mecz wygrać. Mój występ stał jednak pod dużym znakiem zapytania.
Ale jednak zagrał pan w tym spotkaniu i to całe 90 minut. We wtorek pobyt w szpitalu i szwy na głowie, a w piątek walka na całego w derbach Bukaresztu. Czy to nie było za duże ryzyko?
- Lekarze odradzali mi grę w tym meczu. To było zaledwie trzy dni po wypadku. Mówili, że bezpieczniej dla mnie będzie, jeśli nie wystąpię. Zdecydowałem się jednak grać na własną odpowiedzialność. Czułem się na siłach. Miałem rację, bo zarówno kibice, jak i dziennikarze bardzo pozytywnie ocenili moją grę i z tego się cieszę.
Zwycięstwa jednak nie odnieśliście. Padł remis 1:1.
- No właśnie. Szkoda tylko tego, że nie udało nam się wygrać. Szkoda tym bardziej, że do cennego sukcesu zabrakło nam dosłownie może czterech minut gry więcej. Byliśmy tego dnia drużyną lepszą. Przeważaliśmy przez całe 90 minut. Stwarzaliśmy sobie sytuacje do strzelenia bramki, ale niestety, zakończyło się podziałem punktów.
W meczu z Dinamem kolejny ostatnio raz na ławce usiadł pana największy konkurent do miejsca w składzie, George Ogăraru, a nie miał żadnej kontuzji. Nie zaskoczyło to pana?
- Czy zaskoczyło… Rywalizujemy z Ogăraru na zdrowych zasadach. To wartościowy zawodnik, ale na pewno nie czuję się od niego gorszy. Raz gra on, innym razem ja. Akurat w następnym meczu on pewnie zagra, bo ja dostałem w meczu z Dinamo czwartą żółtą kartkę i będę pauzował.
W rumuńskiej prasie pojawiły się ostatnio informacje, że właściciel klubu, Gigiego Becali, miał zasugerować waszemu trenerowi, Mariusowi Lăcătuşowi, aby ten dał szansę panu, bo Ogăraru wróci po sezonie do Ajaxu Amsterdam.
- Rozmawiałem z trenerem. Powiedział mi, że na mnie liczy i potrzebuje mnie w składzie. Mam jego wsparcie. Lepiej się gra, kiedy można myśleć tylko i wyłącznie o grze oraz kiedy ma się wsparcie szkoleniowca. Ale to prawda, Ogăraru wraca do Ajaxu z wypożyczenia, więc w końcówce sezonu w klubie chcą, żebym ja grał. To naturalna sytuacja.
Dodatkowo Gigiego Becali stwierdził, że Ogăraru jest leniwy i że nie podoba mu się jego gra.
- Nasz prezes jest specyficzny, to prawda, ale nie należy wierzyć wszystkiemu, co piszą gazety, szczególnie rumuńskie. Nie raz się zdarzyło, że publikowano jakieś wypowiedzi czy wywiady, a rzeczywistości nikt z nikim nie rozmawiał. Dziennikarze piszą różne rzeczy. A Ogăraru to przecież bardzo dobry piłkarz i reprezentant Rumunii.
A jak układają się pana relacje z Ogăraru?
- Dobrze. Może nie jesteśmy tak dobrymi kolegami, jak ja i Marek Szyndrowski za czasów gry w Koronie Kielce, ale też nie ma między nami jakiś kłótni czy czegoś takiego. Nie patrzymy na siebie z boku. Normalny kolega z szatni.
Słyszał pan o ankiecie przeprowadzonej wśród waszych kibiców, którzy przyznali, że wolą w składzie Ogăraru niż pana?
- Tak, koledzy z drużyny mi mówili. Słyszałem jednak kilka wersji. Także taką, w której było zupełnie odwrotnie. Kibice co kilka dni robią różne ankiety. Ja jednak nie przykładam do nich większej wagi. Nie miałem i nie mam żadnych problemów z naszymi fanami. Uważam, że mam z nimi dobre relacje.
O zmianie otoczenia więc pan nie myśli?
- Nie. Mam jeszcze przez rok ważny kontrakt ze Steauą i chciałbym go wypełnić. Poza tym zarówno ja, jak i moja żona dobrze czujemy się w Bukareszcie. Mamy tu wszystko, czego nam potrzeba.