Jest w sieci taki obrazek, bardzo wzruszający. Płetwonurek dopływa do uwięzionych chłopców i zaraz wręczy im puchar, który dostaje piłkarski mistrz świata. Obok jest napis: "Świat właśnie znalazł najbardziej inspirującą i odważną drużynę". Ten zespół, FC Wild Boars, rozgrywa teraz mecz o swoje własne mistrzostwo, również transmitowany w każdym zakątku globu. Wszyscy mu kibicują, sędziuje los. Żadnego z chłopaków z boiska na razie nie wyrzucił.
The #ThaiCaveRescue operation shows the power of international collaboration. please stay strong, guys! #uniteforhumanity pic.twitter.com/hQp5D0JXaF
— Prasad Eittinasarath (@maskoniya) 8 lipca 2018
Dzikie Dziki
11-letni Chanin Viboonrungruang, czyli właśnie "Tytan" (tak przynajmniej fonetycznie brzmi jego przezwisko Tị tận), kończy w tym roku szkołę podstawową. Chce kiedyś zostać piłkarzem, kibicuje Barcelonie i Arsenalowi Londyn. Feralnego 23 czerwca, w sobotę, powiedział ojcu, że idzie na trening, ale nic nie wspomniał o wycieczce rowerowej do jaskini. Około godziny 15. pan Tanawat nie mógł już się do niego dodzwonić. Trener też nie odpowiadał.
FC Wild Boars, czyli Dzikie Dziki (inna nazwa to Akademia Moo Pa), powstały trzy lata temu. To mały prowincjonalny klub z miasta Mae Sai na północy kraju. Chłopcy trenują w trzech grupach wiekowych: do lat 13, 16 i 19. Klub założył doktor Ekkapol Chanthawong, były buddyjski mnich. Zebrał okolicznych chłopaków zakochanych w piłce, z mniejszości etnicznych i biedniejszych domów. Chciał im pomóc, sam jest potwornie doświadczony przez los. Gdy miał 10 lat, zmarł jego 7-letni brat. Tego samego roku odeszła matka, a rok później - ojciec. Chłopak trafił na 5 lat do klasztoru, po wyjściu opiekował się babcią.
Jego "Dziki" trenują codziennie po szkole, dużo jeżdżą na rowerach. To pasja trenera, często zabiera chłopaków na wycieczki. Lubi urozmaicać ich czas. Na początku czerwca, po sparingu z drużyną Srikham, zespół pojechał rowerami do Laosu. W jaskini Thang Luam też już wszyscy byli - dwa lata temu.
W sobotę 23 czerwca Ekkapol Chanthawong stał przy linii bocznej i nagrywał grę treningową, sam ją zresztą kilka dni wcześniej na Facebooku reklamował. Po meczu dwunastu chłopaków wsiadło na rowery i razem z nim pojechało - ku przygodzie.
Dziewięć dni później przez zalane ulewnym deszczem korytarze dotarli do nich pierwsi płetwonurkowie. Zamiast pucharu świat przynieśli leki i jedzenie. Gdy wybawcy wyłonili się z wody, drużyna właśnie medytowała. W taki sposób, wyciszając organizmy, wspierając się wzajemnie, ograniczając ruchy do minimum (by nie tracić energii) przeżyli dziewięć dni, odcięci od świata, 4 kilometry od wejścia. Trener nic w tym czasie nie jadł, pożywienie, jakie mieli, podzielił między chłopaków.
Rodzice młodych piłkarzy nie mają do niego żadnych pretensji. "Nie winimy cię i prosimy - sam siebie też nie wiń" - napisali mu w liście, przekazanym przez płetwonurków. Chanthawong w ten sam sposób ich bowiem wcześniej przeprosił.
Jeść, jeść, jeść
Peerapat Sompeangjai jest prawoskrzydłowym, w dniu wyprawy kończył 16 lat. W niedzielę jego o rok starsza siostra Phanphatsa obiecała, że gdy wróci, upiecze mu jeszcze jeden urodzinowy tort. Ich rodzice koczują przy jaskini od pierwszego dnia. 23 czerwca urodziny, tyle że piętnaste, obchodził też Pipat Bodhi. On akurat na co dzień nie gra w drużynie Dzików, wystąpił tylko w tym sobotnim meczu, bo przyszedł z kumplem, 14-letnim bramkarzem Ekkaratem Wongsookchanem, zwanym "Bew". Prajak Sutham "świętował" z kolei piętnaste urodziny 1 lipca już w jaskini. Jego ciotka Salisa odlicza każdą sekundę.
14 lat ma Adul Sam-on. Chłopiec jest muzykalny, gra na pianinie i gitarze. Jest też światowy, bo mówi po angielsku, nauczył się go w kościele. Umiejętności Adula robią w Tajlandii wrażenie, gdzie mniej niż 1/3 mieszkańców potrafi wypowiedzieć się w języku obcym. Gdy pierwsi brytyjscy płetwonurkowie dotarli do zespołu, to Adul zaczął z nimi rozmawiać. I zapytał, jaki jest dzień. Jego kumple, nie znający angielskiego, powtarzali tylko: jeść, jeść, jeść…
Jaskinia jak zeszyty
W długiej na 10 kilometrów jaskini Tham Luang mogli spotkać jedynie nietoperze. Tylko one są w stanie przeżyć w zalewanych latem w porze monsunowej korytarzach. Rodziny piłkarzy wylały już z żalu morze tej deszczówki. Płetwonurkowie wyciągają piłkarzy jednego po drugim. Każdego eskortuje dwóch ratowników, ekipa musi pokonać 4 kilometry, większość pod wodą, przeciskając się przez szczeliny szerokie na dwa rozłożone szkolne zeszyty. Saman Kunan był kiedyś nurkiem tajskich komando-fok (Navy Seals). Też ruszył chłopcom na pomoc. Pod wodą zabrakło mu tlenu.
Na powierzchni jest już najprawdopodobniej sześciu tytanów, w poniedziałek po uzupełnieniu zapasów wznowiono akcję ratunkową - TUTAJ RELACJA NA ŻYWO. Dwa dni wcześniej piłkarze napisali do rodzin listy (przekazali je ratownikom), to wtedy 11-letni Chanin Viboonrungruang oznajmił światu, że nadal pamięta o tym smażonym kurczaku i trzyma ciotkę za słowo. List do młodych piłkarzy napisał też prezydent FIFA Gianni Infantino. Zaprosił ich na niedzielę do Moskwy na finał mistrzostw świata.
Chłopcy raczej nie przyjadą. Bramkarz "Bew" napisał mamie i tacie, że co prawda minęły już dwa tygodnie odkąd go nie ma, ale jak wróci, to przede wszystkim pomoże im w sklepie.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Pocztówka z Dzierżyńska. Miasto które na wiele lat wymazano z mapy
I dla rotownikow tez
Po czymś takim na pewno ci chłopcy docenią jeszcze bardziej życie swe i innyc Czytaj całość
P.s.trzymam mocno kciuki aby ta tragedia sie skonczyla jak najmnuejsza iloscia ofiar ...