Michał Gałęzewski, WP SportoweFakty: Zaczął pan grać w piłkę, gdy w kraju trwała wojna. Czy piłka nożna była jedyną możliwością zrobienia kariery w ówczesnej Serbii?
Filip Mladenović, piłkarz Lechii Gdańsk: To prawda. Ja zaczynałem grę w piłkę, jak miałem sześć lat i przez dwanaście lat grałem w Boracu Cacak. To tam podpisałem mój pierwszy profesjonalny kontrakt i był to dla mnie fajny czas. Miałem okazję przechodzić przez wszystkie szczeble w klubie, w którym się wychowałem. Później przeszedłem do Crvenej Zvezdy.
Czy dla osiemnastoletniego Serba gra w Crvenej Zvezdzie Belgrad była wyróżnieniem?
Na pewno tak, to jeden z największych klubów w Europie, nie tylko na Bałkanach, czy w Serbii. To też klub z niesamowitymi fanami.
No właśnie. Derby z Partizanem zawsze są u was gorące.
Dokładnie! Ja grałem w pięciu derbach i pięć razy wygrywaliśmy z Partizanem! To był zawsze wielki dzień nie tylko dla piłkarzy, ale i dla kibiców oraz dla całego Belgradu. Atmosfera na stadionie była niesamowita. Dla mnie był to olbrzymi zaszczyt. Najważniejszymi meczami dla Lechii też są derby, z Arką Gdynia. Jednak różnica jest taka, że to mimo wszystko dwa różne miasta, a stadiony Partizana i Crvenej Zvezdy dzieli może 500 metrów. To dodaje otoczki tym meczom.
ZOBACZ WIDEO Poznaj Marcina Żarneckiego, który podbił serca Chorwatów. Polskiego bohatera odwieźliśmy do domu
Polska piłka przechodzi kryzys. Pan po okresie gry w Partizanie, występował w BATE Borysów, etatowym uczestniku Ligi Mistrzów. Jakie są największe różnice pomiędzy piłką nożną na Białorusi, a w Polsce?
W Polsce jest mimo wszystko dużo mocniejsza liga niż na Białorusi z tego względu, że tam są może 2-3 mocne kluby. W Polsce każdy może wygrać z każdym i nie ma wielkich różnic między zespołami. Legia Warszawa może pojechać na stadion czternastego zespołu ligi i przegrać, tak jest też z pozostałymi klubami. Jak przyjechałem do Polski, to mocno zaskoczyła mnie cała otoczka, jaka panuje wokół piłki. Infrastruktura, stadiony, zainteresowanie mediów, a również jakość ligi są wysokie. Gra tu przecież wielu piłkarzy mających za sobą dużą międzynarodową karierę. Marketingowo polska liga jest dużo lepsza od belgijskiej, w której ostatnio reprezentowałem barwy Standardiu Liege.
Skoro liga białoruska jest słabsza, to jaki był klucz do tego, że BATE od 2008 roku zagrało w pięciu edycjach Ligi Mistrzów, a polskie zespoły w tym wieku wystąpiły w niej łącznie raz?
Ciężko mi powiedzieć. Ja w BATE spędziłem dwa najlepsze lata mojego życia. To bardzo fajny klub, gdzie czuje się rodzinną atmosferę. Bardzo często zdarzały się sytuacje, że 15-20 piłkarzy wychodziło naraz do restauracji, spędzało ze sobą czas poza boiskiem. Z taką atmosferą się jeszcze nie spotkałem. Również dlatego odnosiliśmy sukcesy. To nie międzynarodowe gwiazdy w szatni budują wynik. Gdy ja tam byłem, w kadrze było dwóch Serbów w tym ja, a reszta to piłkarze z Białorusi. Wygraliśmy mistrzostwo i puchar kraju oraz zagrałem w Lidze Mistrzów. To był świetny czas.
Czy mimo wszystko pana koledzy z Belgradu nie pukali się w głowę i nie mówili: Co robisz, po co idziesz do tej Białorusi?
Raczej czegoś takiego nie było, bo jak przyszedłem do BATE, ten klub już występował w europejskich pucharach. Nie szedłem do anonimowego klubu.
A jak wygląda samo życie na Białorusi? Dla Polaków to państwo głębokiego komunizmu i braku wielkich perspektyw.
Takie są skojarzenia. My graliśmy dla klubu z Borysowa, ale praktycznie wszyscy mieszkaliśmy w Mińsku. To będzie może zaskoczenie, ale dla mnie to jedno z najczystszych miast w Europie. Mieszkają tam około 2 miliony ludzi i żyje się bardzo dobrze. Ja jadąc tam nastawiałem się na coś gorszego. Również moi znajomi, którzy mnie odwiedzali byli pozytywnie zaskoczeni tym, co zobaczyli w tym kraju.
Jakie są więc pana rady dla polskich klubów, co mogą zrobić, by wspiąć się na taki poziom, by nie przegrywać z drużynami z Luksemburga, tylko awansować do europejskich pucharów jak BATE Borysów?
Nie wiem, naprawdę. Dla mnie to niesamowite, że polskie kluby tak szybko odpadają w europejskich pucharach. Grają tu przecież bardzo dobrzy piłkarze, najlepsi z regionu, a co roku powtarza się taka sama sytuacja. Jak dla mnie polskie kluby powinny rokrocznie grać w fazie grupowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Legia, Lech, czy Jagiellonia to przecież bardzo dobre kluby i liczę, że do nich dołączymy. Legia Warszawa ma przecież wszystko, by grać w Europie.
BATE nie było jednak szczytem w pana karierze. Oferta z 1.FC Koeln musiała wywołać bardzo szybkie bicie serca. Nie tylko pan tam był, ale również grał i to całkiem niedawno, bo w sezonie 2016/17.
Ta oferta była wielkim zaszczytem nie tylko dla mnie, ale i dla całego BATE. Nie jest to przecież codziennością, że piłkarz z ligi białoruskiej dostaje szansę w Bundeslidze. Było to dla mnie bardzo duże wyzwanie. Jak dostałem ofertę z Bundesligi wiedziałem, że po prostu muszę tam pójść. Grając w klubie z Kolonii wróciłem do reprezentacji Serbii, grałem w kwalifikacjach do ostatniego mundialu, jednak przez pół roku w Niemczech zagrałem może w 2-3 meczach. Miałem ofertę ze Standardu Liege, by odbudować swoją karierę. Poszedłem tam za namową selekcjonera reprezentacji Serbii.
A następnie wypadł pan nie tylko ze składu ligowego, ale i z reprezentacji.
Dokładnie, to był mój olbrzymi błąd. Standard Liege odstawił mnie na boczny tor i zamiast zrobić krok do tyłu, a następnie dwa kroki do przodu, zrobiłem dwa kroki do tyłu. Wypadłem z reprezentacji i nie pojechałem na mistrzostwa świata do Rosji. Był to dla mnie bardzo trudny czas i gdy tylko dostałem ofertę z Lechii wiedziałem, że albo dalej się będę łudził o miejsce w składzie w Standardzie, albo zagram w Lechii. Mam 27 lat, chcę grać w piłkę nożną i znaleźć moją życiową formę. Teraz o siebie dbam i mam wszystko, by móc pójść do przodu. Bardzo mi się podoba w Gdańsku, stadion jest świetny. Cieszę się tutaj życiem.
Czy liczy pan jeszcze na powrót do formy pozwalającej na grę w Bundeslidze?
Na pewno tak. Ciągle sądzę, że jest to możliwe. Niemal wszystko zależy tutaj ode mnie. Muszę dawać z siebie wszystko i pomagać Lechii Gdańsk na każdym kroku.
Teraz nie wygląda to najgorzej, ale przychodząc z Belgii do Polski trafił pan do kompletnie rozbitej drużyny. Trudno było się odnaleźć?
Był to bardzo trudny moment dla całego klubu, ale mieliśmy dobrych piłkarzy. Bardzo trudno jest dołączyć do rozbitej drużyny, która spada z tygodnia na tydzień w ligowej tabeli. Ciągle jednak utrzymywała się dobra atmosfera, nawet gdy graliśmy o przetrwanie. Bardzo dużo dał nowy trener. Co prawda przez pierwszy miesiąc nie odnosiliśmy sukcesów, ale Piotr Stokowiec nie miał możliwości w kilka tygodni odbudować całej drużyny. Teraz jest dużo inaczej.
Czym jest więc ręka Piotra Stokowca? Co zmienił w zespole?
Bardzo dużo zmienił w podejściu drużyny i w kwestiach związanych z dyscypliną. Idzie wybraną przez siebie drogą, która jest dla nas wszystkich dobra i każdy ma się tego trzymać. Bardzo ciężko trenujemy, a dobre przygotowanie fizyczne jest bardzo ważne w tej lidze. Mamy odpowiednią jakość, by zrobić coś fajnego w Lotto Ekstraklasie. Idziemy dobrą drogą, wierząc w to, co nakreślił trener.
Jest pan w Polsce piłkarzem zagranicznym, jednak czy nie uważa pan, że teraz, gdy Lechia jest bardziej polską drużyną niż przed rokiem i są zachowane proporcje, łatwiej jest zbudować w Gdańsku coś dużego?
Trudno mi powiedzieć, bo plusem dla klubu jest posiadanie w kadrze kilku obcokrajowców robiących różnicę. Ja też tu jestem właśnie po to i tak jest w każdej lidze, również w Serbii. Niemniej jednak ja się tu czuję jak Polak, a nie piłkarz zagraniczny. Znam już dość dobrze język polski. Rozumiem niemal wszystko, bo znam przecież język białoruski, rosyjski i oczywiście serbski. Wiele słów jest podobnych. Mógłbym też mówić w wywiadzie po polsku, ale jeszcze nie czułbym się tak pewnie. Na koniec sezonu, z pewnością porozmawiamy po polsku.