Wielka plama, jaką dali reprezentanci Polski podczas mundialu w Rosji, powoli zaczyna znikać. Trudno powiedzieć, czy to my byliśmy tak solidni czy to Włosi wciąż słabi, ale na pewno wyjazdowy remis z zespołem Roberto Manciniego trzeba uznać za spory sukces (1:1). Zwłaszcza biorąc pod uwagę klimat panujący we Włoszech. Mecz z Biało-Czerwonymi miał być dla gospodarzy początkiem nowego zespołu, pierwszym etapem odbudowy zrujnowanego zaufania społecznego. Dlatego miejscowym bardziej niż zwykle zależało na wygranej.
A jednak Jerzy Brzęczek nie zamierzał zamurować bramki. Wystawienie od pierwszej minuty Mateusza Klicha pokazało, że nowy selekcjoner naszej kadry nie zamierza się bronić. Klich jako zawodnik łączący linie defensywną i ofensywną, dobry do szybkiego przejścia, wydawał się kimś kogo brakowało wcześniej (choć z czasem taką rolę powinien pełnić Karol Linetty). Wystawienie go wyglądało na decyzję rozsądną. Brzęczek nie zdecydował się na więcej niż jednego napastnika, mimo iż miał do dyspozycji - poza Robertem Lewandowskim - Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. To jest pierwsza różnica między jego pomysłem na grę a pomysłem Adama Nawałki z Senegalem.
Przy czym z czasem się okazało, że Klich ma bardziej atuty defensywne, a więc dobry odbiór, niż ofensywne. Pewnie kibice, znając jego statystykę z The Championship (3 bramki i asysta w 6 spotkaniach) spodziewali się czegoś więcej z przodu. Ale cały czas musimy mieć z tyłu głowy klasę rywala.
Dzięki temu ustawieniu i zabezpieczeniu środka, znowu ważną rolę mógł odegrać Piotr Zieliński. I odegrał ją bardzo obiecująco. Od lat czekamy na przebudzenie tego piłkarza, na to, że stanie się, nieco wbrew swoim predyspozycjom, jednym z liderów kadry. Po tylu porażkach w tej kwestii lepiej podejść do tematu z dystansem, choć Brzęczek zapewniał, że ma pomysł na Zielińskiego i na razie wyglądało to więcej niż dobrze.
ZOBACZ WIDEO Po 4 latach przerwy wrócił do reprezentacji. "Każdy oczekiwał ode mnie, nie wiadomo czego"
Pomocnik Napoli na pół z Robertem Lewandowskim prowadził grę naszego zespołu. Oddał w całym meczu dwa strzały w światło bramki, a więc najwięcej ze wszystkich zawodników na boisku. Polacy zagrali bardzo dobrą pierwszą połowę, narzucili swoją grę na początku i aż do przerwy, z małymi przerwami, kontrolowali sytuację.
Bramka Zielińskiego pokazała bardzo dobrą współpracę zespołu. Była agresja i presja Błaszczykowskiego, piłkę wywalczył Klich, zagrał do Lewandowskiego, a ten w pole karne. I tu warto zaznaczyć dobre zachowanie Kurzawy, który ściągnął obrońców i zrobił przestrzeń Zielińskiemu.
Ale też był groźny stały fragment gry, który w Płocku był znakiem rozpoznawczym Brzęczka. Grzegorz Krychowiak był bliski strzelenia bramki, ale Donnarumma wybronił znakomicie.
Wygląda na to, że Brzęczek szybciej zrozumiał, że Polska może kontrolować, ale nie może prowadzić gry. Statystyka posiadania była wyraźnie na korzyść Włochów (ostatecznie procentowo 59:41, choć okresami było więcej na korzyść gospodarzy).
Wypada tu dodać, że wciąż mamy spore możliwości, jeśli chodzi o wykorzystanie skrzydeł. Nasze boczne sektory grały bardziej defensywnie, zachowawczo. Warto odnotować statystykę dryblingów. 7:0 na rzecz Włochów. A więc tu niewiele się zmieniło w porównaniu do mundialu. Polski piłkarz nie szuka zwarcia, raczej unika gry jeden na jednego, pozbywa się piłki. Ale to już znacznie głębsza kwestia wyszkolenia indywidualnego.
Znowu kluczową rolę przy takim ustawieniu defensywnym odegrał w środku pola Krychowiak, który wyróżniał się w przerywaniu akcji rywali. Powrót kręgosłupa zespołu, więc trójki Kamil Glik - Krychowiak - Lewandowski to najlepsza wiadomość dla selekcjonera i kibiców. Gdyby ta trójka była w formie albo w ogóle na boisku podczas mundialu, pewnie moglibyśmy liczyć na coś więcej niż tylko odegranie roli statystów.
Przy okazji selekcjoner nieco przedefiniował rolę Kuby Błaszczykowskiego. Trudno zgodzić się z wysypem negatywnych komentarzy pod adresem tego zawodnika. Kuba grał zdecydowanie bardziej defensywnie, zabezpieczał tyły, zatrzymał kilka groźnych ataków rywali. Faktem jest, że z przodu praktycznie nie istniał, akcje ofensywne właściwie odbywały się bez jego udziału. Ocenę zaniża też bezsensowny w sumie rzut karny. Nawet gdyby uznać, że Błaszczykowski był najsłabszym zawodnikiem drużyny, to trudno powiedzieć, że był piątym kołem u wozu. W meczu z Włochami nie mieliśmy zawodnika, który stanowiłby balast, byłby "słabym ogniwem".
Zresztą celem nowego selekcjonera, co można wywnioskować z odpraw, jest stworzenie z zespołu ciężko walczącej "elitarnej jednostki". Brzmi efektownie.
Oceniając zarówno zespół jak i zawodników, warto pamiętać, że świetnie zaprezentowała się nasza linia defensywna. Włosi oddali w całym meczu dwa celne strzały. Generalnie ich napastnicy, Mario Balotelli oraz Lorenzo Insigne, chcieliby o tym meczu jak najszybciej zapomnieć. Włosi nie byli w stanie stworzyć sensownej akcji w naszym polu karnym, szans szukali raczej w strzałach - całkiem groźnych - zza szesnastu metrów.
Dobrze funkcjonował nasz blok defensywny, zwłaszcza para Kamil Glik - Jan Bednarek. Ten drugi, trzeba to niestety powiedzieć, nie udźwignął mundialu. Ale teraz przy Gliku ma szansę stać się czołowym obrońcą i podporą linii obronnej na wiele lat. Podobnie nieźle radzili sobie boczni obrońcy, zarówno Bartosz Bereszyński jak i debiutant Arkadiusz Reca. Choć obaj raczej bliżej własnej bramki, w ofensywie nie wnieśli wiele.
Oczywiście trzeba poczekać kilka spotkań, żeby ocenić, czy obcięcie skrzydeł i skoncentrowanie się na ataku środkiem to pomysł Brzęczka na drużynę czy tylko na pojedynczy mecz. W każdym razie jest to na dziś pomysł dobry. Polska nie ma obecnie skrzydłowych na miarę europejską, więc warto szukać też alternatywnych rozwiązań. Powiedzenie "Polska skrzydłami stoi" odeszło do lamusa.
Brzęczek jako pierwszy selekcjoner od dawna dał tak optymistyczny sygnał już na początku swojej pracy. Poprzednicy musieli spędzić sporo czasu na podnoszeniu zespołu z marazmu. I to jest klej na pozytywną przemianę. Polscy kibice mogli spodziewać się znacznie słabszego podejścia mentalnego drużyny. Tymczasem już zgrupowanie w Warszawie pokazało, że piłkarze szybko odzyskali luz i spokój. W hotelu panowała znacznie lepsza atmosfera niż to oblężenie i wręcz strach, który widzieliśmy w Soczi.