Damian Kądzior. Od hymnu do hymnu

Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT /  / Na zdjęciu: Damian Kądzior
Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / / Na zdjęciu: Damian Kądzior

- Wierzę, że spełni się moje marzenie, że uda się rozegrać przynajmniej minutę w meczu reprezentacji, a może nawet wysłuchać hymnu narodowego, stojąc na murawie i czekając na pierwszy gwizdek - mówi reprezentant Polski Damian Kądzior.

[b]

Konrad Witkowski, "Piłka Nożna": Zabrakło bardzo niewiele, byśmy mogli rozmawiać o fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jak duży był zawód po przegranej z Young Boys Berno?
[/b]

Damian Kądzior: Odpadliśmy z godnym rywalem, o porażce w rewanżu przesądziły detale. W szatni pojawiły się łzy. Każdy z nas pragnął wystąpić w Champions League, bo to najlepsza liga na świecie. Chyba wszystkie dzieci zaczynające grać w piłkę marzą o tym, aby pewnego dnia dotrzeć do Ligi Mistrzów. Nie udało się, ale wierzę, że w przyszłości się uda.

Fazę grupową Ligi Europy traktuje pan jako duże osiągnięcie czy tylko nagrodę pocieszenia?

Trzeba się z niej cieszyć. Oczywiście, to zupełnie inny prestiż niż gra w Lidze Mistrzów, ale w tych rozgrywkach również można trafić na bardzo silnych przeciwników. Dla Dinama występy w europejskich pucharach to spore wydarzenie, również zysk pod względem finansowym.

W eliminacjach Champions League po raz pierwszy zetknął się pan z futbolem na poziomie międzynarodowym. Był dreszczyk emocji z tym związany?

Do tej pory hymn Ligi Mistrzów znałem jedynie z telewizji, a teraz usłyszałem na żywo, bo jest grany także przed meczami ostatniej rundy eliminacji. Cieszę się, że trafiłem do klubu, który rywalizuje o tak poważne cele. Przecież rok i dwa miesiące temu dopiero przechodziłem z Wigier Suwałki do Ekstraklasy. Nie myślałem o tym, że już po jednym sezonie uda mi się wyjechać za granicę i będę miał okazję grać o awans do tak elitarnych rozgrywek. Zdaję sobie sprawę z tego, gdzie byłem kilkanaście miesięcy temu. Poziom Ligi Europy oznacza dla mnie ogromny przeskok. Doceniam miejsce, w którym się znalazłem.

Pańska pozycja w nowym klubie zdaje się rosnąć z tygodnia na tydzień. Trudny początek spowodowany kontuzją, ale od tamtej pory jest już tylko lepiej.

Po raz drugi z rzędu ominął mnie letni okres przygotowawczy, bo przed rokiem sytuacja była niemal identyczna. Musiałem wyleczyć uraz, a później nadrabiać zaległości w mikrocyklu treningowym. Mimo to trener wpuszczał mnie na boisko w końcówkach spotkań. Natomiast w rozgrywkach ligowych gram regularnie, prawie co tydzień po 90 minut. Dwa razy zostałem wybrany na zawodnika meczu. Mamy bardzo szeroką, liczącą 30 zawodników kadrę, nie jest łatwo się przebić nawet do meczowej osiemnastki. Ciągle się rozwijam i trener to docenia. Moja aklimatyzacja przebiegła bezboleśnie, szybko odnalazłem się w zespole, właściwie od pierwszego dnia czułem się dobrze. Z treningu na trening i z meczu na mecz prezentuję się coraz lepiej. Wierzę, że niebawem zacznę zdobywać bramki, jak robiłem to na polskich boiskach.

W adaptacji w Dinamie pomógł fakt, że trener Nenad Bjelica [pracował w Lechu Poznań] znał pana z Ekstraklasy?

Trener Bjelica znał mnie jedynie z meczów ligowych, osobiście nigdy wcześniej się nie poznaliśmy. Jestem mu wdzięczny, że widział dla mnie miejsce w tak silnym zespole. Wiem, że na mnie liczy: gdy byłem kontuzjowany, cały czas powtarzał, że zna moje możliwości, wierzy we mnie i da mi szansę, gdy będę w stu procentach zdrowy. A to nie jest łatwy moment, kiedy trafia się do nowego klubu i na dzień dobry łapie uraz, który na dwa tygodnie wyklucza z normalnych treningów. Na razie słowa trenera się spełniają, z czego się cieszę. Jestem w gronie 13-14 piłkarzy branych pod uwagę w kontekście podstawowego składu.

Ze szkoleniowcem rozmawia pan po polsku?

Trener zna w sumie chyba sześć języków. Czasami coś rzuci po polsku, ale w żartach mówi, że robi to dlatego, żeby nie zapomnieć języka. Podczas zajęć w klubie używamy chorwackiego, którego się uczę. Regularnie, dwa razy w tygodniu, chodzimy wspólnie z żoną na lekcje. Nie jest to trudny język, przyjemnie się go przyswaja. Jeżeli czegoś nie rozumiem podczas treningu, pytam kolegów z drużyny, bo wielu z nich posługuje się angielskim.

ZOBACZ WIDEO Włochy - Polska. Dziennikarze zaskoczeni postawą naszych reprezentantów. "Potrafimy grać w piłkę"

Jak podoba się panu w Zagrzebiu?

To bardzo dobre, piękne miejsce do życia. Czujemy się podobnie jak w Polsce, no, może z tą różnicą, że jest trochę cieplej. Mamy tu dostęp do wszystkiego, czego potrzebujemy. Jeśli chcemy wyjść do restauracji, możemy wybierać w wielu lokalach z rozmaitym jedzeniem. Jestem fanem kuchni włoskiej, a z racji bliskości Italii serwuje się tutaj bardzo dużo dań właśnie z tego kraju. Kiedy mamy wolną chwilę, wsiadamy do samochodu i jedziemy odpocząć przez dzień lub dwa nad morzem. Wielu miejsc w Chorwacji - na przykład na południu - jeszcze nie zobaczyliśmy, bo w natłoku meczów nie ma na to czasu. Do tej pory w Zagrzebiu doświadczyłem samych pozytywnych wrażeń, poza porażką w meczu z Young Boys.

Miał pan okazję z bliska obserwować, jak Chorwaci celebrowali wicemistrzostwo świata.

Wszyscy dookoła przeżywali to, co działo się na mundialu. Na mecze do strefy kibica przychodziło po kilkadziesiąt tysięcy ludzi, to było fantastyczne. Kiedy reprezentacja Chorwacji wróciła z Rosji i przejeżdżała przez stolicę otwartym autobusem, akurat mieliśmy trening. Koledzy z zachwytem oglądali to w telewizji.

Wielki sukces drużyny narodowej może wpłynąć na wzrost zainteresowania rozgrywkami ligowymi? Słaba frekwencja jest problemem w Chorwacji.

Na meczach ligowych publiczność nie pojawia się tak licznie, jak miało to miejsce choćby w ubiegłym sezonie w Zabrzu. Rewanż z Young Boys oglądało około 30 tysięcy kibiców, po raz pierwszy w Dinamie widziałem ich tak wielu. W Chorwacji rozgrywki stoją na innym poziomie pod względem organizacji, nie ma takiej otoczki, jaką znam z Polski. Przecież Ekstraklasa jest pokazywana w telewizji bardzo profesjonalnie, jak czołowe ligi europejskie. Do tego dochodzą piękne stadiony. Tutaj infrastruktura nie jest tak dobra, jedynie Hajduk dysponuje w miarę nowoczesnym obiektem. Natomiast Chorwaci poszli w innym kierunku, zdecydowanie stawiając na szkolenie. Ostatnie mistrzostwa świata pokazały, jak zaawansowani są pod tym względem.

Dotychczas liga chorwacka stanowiła dość egzotyczny kierunek dla Polaków. Teraz wspólnie z Łukaszem Zwolińskim pokazujecie, że można tam z powodzeniem rozwijać karierę.

Łukasz jest w ścisłej czołówce klasyfikacji strzelców. Gra w zespole z Goricy, miasta położonego niedaleko Zagrzebia. Jeszcze nie mieliśmy okazji spotkać się na boisku. Dinamo, co pokazały eliminacje Ligi Mistrzów, znajduje się na wyższym pułapie niż najlepsze drużyny Ekstraklasy. Wybrałem ten klub z tego względu, że mam dużo większą niż w Polsce szansę na grę w europejskich pucharach. Tu można się wypromować. Poza tym warunki do treningów i finanse również są lepsze niż w naszej lidze.

Krótko przed pana transferem chorwackim futbolem wstrząsnęła potężna afera ze Zdravko Mamiciem w roli głównej. Ten skandal w jakimś stopniu dotknął Dinama?

Na początku się przestraszyłem. Ktoś mi podesłał zdjęcie z Twittera z informacją, że właściciel Dinama został zatrzymany. Nie wiedziałem do końca, jak to interpretować. Teraz mogę powiedzieć, że nikt w klubie tego nie odczuł. Z tego, co wiem, Mamić od dłuższego czasu nie był już przy Dinamie, raczej starał się kierować wszystkim z tylnego siedzenia. Klub jest stabilny finansowo. Wiadomo, że Dinamo żyje i słynie ze sprzedaży gwiazd. Niedawno Filip Benković przeszedł za 15 milionów euro do Leicester City. Klub zarabia jednak nie tylko na młodych zawodnikach: na przykład przed tym sezonem Soudani - piłkarz po trzydziestce - został sprzedany za 3 miliony. W Polsce to sytuacja niespotykana.

Organizacyjnie to wyższa półka niż polskie kluby?

O Dinamie mogę mówić tylko w superlatywach. To fantastyczne miejsce do pracy i rozwoju. Stadion nie jest supernowoczesny, ale jeśli chodzi o zaplecze, nie ma powodów do narzekań. Boiska treningowe, siłownia, stołówki, baseny - w jednym miejscu jest wszystko, co potrzebne. Gdy ktoś chce popracować indywidualnie w siłowni, to pomaga mu osoba, która jest specjalnie do tego oddelegowana. Dba o to, by rozwiązać jakieś problemy, zmniejszyć prawdopodobieństwo kontuzji. Jeśli ktoś jest chętny do pracy, w klubie nie może się nudzić: czasami przychodzi się o 9 rano, a wyjeżdża po godzinie 15. Ja codziennie staram się robić coś dodatkowego, nie chcę kiedyś mieć wyrzutów sumienia, że nie wykorzystałem szansy, jaką dostałem w Zagrzebiu.

W końcówce września czeka was niezwykle prestiżowe starcie z Hajdukiem Split. W klubie już mówi się o tym meczu?

Hajduk nie zaczął sezonu spektakularnie i znalazł się w dole tabeli, ale zdaję sobie sprawę, że potyczka z nim będzie szczególna. To takie derby Chorwacji, mecz podwyższonego ryzyka, który przyciąga komplet widzów na trybuny. To będzie fajne wydarzenie, ale spokojnie: wcześniej mamy przed sobą kilka innych spotkań.

Trwa zgrupowanie reprezentacji Polski. Kolejne, bo już trzykrotnie dostawał pan powołania.

Jednak byłem tylko na dwóch zgrupowaniach, gdyż z udziału w ostatnim wykluczyła mnie kontuzja. Przez cały sezon w Górniku występowałem w każdej kolejce, a akurat podczas przerwy na kadrę miałem mocno stłuczony mięsień czworogłowy i trudność sprawiało mi nawet chodzenie.

Selekcjoner Jerzy Brzęczek docenił pana już przy swoich pierwszych powołaniach. Wrzesień 2018 roku to chyba odpowiedni czas na debiut w reprezentacji?

Długo pracowałem na to, by znaleźć się w miejscu, w którym obecnie jestem. Trener Brzęczek zadzwonił do mnie w dniu ogłoszenia kadry i powiedział, że śledzi moje regularne występy w Chorwacji. Uważam, że postawa Dinama w europejskich pucharach też pomogła mi w otrzymaniu powołania. Bardzo cieszę się z tego, że kolejny selekcjoner coś we mnie widzi. Wierzę, że spełni się moje marzenie, że uda się rozegrać przynajmniej minutę w meczu reprezentacji, a może nawet wysłuchać hymnu narodowego, stojąc na murawie i czekając na pierwszy gwizdek…

Komentarze (0)