Był 2013 rok. Andre Martins wyróżniał się w Sportingu Lizbona na tyle, że trafił do reprezentacji. To skłoniło działaczy FC Porto by złożyć ofertę za walecznego pomocnika. Ale ten odmówił. Nie chciał być jak jego wzór, Joao Moutinho. - Ten klub zawsze dawał mi wszystko, ludzie stąd byli przy mnie. Nie mogłem tego zrobić - tłumaczył później w jednym z wywiadów.
Do Lizbony trafił w wieku 13 lat, kiedy w CD Feirense wypatrzył go skaut akademii Sportingu, Jose Santos. Jego przygoda ze stołecznym klubem trwała niemal 14 lat. - Nie spełnił jednak oczekiwań, które z nim wiązano. Dlaczego? Ma niezłe atrybuty techniczne, ale brakuje mu kilku charakterystycznych cech w grze - uważa dziennikarz portugalskiego "Record", Mario Cagica.
Szansę debiutu w pierwszym zespole "Lwów" Martins otrzymał dopiero w sezonie 2011/12 od Domingosa Paciencii (12 minut w eliminacjach Ligi Europy z Vaslui - przyp. red.). Kilkanaście tygodni później był już jednym z podstawowych zawodników drużyny. A stało się tak, kiedy 49-latka zastąpił Ricardo Sa Pinto. Waleczny, udzielający się w defensywie, ale także widoczny w ataku. Idealnie pasował do tzw. pozycji numer "8" w jego taktyce. Błysnął m.in w półfinałach LE z Athletic Bilbao (2:1, 1:3), po których indywidualnie pochwalił go nawet sam Marcelo Bielsa. Portugalskie media typowały go zresztą nawet do wyjazdu na Euro 2012, ale ostatecznie nie znalazł się w kadrze.
Trafił do niej rok później, już po odejściu obecnego szkoleniowca Legii. Paulo Bento powołał go na mecze towarzyskie z Chorwacją i Holandią (otrzymał w nich 23 minuty - przyp. red.). Nie była to zresztą jedyna współpraca tych panów, bo ponownie spotkali się kilkanaście miesięcy później. Były selekcjoner przypomniał sobie o nim, kiedy objął w sierpniu 2016 roku Olympiakos Pireus. Obecny pomocnik Legii brał wtedy udział w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro i poszukiwał nowego klubu, po tym jak stracił miejsce w zespole z Estadio Jose Alvalade. Szybko dał się przekonać staremu znajomemu i kontrakt podpisał jeszcze w Brazylii. - Chciałbym zostać w Sportingu, ale pora na nowe wyzwania - mówił po powrocie do kraju po przegranym ćwierćfinale z Niemcami (0:4).
W Olympiakosie zaczął bardzo dobrze. Był ważnym elementem drużyny, która zdobyła mistrzostwo. Ale kiedy latem w klubie pojawił się Besnik Hasi i kupił z Legii Vadisa Odjidja-Ofoę, to Portugalczyk został zepchnięty na boczny tor. I niewiele zmieniło później zwolnienie Albańczyka. Następcy - Takis Lemonis i Oscar Garcia - też nie widzieli miejsca w jedenastce dla gracza z Półwyspu Iberyjskiego. Ostatniego dnia sierpnia rozwiązał więc kontrakt z Grekami. Przygoda skończyła się na ponad 50 meczach i niedosycie.
Portugalscy dziennikarze spekulowali o jego powrocie do Sportingu. Ale nie znalazło to potwierdzenia w ofercie. Trafił więc do Legii, gdzie ma być jedną z gwiazd drużyny Sa Pinto. - To dobry gracz, ale nigdy nie był liderem w żadnym klubie. Czy zostanie nim w Legii? To zależy od dwóch rzeczy: czy będzie odpowiednio intensywny w grze i czy uda się go dostosować do jego ulubionej pozycji w środku pola, za napastnikiem - podkreślił Cagica.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Świetna asysta Milika. Drągowski zatrzymał Zielińskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]