Legia z sercem, Lech bez rozumu. Wygrana mistrzów po przerwie na kadrę

Newspix / Adam Jastrzebowski / Na zdjęciu: Legia Warszawa
Newspix / Adam Jastrzebowski / Na zdjęciu: Legia Warszawa

Legia Warszawa dostała serce i już nie przyniosła wstydu swoim kibicom. Lech Poznań grał bez pomysłu i zasłużenie nie zdobył w stolicy nawet punktu. Mistrz Polski po "meczu walki", w którym mało było dobrego futbolu, wygrał u siebie 1:0.

Dominik Nagy usłyszał któregoś razu w klubie, że żeby być gwiazdą, to trzeba grać jak gwiazda. Dominik tymczasem myślał, że już jest w piłkarskim niebie i to myślenie mu wystarczało. Przecież kilka lat temu był uznany największym talentem na Węgrzech. Został więc w Legii sprowadzony na ziemię, odsunięty od pierwszej drużyny, a potem wypożyczony. Węgier nie walczył, nie jeździł na tyłku, sprawiał raczej wrażenie zblazowanego piłkarzyka, któremu wszystko się należy. To symboliczne, że akurat jego gol w niedzielę być może wprowadził Legię w nową erę. Drużyny, która ma serce.

W 31. minucie meczu z Lechem Węgier wyszedł do świetnego, prostopadłego podania Sebastiana Szymańskiego, minął Matusa Putnocky'ego i chwilę później utonął wśród fanów na "Żylecie".

Dno zmienione w DNA

Gdy w Legii swoje rządy rozpoczął Ricardo Sa Pinto, porywczy trener zamordysta zwany "lwim sercem", wydawało się, że zawodnicy tacy jak 23-letni Węgier mogą sobie szukać nowego zajęcia. Wszak jeszcze 1,5 miesiąca temu chłopak po meczu z Lechią przekonywał, że Legia nie może wygrywać wszystkiego. Gdyby zapytać fana ze stolicy, czy to leginje DNA, szybko odpowiedziałby, że może i legijne, ale dno.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Kownacki z pierwszym golem. Sampdoria rozgromiła rywala [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

W niedzielę po przerwie na reprezentację mieliśmy zobaczyć mistrza Polski już częściowo odbudowanego, przynajmniej fizycznie. Sam Ricardo Sa Pinto kilka dni temu mówił nam, że na taką grę jakiej on oczekuje, trzeba bowiem jeszcze poczekać. I faktycznie, od pierwszego gwizdka na boisku pewnie nie widzieliśmy piłkarskich wirtuozów, ale już na pewno facetów, którzy nie odpuszczają. Po obu stronach.

Lech i Legia wyszły na boisko zmotywowane, jakby chcący zdominować rywala nie boiskowymi umiejętnościami, tylko siłą. Albo my ich, albo oni nas. Iskrzyło od samego początku, kości trzeszczały. Już po 10 minutach doszło do potężnej zadymy, gdy Carlitos popchnął Pedro Tibę. Potem jeszcze kilka razy mieliśmy starcia na styku.

A że dobrego futbolu w tym nie było, to inna sprawa. Piłka piłkarzom odskakiwała, tempa nie było, no ale skoro przez dwa tygodnie dostajesz od trenera w kość, to masz prawo nie czuć futbolu. W Lechu wyróżniał się Kamil Jóźwiak, zwinny, przebojowy, bezkompromisowy. To on na początku meczu po zagapieniu się lechitów dograł do Christiana Gytkjaera, a ten zamiast do bramki, huknął w sektor rodzinny.
I tyle. Dopiero akcja bramkowa Legii pół godziny później była kolejnym fragmentem niezłej piłki.

Mieli k.... dosyć 

Druga połowa rozpoczęła się od uderzenia w poprzeczkę po główce Wieteski, a potem wydawało się, że Dominik Nagy będzie podwójnym bohaterem. Sędzia Daniel Stefański po rzekomym faulu na nim Thomasa Rognego wskazał na rzut karny, ale potem na spokojnie obejrzał powtórkę na wideo i na szczęście uznał, że to nie czas na wygłupy. Decyzję zmienił.

W niczym to gościom nie pomogło. Dalej grali źle, w zasadzie Legii nie zagrażali. Po drużynie, która na początku sezonu wygrywała mecz za meczem wiele nie zostało. Portugalczycy Tiba i Amaral już tacy świetni nie są. Kibic z Poznania miał prawo znowu sobie powiedzieć po nosem, tak jak to zrobił właśnie w meczu z Legią na koniec poprzedniego sezonu, że "ma k... dosyć" .

A Sa Pinto układa Legię po swojemu, nie zna warszawskich świętości. Znowu na ławce rezerwowych posadził bożyszcze trybun Arkadiusza Malarza. Portugalczyk na razie powtarza schemat, który przetestował w poprzednim sezonie w Standardzie Liege. Też objął drużynę w potężnym kryzysie, pierwszy mecz zremisował, drugi z trudem wygrał, a potem przyszły porażki. Po kilku tygodniach dociskania sztangi, Standard zaczął jednak wygrywać, skończył jako wicemistrz (ogromny sukces) i z Pucharem Belgii.

I to jest ta nadzieja przy Łazienkowskiej.

Legia Warszawa - Lech Poznań 1:0 (1:0) 

1:0 - Dominik Nagy 31

Legia Warszawa: Radosław Cierzniak - Paweł Stolarski, Mateusz Wieteska, Artur Jędrzejczyk, Adam Hlousek - Cafu, Domagoj Antolić (Andre Martins 90), Dominik Nagy, Sebastian Szymański (Miroslav Radović 74), Michał Kucharczyk - Carlitos (Jose Kante 72)

Lech Poznań: Matus Putnocky - Tomasz Cywka, Rafał Janicki, Thomas Rogne (Dimitris Goutas 78), Vernon De Marco - Łukasz Trałka (Maciej Gajos 63), Darko Jevtić (Paweł Tomczyk 63), Petro Tiba, Joao Amaral, Kamil Jóźwiak - Christian Gytkjear

Żółte kartki: Carlitos, Jędrzejczyk - De Marco

Źródło artykułu: