Miałem inną wizję budowy drużyny niż Puchalski - rozmowa z Jurijem Szatałowem, trenerem Polonii Bytom

Obecny trener Polonii Bytom Jurij Szatałow jako piłkarz naszym kraju występował w Warcie Poznań, a następnie w Amice Wronki, w której jako grający trener początkowo odpowiadał za rezerwy, a następnie został asystentem trenera ekstraklasowej Amiki. Po kilku dobrych latach odszedł z Wronek i samodzielnie prowadził Spartę Oborniki, również w roli grającego szkoleniowca. Niewielkie sukcesy trenerskie zaczął odnosić dopiero w Kani Gostyń, z którą awansował do trzeciej ligi.

Rok później jego zespół zajmował już pierwsze miejsce w swojej grupie, jednak nagle pojawiła się oferta z Jagiellonii Białystok, a Ukrainiec przyjął ją bez najmniejszego zastanowienia i zostawił Kanię, która ostatecznie nie wywalczyła awansu. - Miałem dobrą pakę, ale nic więcej. Nikt się tym nie interesował i przestało mnie to bawić - mówił odchodząc.

Szatałow przejmował dołującą Jagiellonię, która pod wodzą Adama Nawałki grała beznadziejnie i wydawało się, że straciła na dobre szanse na awans. Nikt przy zdrowych zmysłach nie sądził, że z tego zespołu można było coś jeszcze wykrzesać. Ukrainiec stanął przed mission impossible. Po ostatniej kolejce był noszony na rękach - po przyjściu Szatałowa w Jagę wstąpił nowy duch, nowa jakość. Żółto-czerwoni rozgrywali dramatyczne spotkania, które w większości przypadków kończyły się happy endem. Ostatni mecz w Sosnowcu był prawdziwym horrorem. Jagiellończycy długo prowadzili, jednak na kilkanaście minut przed końcem Zagłębie doprowadziło do remisu. Wydawało się, że Jaga nie zagra w wymarzonych barażach o Ekstraklasę, jednak jego podopiecznym udało się przeprowadzić tą jedyną, upragnioną akcję, która dała drugą bramkę i zapewniła udział w barażach. Gola na wagę trzeciego miejsca w tabeli zdobył Wojciech Kobeszko, którego Szatałow wysłał w bój kilka minut przed stratą bramki. Może przeczuwał coś się będzie święcić? W każdym bądź razie Szatałowa nie zawiódł jego nos. W barażach Jagiellonia przegrała natomiast z Arką Gdynia, które jak się później okazało były "ustawione". Kilka dni po potyczce z trójmiejskim zespołem jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość, że Ukrainiec zostaje zdymisjonowany. Powodów nie podano do publicznej wiadomości. Szatałow po odejściu z Białegostoku został zatrudniony w Promieniu Opalenica. Wydawało się, że szkoleniowiec z solidnym warsztatem zatonie w trenerskiej szarzyźnie, jednak działacze Polonii Bytom "odkurzyli" Ukraińca, który obecnie z powodzeniem prowadzi bytomski zespół i wiele wskazuje na to, że utrzyma śląską drużynę na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Na drodze do tego celu stanie w sobotę... Jagiellonia Białystok, której Szatałow ma z pewnością coś do udowodnienia.

Tomasz Kozioł: Interesuje się Pan jeszcze losami Jagiellonii Białystok?

Jurij Szatałow (trener Polonii Bytom): Sympatia na pewno pozostała, ponieważ gdy pracowałem w Białymstoku poznałem nowych ludzi. Poznałem bardzo dobrych jagiellońskich kibiców, więc sentyment do tego klubu pozostał.

Opuścił Pan Kanię Gostyń w momencie, w którym miała realne szansę na awans. Nie chciał Pan tego dociągnąć do końca? Warto z perspektywy czasu było przyjmować ofertę Jagiellonii?

- Odchodząc wiedziałem, że ten awans nie miał sensu, bo Gostyń finansowo leżał. Szans gry w wyższej klasie rozgrywkowej nie było, dlatego podjąłem taką, a nie inną decyzję.

Przychodził Pan do Białegostoku w arcytrudnym momencie. Na pierwszych zajęciach zobaczył Pan piłkarskie "wraki"? Wierzył Pan wówczas, że można jeszcze było coś z tamtego zespołu wykrzesać?

- Przed swoim przyjściem do Jagiellonii rozmawiałem z kilkoma osobami i wiedziałem, że będzie ciężko. Miałem jednak taką nadzieję, głęboko wierzyłem, że z tego zespołu można coś jeszcze wydobyć. Zresztą piłkarze grający wówczas w Jagiellonii posiadali wysokie umiejętności i trzeba było ten zespół pobudzić - nic więcej.

Gdy wydawało się, że poprowadzi Pan Jagiellonię w następnym sezonie zarząd nagle, po burzliwych dyskusjach, podziękował Panu za pracę. Od momentu, gdy wyjechał Pan z Białegostoku minęło już kilka dobrych lat. Może Pan teraz powiedzieć kibicom żółto-czerwonych co było głównym powodem odejścia?

- Różnica spojrzenia na zespół z tylko jednym człowiekiem - tym człowiekiem jest Puchalski, Puchalski, który patrzył inaczej na budowę zespołu niż ja - to wszystko. Prezes powiedział, że wszyscy zawodnicy muszą mieć "Jotkę" w sercu, wszyscy muszą być z okolic Białegostoku. Mnie nie interesowało pochodzenie - interesowali mnie dobrzy zawodnicy, którzy gwarantowali sukces, a był nim awans do Ekstraklasy.

Czuje Pan jeszcze rozgoryczenie po zwolnieniu z Jagiellonii? Klub wydał wtedy komunikat o mówiący "porozumieniu", jednak wszyscy wiemy, że tego porozumienia właśnie zabrakło.

- Pan wie, że pracodawca decyduje o zwolnieniu, bądź zatrudnieniu pracownika. Wybrałem taki zawód, a nie inny - podjąłem takie ryzyko. Do tego człowieka, którego nazwisko podałem panu, mogę mieć jakieś pretensje. Gdzieś tam w głębi, daleko zadra pozostała. Jeśli kiedyś w życiu się spotkamy, być może wybaczę mu wszystko. W tamtym momencie nie chciałem widzieć tego człowieka.

Po znakomitej końcówce sezonu z Jagą był Pan na topie. Wydawało się, że po udanych przygodach z Kanią i Jagiellonią Jurij Szatałow bez problemów znajdzie nowego, dobrego pracodawcę, tymczasem zniknął Pan z piłkarskiej mapy. Dlaczego? Nie miał Pan żadnych poważnych ofert?

- Miałem wtedy ofertę ze Śląska Wrocław, z drugiej ligi. Szczerze mówiąc byłem tym wszystkim zniesmaczony. W wyższej klasie rozgrywkowej, gdzie są pieniądze, zaczynają się brutalne gry za plecami - mnie to nie odpowiadało. Zgodziłem się na prowadzenie Akademii Piłkarskiej - nie żałuję tego, ponieważ odbudowałem się psychicznie. Akurat miałem dużo okazji, możliwości finansowych i czasowych, żeby odbyć kilka stażów na zachodzie.

Ostatni dwa lata spędził Pan w Promieniu Opalenica. Jak wspomina Pan tamten okres?

- Bardzo miło. Na pewno miałem bardzo dobrego prezesa - w porównaniu do tego w Jagiellonii - inna bajka. Rozumiał piłkę, potrafił żyć piłką w prawidłowy sposób. Miałem wszystkie możliwości prowadzenia zespołu, młodych ludzi i po dwóch latach byłem naprawdę zadowolony.

Przychodząc do Bytomia otrzymał Pan za zadanie utrzymać zespół w Ekstraklasie oraz podnieść lekko "przygaszoną" drużynę. Wydaje się, że po raz kolejny wywiąże się Pan ze swoich obowiązków bez zarzutu.

- Dopiero taką ocenę można mi wystawiać, gdy skończymy ligę. Teraz jest trochę za wcześnie, bo do utrzymania potrzebujemy paru punktów. Wszystko będzie zależało od dwóch ostatnich meczów. Jednak przed moim przyjściem do Bytomia zespół przegrał po 0:3 z Ruchem Chorzów i Śląskiem. Podniosłem drużynę na duchu. W następnym meczu graliśmy na wyjeździe z Arką Gdynia - było to bardzo ważne spotkanie i tym bardziej cieszy, że zdołaliśmy wywieźć trzy punkty.

W Bytomiu niemal na pewno zagra w bramce Jagiellonii Rafał Gikiewicz. W Polonii występuje natomiast jego brat, napastnik - Łukasz. Doczekamy się w sobotę starcia bliźniaków?

- Trudno powiedzieć. Łukasz znajdzie się w osiemnastce, jednak na pewno nie wyjdzie w podstawowym składzie. To, czy zagra będzie zależało od przebiegu meczu.

Jakiego meczu spodziewa się pan w sobotę?

- Przede wszystkim liczę na zwycięstwo swojej drużyny. Myślę, że stworzymy dobre widowisko. Po drugiej stronie ławki trenerskiej będzie Michał Probierz, dobry fachowiec. Spróbujemy rozegrać dobre spotkanie.

Jagiellonia nie wygrała na wyjeździe już od 1 grudnia 2007 roku, kiedy w Chorzowie pokonała... Polonię Bytom. Historia teraz zatacza koło.

- Dlatego cieszymy się, że nie gramy w sobotę w Chorzowie, a u siebie. Postaramy się podtrzymać passę porażek Jagiellonii na wyjeździe.

Żółto-czerwonych są niezwykle zmobilizowani i chcą w końcu wygrać. Którzy zawodnicy Jagi mogą wam popsuć najwięcej krwi?

- Bruno, Grosicki, Frankowski. Jest to największa siła Jagiellonii i na nich musimy najbardziej uważać. Ta trójka jest bardzo groźna. Jagiellonia jest wyrównanym zespołem, prezentującym dobry poziom i ciężko się doszukać słabych punktów.

Źródło artykułu: