Marek Wawrzynowski: Artur Sobiech - historia piłkarza niespełnionego (felieton)

WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Artur Sobiech
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Artur Sobiech

Historia Artura Sobiecha jest zastanawiająca. Z perspektywy polskiej wydawało się, że ma wszystko, by marzyć o wielkiej karierze. Zachód dość brutalnie go zweryfikował. Niestety nie jest to nic wyjątkowego.

Trzy bramki w meczu z Zagłębiem Lubin to powód do zadowolenia. Ale nowy napastnik Lechii Gdańsk będzie musiał nad zadowoleniem trochę popracować. Chyba sam doskonale wie, że w jego karierze coś poszło nie tak.

Gdy Artur Sobiech, mając lat zaledwie 21, wyjeżdżał z Polski do Niemiec, wróżono mu sporą karierę międzynarodową. Nawet wtedy, gdy pierwszy sezon w barwach Hannoveru 96 poszedł nie do końca tak jak miał pójść, wiele osób było przekonanych, że to nic takiego. Przecież było to zaraz po drugim, a zarazem pierwszym fantastycznym sezonie Roberta Lewandowskiego. To o tyle istotne, że "Lewy" też miał ciężkie początki w Niemczech. A przecież Sobiech miał być piłkarzem na zbliżonym poziomie.

Teodor Wawoczny, prezes Grunwaldu Ruda Śląska, prowadził kiedyś kronikę (o czym wiemy dzięki świetnemu artykułowi Jarosława Kolińskiego w "Przeglądzie Sportowym" sprzed 8 lat), w której zapisywał osiągnięcia swojego najzdolniejszego chłopaka. Zatrzymał się na następujących statystykach: "29 meczów i 53 bramki w juniorach, 122 spotkania i 227 goli w trampkarzach. A także pobity rekord klubu: 17 goli strzelonych w 60-minutowym spotkaniu".

Nie było trudno przewidzieć, że ten chłopiec ma papiery, by zagrać o wyższą stawkę niż tylko mistrzostwo osiedla. I tak szedł i szedł, piął się w górę, wyżej i wyżej. W ostatnim sezonie w Polsce w 23 meczach strzelił 9 goli i zaliczył 8 asyst. Może i nie tak dużo, ale miał wtedy 21 lat i miał zadania bardziej złożone niż dobijanie rywala z bliska. Kreował sytuacje dla kolegów, ściągał na siebie po dwóch obrońców. A poza tym był niekwestionowaną gwiazdą.

Rozwijał się świetnie, więc ludzie sądzili, że granica jego potencjału znajduje się na linii horyzontu. A tymczasem Sobiech szybko uderzył w szklany sufit, który był naprawdę blisko. Bliżej niż ktokolwiek przypuszczał. Ludzie zaczęli zdawać sobie z tego sprawę, gdy i drugi sezon w Niemczech poszedł co najwyżej przeciętnie. Przebudzenie tak naprawdę nigdy nie nastąpiło. Szczyt możliwości Sobiecha w Bundeslidze, patrząc na statystyki, to 7 bramek w sezonie 2015/16. Pewnie, że w międzyczasie były kontuzje, zresztą poważne jak zerwanie więzadeł w kolanie, jakieś różne wydarzenia fatalne. Ale prawda jest dość brutalna. Ci, którzy śledzili karierę Sobiecha chyba wiedzą, że jeśli było go stać na więcej, to niewiele więcej.

Historia Sobiecha jest bardzo typowa. Chłopak z prowincji robi karierę w Polsce, demoluje konkurencję, jedzie na zachód i na miejscu okazuje się, że jego możliwości zostały przez rodaków przeszacowane. 28 bramek w 145 meczach to nie jest dorobek, którzy rzuca na kolana. Znamy takie przypadki. Choćby Rafał Wolski czy Dominik Furman. Piłkarz spławik - za dobry na Ekstraklasę, za słaby na solidną ligę zachodnią.

Sporo powiedział, wbrew pozorom, w wywiadzie dla "PS", tuż po powrocie do kraju: "Nauczyłem się walczyć każdego dnia o skład, a także profesjonalnego podejścia do zawodu, odpowiedniego zaangażowania".

Swego czasu Jana Banaś, który 50 lat temu uciekł z Polski do Niemiec, powiedział, że sprzątaczka od razu rozpoznawała gdzie siedziało dwóch Polaków. Pod ich miejscami było mokro, gdzie indziej sucho. Nie przyzwyczajeni do ciężkich treningów Polacy płacili wysoką cenę za dostosowanie się do niemieckich standardów. Przez te 50 lat wiele się nie zmieniło.

Polski piłkarz jak nie był, tak nie jest przygotowany do gry na zachodzie. Tylko nieliczni się przebijają i robią kariery na miarę potencjału, ci o stalowych charakterach. Lewandowski, Krzynówek, Błaszczykowski, Piszczek - to wszystko ludzie z żelaza. Arek Milik to piłkarz o wielkiej samoświadomości, który swoje musiał wycierpieć. Bartek Kapustka błąka się gdzieś po klubach i klubikach, a prezesi klubów Lotto Ekstraklasy tylko czekają na telefon od agenta.

Przypadek Sobiecha można potraktować jako wstęp do poważniejszego badania. Co sprawia, że jedni robią kariery a inni nie? Dlaczego udaje się tylko nielicznym? Czy to praca nad sobą? Skala talentu? Możliwości motoryczne? Edukacja piłkarska zdobyta w przeszłości? Może sfera mentalna? Świadomość?

Trudno tak naprawdę powiedzieć, bo tych czynników jest sporo. Pewne jest, że tak jak można zaryzykować stwierdzenie, że kariera Sobiecha jest porażką, można również powiedzieć, że teraz czeka go renesans. Powrót do Ekstraklasy to dla tego piłkarza bardzo dobry krok. Nie było sensu, żeby łudził się marzeniami o wielkiej karierze, ale wciąż może sporo znaczyć na swoim podwórku.

Zobacz inne teksty autora

ZOBACZ WIDEO Serie A: Piątek wykorzystał fatalny błąd rywala. Gol Polaka w przegranym meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Komentarze (2)
avatar
zbych22
26.09.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Gwiazdy" polskiej ligi mogą na zachodzie robić co najwyżej za wyrobników. Kłania się cały system szkolenia. Boniek z uporem maniaka chce udowodnić Europie i światu,że jest coś takiego jak pols Czytaj całość
avatar
Fata
26.09.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Czynnikiem nr. 1 jest dziadostwo w polskim sporcie, w kopanej przede wszystkim. Pieniądze i stołki tak zepsuły leniwych i niewydajnych działaczy oraz "biznesmenów", że nie może być inaczej. Tu Czytaj całość