Ojciec z pistoletem przy głowie wieszał swojego syna. Egzekucji kibicowały studentki z uniwersytetu i dzieci. Szubienica na stadionie składała się z trzech drewnianych ramion, stryczek otulał szyję skazańca jak szarfa z medalem. Za jednym zamachem Niemcy zbijali trzy osoby.
Kilkadziesiąt metrów dalej głośno grała radosna muzyka, klauni z czerwonymi nosami bawili publikę żartami, słonie kręciły trąbami, a karuzela wchodziła na najwyższe obroty.
Dobro wiszące na gwoździu
Żyd był łopatą pogłębiającą poznańskie jezioro Malta albo taczką przewożącą żwir potrzebny do budowy autostrady do Frankfurtu nad Odrą. Gdy zużył się albo zniszczył, trafiał na śmietnik, a potem do pieca. 2 maja 1941 roku do Poznania przyjechał z Łodzi pierwszy transport Żydów przeznaczonych do pracy w niemieckich firmach na terenie Wielkopolski. Roboty było od groma: kopanie rowów melioracyjnych, sadzenie drzew, budowa dróg, linii kolejowych. Do dziś w Poznaniu rosną drzewa posadzone pod pręgierzem bata albo pistoletu.
Niemcy dla niewolników utworzyli obóz m.in na Stadionie Miejskim na Wildzie, w centrum miasta. Obiekt był ogromny, miał dach nad główną trybuną i tysiące miejsc. Gdy wybuchła wojna, naziści więzili na nim francuskich i angielskich jeńców, ale musieli ich przenieść, bo warunki tam panujące urągały tym, w jakich można trzymać nawet największego wroga.
A Żyd nie był wrogiem, był narzędziem. Wegetował tam pod gołym niebem, bo trybuny były niedokończone. Zimą odmarzały mu ręce i nogi, latem gotował się w upale. Rzadko się mył, z pchłami i wszami rozmawiał po nocach. Jeśli jadł, to zazwyczaj brukiew w głodowych ilościach, czasem jakąś zupę ze zgniłych warzyw. Tyle by przeżyć i mieć siłę machać łopatą.
W Wielkopolsce naziści utworzyli w tamtym czasie około 140 obozów pracy przymusowej. W każdym z nich Żyd egzystował w brudzie, zawilgoconym budynku (często przemakającym). Miał zarwaną pryczę wyścieloną słomą i jeśli mu się trafiło - wbity w ścianę gwóźdź, na którym mógł zawiesić śmierdzącą, brudną od roboty kapotę. To był jego luksus. Na stadionie, gdzie wegetowało nawet 1000 pracowników, warunki były najgorsze.
Gestapowcy żałowali na Żydów kul, więc ich wieszali. Przede wszystkim tych, którzy próbowali uciekać. Od stycznia 1942 do stycznia 1943 na stadionie odbyło się 112 egzekucji, trójramienna szubienica stała się jednym z mrocznych symboli obiektu. Jako pierwszy, w maju 1941 roku, ze zlokalizowanego tam obozu uciekł Arno Gluecksman. Miesiąc później to samo zrobił Max Abraham. Obu złapano. Dat ich śmierci w oficjalnych dokumentach nie ma. Data pierwszego powieszenia, która widnieje w papierach, to 10 sierpnia 1941 roku.
Żyd, który nie miał już siły do pracy, był zabijany. Ludwik Ratajczak, stary poznaniak, w tamtym czasie jako młody chłopak mieszkał niedaleko stadionu. Czasem - jak wspominał - pomagał piekarzowi Werle dostarczać Żydom chleb. W swoich wspomnieniach "Moi Żydzi" w gazecie "Nasza Wielkopolska" pisał: - W 1942 roku było nasilenie ich wyniszczenia. Po pracy musieli przebiegnąć 400 metrów, kto upadł, potknął się, był natychmiast wieszany. Ja rano poszedłem za jedną grupą, szli nad Maltę i tam pogłębiali jezioro. Czasami po ciężkiej pracy nie mieli siły iść, byli więc przez kapo dobijani. Kolumna wracała, a na taczce wieziono zabitego Żyda. Gdy matka moja dowiedziała się, zakazała mi wozić chleb na stadion. Poznałem tam Żyda Jakuba, który odbierał chleb, pracował w kuchni. Zaproponowałem mu ucieczkę, powiedział: Nie mogę, bo jak ucieknę, zostanie powieszonych dwudziestu Żydów.
Vogelwiese, czyli wesołe miasteczko
Janina też mieszkała niedaleko stadionu, w kamienicy przy ul. Królowej Jadwigi. O powieszonych na karuzeli Żydach opowiedziała dekady później Zbigniewowi Pakule, dziennikarzowi z pisma "Miasteczko Poznań". Ten chciał potem zweryfikować jej wersję, ale nie zdążył, bo kobieta zmarła. Z innych opowiadań wiadomo jednak, że koło stadionu rozstawiały się wspaniałe niemieckie cyrki i wesołe miasteczka. Nazywano je Vogelwiese (z niem. ptasia łączka) od placu, na którym cyrkowcy rozbijali główny namiot.
Klauni zabawiali 2-3-tysięczną publikę, wystrojone słonie machały trąbami, grała orkiestra, akrobaci chodzili po linach. Toczyły się beczki śmiechu. Ludwik Ratajczak był w takim cyrku, opowiadał, jak Żydzi z obozu mówili mu: "Codziennie słuchamy muzyki, gwaru i śmiechu ludzi. A my tu liczymy dni, ile jeszcze przeżyjemy. Ten świat nie dla nas, kiedy tego słuchamy, wielu z nas płacze, bo nie wiemy, jak długo jeszcze będziemy żyć, a widzisz ilu nas dziennie ginie".
Schauspiel, czyli widowisko
Niemcy na poznańskim stadionie urządzali sobie własne igrzyska. To było Schauspiel, czyli widowisko. Trójramienna szubienica stała koło niecki potężnego obiektu. Postawili ją polscy robotnicy na niemiecki rozkaz. Franz Wolf z IV Wydziału Gestapo zagroził , że powiesi każdego, kto tylko będzie migał się od pracy przy szubienicy.
Stadionowe mordowanie Żydów odbywało się początkowo w piątki o godzinie 10 rano, potem już dwa razy w tygodniu. Wstałeś rano, zjadłeś brukiew, a do południa już wisiałeś. Niemcy, gdy chcieli urozmaicić egzekucję, ojcu kazali powiesić syna, albo synowi ojca. Na oczach innych współwięźniów, więźniów z innych obozów, ale też cywili. Studentki z Uniwersytetu Rzeszy przychodziły na egzekucje jak na wykład u profesora z ekonomii. Matki pokazywały dzieciom zwisających z drewnianych pali Żydów. Skazani mieli na piersiach tabliczki. Dziś naukowcy domyślają się, że był na nich napis "Hurra, Hurra, ich bin wieder da!" (Hurra, Hurra, jestem znowu tutaj) lub mu podobny. Takie na pewno mieli Żydzi zabijani w innych obozach. Kibicować egzekucji na stadionie mogło nawet 80 osób.
Oskar Achterberg był szefem Wydziału IV Gestapo w Poznaniu. Po jednym z takich przedstawień krzyczał do innych więźniów: "Wy świnie i przeklęte psy, zapamiętajcie sobie jedno, jeśli dalej będziecie tak jak tych trzech lumpów, którzy dzisiaj są wieszani, kraść, szachrować i oszukiwać, to każę cały obóz, aż do ostatniego powiesić, choćby nie miał żaden człowiek pozostać".
Ławki jak nagrobki na cmentarzu. Stadion odzyskany, a Warta w Poznaniu
Stadion trefny był od początku. Zbudowano go z błędami konstrukcyjnymi w 1929 roku dla Warty Poznań, w trakcie oficjalnego otwarcia już groził zawaleniem i prezydent Ignacy Mościcki musiał uciekać z trybuny honorowej. Rok przed wojną robotnicy zaczęli go modernizować, ale przerwali prace, gdy Niemcy weszli do Poznania. To dlatego Żydzi koczowali na walącym się obiekcie.
Dopiero w latach 50. obiekt przebudowano, służył poznaniakom do końca wieku. Komuniści organizowali tam dożynki. W 1972 roku, gdy Lech Poznań grał z Zawiszą Bydgoszcz o awans do pierwszej ligi, mecz oglądało 60 tysięcy ludzi. Gdy komuna upadła, stadion zmienił nazwę z 22 lipca na imienia Edmunda Szyca, czyli jednego z założycieli Warty Poznań. To właśnie zieloni grali na nim najczęściej.
Od połowy lat 90. obiekt zaczął dogorywać powolną śmiercią. Z każdym rokiem zarastała go roślinność. A dziś wbite w ziemię betonowe podpory po drewnianych, wyrwanych już ławkach przypominają nagrobki na zapomnianym, zarośniętym chaszczami cmentarzysku. Budzą grozę. Klubu nie było na niego stać, trwały spory własnościowe, w końcu Warta Poznań pod koniec lat 90. sprzedała go prywatnemu deweloperowi, a sama wyniosła się do położonego niedaleko stadionu przy ul. Drogi Dębińskiej. I z niego drużyna na jakiś czas musiała się wynieść do Grodziska Wielkopolskiego, bo "ogródek" (tak nazywa się ten obiekt), nie spełniał pierwszoligowych wymogów. Teraz klub jednak wraca już do Poznania, dostał zgodę na grę.
A dla stadionu im. Szyca zaświeciło słońce. W sierpniu tego roku po długiej batalii miasto Poznań w końcu, za 10 mln złotych przejęło go od dewelopera. - Ten obiekt to symboliczne miejsce w Poznaniu. Sądzę, że za kilka lat nie poznają Państwo tego miejsca - mówił prezydent miasta Jacek Jaśkowiak.
Do końca roku zostanie ogłoszony konkurs na zagospodarowanie terenu. Na pewno poznaniacy nie chcą, aby stanęły tam centra handlowe i mieszkania - tak wynika z konsultacji społecznych przeprowadzonych w 2012 roku. Na stronie internetowej miasta napisano, że "jeden ze scenariuszy zakłada, że działkę po dawnym stadionie zajmą tereny zielone. Może znaleźć się tam miejsce także na halę sportowo-widowiskową. Za takim rozwiązaniem przemawia położenie w ścisłym centrum miasta."
Nieopodal, przy ul. Królowej Jadwigi, tam gdzie mieszkała Janina, stoi 2,5-metrowy obelisk w kształcie płonącej pochodni. Na szczycie wykuta jest menora. To Pomnik Ofiar obozu pracy Żydów w Poznaniu. Na samym dole czytamy: "Więźniów wyniszczano głodem, morderczą pracą, egzekucjami".
Szkoda było kuli
21 lipca 1946 roku o godzinie 7 rano kilkanaście tysięcy poznaniaków wiwatowało na stokach Cytadeli. Przyszły całe rodziny, ganiały się dzieci, rzemieślnicy sprzedawali lody. Śpiewy niosły się po mieście. Arthur Greiser stał przed szubienicą z zasłoniętymi oczami i spuszczoną głową.
Podczas wojny Kraj Warty [obszar administracyjny w skład którego wchodziła m.in. część Wielkopolskiego i Łódzkiego] należał do niego. Był jego namiestnikiem, panem i władcą. - Stadion Miejski przynosi Niemcom wstyd, bo sport wykorzystywali do mordowania. Greiser, żeby przypodobać się hitlerowcom, wymyślił taki sposób zabijania Żydów niezdolnych do pracy. Wiesza się za wielkie zbrodnie, ale wieszać Żydów tylko dlatego, że już nie mieli siły pracować, to jest po prostu niewyobrażalne - pisał Ludwik Ratajczak. Spośród 385 tysięcy Żydów z Kraju Warty, wojnę przeżyło 5 tysięcy.
Greiser został złapany w 1945 roku przez Amerykanów. W trakcie procesu prosił o łaskę, ale sąd, a potem prezydent Bolesław Bierut uznali, że dla takiej kanalii nie ma żadnej litości. Próbował jeszcze walczyć o to, żeby zabić go honorowo jak żołnierza – chciał bez opaski na oczach spojrzeć śmierci w oczy. A dopiero potem przyjąć kulę. Zginął śmiercią, którą sam wymyślił dla Żydów na stadionie – powieszony na festynie.
Szkoda było na niego kuli.
To była ostatnia publiczna egzekucja w Polsce.
---
W pracy nad artykułem korzystałem z książki dr Anny Ziółkowskiej pt. "Obozy pracy przymusowej dla Żydów w Wielkopolskie w latach okupacji hitlerowskiej (1399 – 1945)", artykułów "Stadion i Karuzela", "Stadion Miejski", "Z widokiem na Stadion" w piśmie "Miasteczko Poznań", filmu dokumentalnego "Stadion" (produkcja: Muzeum Martyrologiczne w Żabikowie), artykułu Ludwika Ratajczaka "Moi Żydzi" w piśmie "Nasza Wielkopolska".
Serio?!
Macie tam w redakcji jakiś program pomocowy w stylu "Spełniamy marzenia" i jesteś jego beneficjentem?
Bo tylko ubogi umysłowo człowiek napisze "sc Czytaj całość