Wydawanie w kolejnych oknach transferowych po 100 milionów euro na nowych piłkarzy, jednocześnie miotanie się przy zatrudnianiu szkoleniowców. To nie mogło przynieść sukcesu. Dopiero połączenie wielkiej kasy z fachowcem na trenerskiej ławce spowodowało, że obraz Ligi Mistrzów znów zawiera czarno-niebieskie barwy.
Inter Mediolan wrócił do najlepszych europejskich rozgrywek po siedmiu latach przerwy, które były katorgą dla jego kibiców. Ci musieli słuchać obietnic, że powrót zapewnią im piłkarze pokroju Zdravko Kuzmanovicia czy Martina Montoyi. W efekcie sukcesem była gra w fazie grupowej Ligi Europy. Nerazzurri znów są w Lidze Mistrzów i nie zamierzają poprzestać na sześciu meczach.
Trafili do arcytrudnej grupy, z Barceloną, Tottenhamem i znaczącym coraz więcej PSV Eindhoven. Pierwsze dwie kolejki pokazały, że marzenia o ponownym sukcesie w Europie wcale nie są bezzasadne. Udało się pokonać zarówno Tottenham (2:1), jak i Holendrów (2:1). Teraz czeka ich prawdziwy test, czyli Camp Nou. Miejsce szczególne dla każdego kibica Interu.
W 2010 roku drużyna prowadzona przez Jose Mourinho nie miała sobie równych nie tylko we Włoszech. Także w Lidze Mistrzów, a los jej nie oszczędzał. Już w fazie grupowej trafiła na broniącą tytułu najlepszej drużyny w Europie Barcelonę, a w 1/8 finału Chelsea. Z kolei w półfinale los znów skojarzył ją z Dumą Katalonii. Ówczesne starcia z Barcą przeszły do historii rozgrywek.
Już w pierwszym spotkaniu na Stadio Giuseppe Meazza Inter niespodziewanie pokonał Blaugranę 3:1. W Katalonii przekonywano jednak o błędnej decyzji sędziego przy jednej z bramek, a także o negatywnych skutkach długotrwałej podróży do Mediolanu, spowodowanej wybuchem islandzkiego wulkanu. W rewanżu na Camp Nou Barca miała być przygotowana w stu procentach.
Gra w przewadze przez 62 minuty, stosunek strzałów 15-1, posiadanie piłki 86 do 14 procent. Przez 90 minut Barcelonie udało się jednak strzelić tylko jednego gola autorstwa Gerarda Pique. W doliczonym czasie gry doszło do wielkiej kontrowersji - do siatki trafił Bojan Krkić, jednak Frank de Bleeckere nie uznał gola, wskazując na zagranie ręką Yayi Toure, którego trudno się było dopatrzeć w powtórkach.
Camp Nou eksplodowało, a po końcowym gwizdku to samo zrobił Jose Mourinho. Portugalczyk wpadł na murawę szalejąc z radości i wskazując palcem na kibiców Barcelony. Tym rozwścieczył m.in. ówczesnego bramkarza Barcelony Victora Valdesa i mało brakowało, by doszło między nimi do bójki. Znany z prowokacji "The Special One" był jednak górą, bo porażka 0:1 była jego wielkim triumfem.
Chociaż kilka dni po ostatecznym zwycięstwie w Lidze Mistrzów Mourinho opuścił klub, flaga z jego podobizną wciąż powiewa na trybunach San Siro. Kibice wierzą, że po ośmiu latach na ich podobny szacunek zapracuje Luciano Spalletti. Tym razem sukcesem będzie jednak awans chociażby do 1/8 bądź ćwierćfinału.
Jeśli Nerazzurri utrzymają znakomitą dyspozycję, będzie to możliwe. W tym momencie mogą się pochwalić passą siedmiu wygranych meczów z rzędu, a w niedzielę ich morale zostały podbudowane triumfem w ogromnie prestiżowych derbach Mediolanu (1:0). Zwycięskiego gola strzelił oczywiście największy gwiazdor zespołu, Mauro Icardi.
W środę czeka ich zapowiadane starcie na Camp Nou (godz. 21:00). Barcelona pokonała wprawdzie Sevillę w sobotnim hicie La Liga (4:2), jednak straciła przy okazji Leo Messiego, który z powodu kontuzji ręki nie zagra przez kilka tygodni. A ile znaczy Argentyńczyk dla Dumy Katalonii, nie trzeba nikomu tłumaczyć.
Ponadto zespół jest przetrzebiony w defensywie, a Gerard Pique i Clement Lenglet popełniają indywidualne błędy w każdym spotkaniu, nawet grając przeciwko Gironie czy Leganes. A w środę czekają ich pojedynki ze wspomnianym Icardim czy wicemistrzami świata, Marcelo Brozoviciem i Ivanem Perisiciem.
Podobna szansa na wywiezienie choćby remisu z Barcelony, który byłby milowym krokiem do awansu z grupy, może się szybko nie powtórzyć.
ZOBACZ WIDEO Primera Division: Samobój, brutalny faul i czerwona kartka. Getafe wygrywa z Rayo [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]