Z Barcelony Marlena Kaczmarek
Już na kilka godzin przed meczem kibice FCB gromadzili się na placach pod stadionem, gdzie wspólnie śpiewali katalońskie piosenki ku chwale ukochanej drużyny. Ktoś niezorientowany mógłby odnieść wrażenie, że miasto wymarło w niedzielę między 16 a 18. Wiecznie zatłoczona i zakorkowana Barcelona, która pod względem powierzchni jest 5 razy mniejsza od Warszawy, a mieści jedynie o ok. 100 tysięcy mieszkańców mniej, była pusta. Na drogach nie było samochodów, pociągi metra jeździły bez pasażerów, wiecznie oblegane kawiarnie nie miały klientów. Jedynie za szybami barów i pubów można było dostrzec jakieś skupiska ludzi. Z tego miejskiego letargu Barcelona została wyrwana w niedzielę pięć razy: trzykrotnie po golach Suareza, raz po bramce Coutinho i raz po strzale Vidala. Wtedy ze wszystkich blokowisk słychać było wybuchy radości i ekstazy.
Dziwnie tak bez wyzywania policji i wszelkich możliwych nacji
— Marlena Kaczmarek (@BatMarlena) 28 października 2018
/Plac obok Camp Nou, 30min do meczu pic.twitter.com/nyTXvJliWi
Polityka w rozgrywkach sportowych
- Dla nas El Clasico jest meczem międzynarodowym. Drużyna ze stolicy Hiszpanii, czyli Real Madryt, kontra katalońska drużyna narodowa, FC Barcelona. W takim meczu dla niektórych z nas polityka bierze górę nad sportem. Pokonanie drużyny z Madrytu w czasach, gdy walczymy o niepodległość, ma dla nas o wiele większą wartość, niż wygranie jakiegokolwiek innego meczu - powiedział w pomeczowej rozmowie z WP SportoweFakty pod Camp Nou Anton, kibic FCB.
Region Katalonii zamieszkuje blisko 7,5 miliona osób. Obok wspólnej historii, zwyczajów i nietypowych świąt, najważniejszym spoiwem dla narodu jest język. Za czasów dyktatury Francisco Franco, generał tuż po zniesieniu autonomii Katalonii zabronił posługiwania się tamtejszym językiem. Ponoć to właśnie Camp Nou było jedynym miejscem, gdzie Katalończycy mogli swobodnie ze sobą rozmawiać i demonstrować barwy stłamszonego narodu. Z tego też powodu mecz z Realem Madryt - drużyną kojarzącą się z dyktatorem i reżimem - ma dla Katalończyków nie tylko sportowe, lecz także (a dla niektórych przede wszystkim) polityczne znaczenie.
- Ubieramy dziś żółto-czerwone barwy Katalonii, bo chcemy pokazać nasze przywiązanie do narodu. Zasługujemy na autonomię i uznanie nas jako niezależnego kraju. El Clasico, na który przychodzi tysiące Katalończyków, dowodzi, że mimo braku terytorium jest nas naprawdę wielu i nasza wiara w odłączenie się od Hiszpanii nie gaśnie - opowiada mieszkaniec Barcelony, Albert. I dodaje: - „Więcej niż klub” to nie są puste słowa. My naprawdę w nie wierzymy, dlatego tu jesteśmy.
Dopiero w latach 70., po śmierci dyktatora i ustanowieniu nowej konstytucji, przywrócono Katalonii autonomię kulturalną, w obrębie której mieszkańcy mogą np. celebrować Diada Nacional de Catalunya (Narodowe Święto Katalonii), a także polityczną - własny rząd.
Żyła złota
Wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego na Camp Nou, z bramek wyjściowych zaczął wypływać kilkudziesięciotysięczny tłum zadowolonych kibiców. W tym momencie w Barcelonie nie obowiązywały przepisy ruchu drogowego, najbliższe ulice wokół stadionu były zamknięte, by fala podekscytowanych i rozśpiewanych ludzi mogła swobodnie zalać okoliczne wejścia do metra i postoje taksówek. Nie tylko pobliskie bary i restauracje pękały wówczas w szwach. Ze święcą można było szukać miejsca do świętowania w innych częściach miasta, nawet mimo tego że w niedzielę słupki rtęci w Barcelonie wskazały najniższą temperaturę tej jesieni (11 stopni), co - biorąc pod uwagę średnią temperaturę zimą (13 stopni) - mieszkańcy mogliby określić mianem zimna.
El Clasico co roku sprowadza do stolicy Katalonii tysiące zagranicznych fanów Blaugrany. Mimo niebotycznych cen biletów (najtańsze za ok. 170 euro) kibice decydują się na wyjazd. - Marzyłem o tym od zawsze. Bardzo długo oszczędzałem pieniądze na tę wycieczkę. Widziałem wcześniej kilkadziesiąt klasyków. Zawsze chodzimy ze znajomymi do knajp, żeby wspólnie kibicować Barcy - powiedział Ali, Izraelczyk.
Weekend, kiedy odbywa się mecz między Królewskimi a Dumą Katalonii, jest także bardzo dochodowy dla właścicieli wszelkich hosteli, hoteli czy kwater prywatnych. - Przylecieliśmy wczoraj z Tokio, specjalnie na mecz, wracamy jutro. Cena nie gra roli, my po prostu kochamy ten klub i musieliśmy tu być - oznajmił Japończyk ubrany od stóp do głów w barwy FCB.
- To był mój pierwszy mecz piłki nożnej. U nas w Stanach nie jest ona popularna, tam liczy się tylko koszykówka i futbol, ale amerykański. Chciałem na żywo zobaczyć te wielkie, znane gwiazdy sportu. Wydaje mi się, że to jest dla Europejczyków jak dla nas Super Bowl, najważniejsze wydarzenie roku - wyznał Austin z USA.
- To jest najlepszy mecz Primera Division, ale dla mnie nie był to najlepszy Klasyk, jaki widziałem, bo nie było Messiego ani Ronaldo. Najważniejszy mecz sezonu przed nami, w końcu czeka nas jeszcze finał Ligi Mistrzów - dodał Bol, Hiszpan.