Kariera Jarosława Jacha w ostatnich miesiącach wyhamowała. Polski obrońca najpierw nie przebił się w Crystal Palace, a potem został wypożyczony do tureckiego Caykur Rizespor. 24-latek nie potrafi na stałe wskoczyć pierwszego składu, a jego drużyna zajmuje ostatnie miejsce w tureckiej ekstraklasie.
Były zawodnik Zagłębia Lubin ma jednak okazję bliżej poznać inną kulturę. Niedawno przeżył szok, gdy Turcy obchodzili Święto Ofiarowania. Jeden z rytuałów polega na ceremonialnym zabiciu barana. Jach opowiedział, jak to wyglądało w jego klubie.
- Tutejszy kapłan zabijał przy pracownikach klubu owcę (piłkarzowi prawdopodobnie chodziło o barana - przyp. red.), niektórzy nawet mazali się jej krwią, ale oczywiście, jeśli ktoś jest wyznawcą innej religii, nie był zmuszany do brania udziału w tym obrządku. Przyglądnąłem się tylko temu z daleka. To było coś dziwnego i przykrego, bo nie lubię, gdy ktoś zabija zwierzęta - opowiada w "Przeglądzie Sportowym".
Jach miał także okazję osobiście poznać prezydenta kraju Recapa Erdogana, który pochodzi z miejscowości, w której Polak gra. Na czas spotkania z drużyną zastosowano najwyższe środki ostrożności.
- Na okolicznych budynkach i dachu stadionu byli snajperzy, latały helikoptery, a na morzu stacjonował okręt wojenny. Wszyscy uzbrojeni w ostrą amunicję - opowiada.
Środkowy obrońca w tym sezonie rozegrał zaledwie siedem meczów, z czego pięć w lidze. Na koncie ma także bramkę strzeloną w Pucharze Turcji.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Obrona gra ciągle w nowym ustawieniu. To wpływa na całą drużynę