"Pan dał, Pan zabrał" - te słowa Mateusz Prus często wypowiada, tłumacząc ewentualne niepowodzenia, a że życie nie położyło przed nim czerwonego dywanu, może świadczyć jego historia. Przez miesiąc żył z myślą, że ma nowotwór. Później zdiagnozowano u niego obustronne awulsyjne złamanie kości kulszowej. Choroba była tak nietypowa, że nawet ubezpieczenie nie obejmowało leczenia. Rodzice musieli wziąć kredyt i szukać szpitala, który podejmie się eksperymentalnej operacji. Udało się dopiero po pół roku.
Kiedy pytam go, czy chce porozmawiać o bardzo trudnych dla niego sprawach, operacjach, kredytach, nie odmawia. Tłumaczę, że to delikatny temat i jak już będziemy rozmawiać, to o wszystkim. - Wiesz co, to jest moje świadectwo. Nie ma problemu - odpiera.
Podejrzenie nowotworu
- Jak miałem 12-13 lat, rodzicie załatwili mi dodatkowe treningi indywidualne. Wszystko super. Piąłem się po szczeblach reprezentacji młodzieżowych. Zmierzało to w dobrym kierunku, ale organizm w końcu nie wytrzymał - opowiada WP SportoweFakty Mateusz Prus.
Gdy był już we Wronkach, zaczęły się problemy z plecami. Ból był silny, zrobiono badania i podejrzewano nawet nowotwór kości. - To w zasadzie wyrok śmierci. Można się żegnać - mówi. Z taką myślą żył przez miesiąc. W końcu rezonans obalił tę diagnozę, ale zdjęcie tomografu trzyma do dzisiaj.
ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". Bunt piłkarzy w Manchesterze United. "To wszystko jest bardzo niegrzeczne"
Później zaczęły się problemy z kośćmi kulszowymi. Znów czekanie, bo przez kilka miesięcy tak naprawdę nie było wiadomo, co dolega Prusowi. W międzyczasie pojechał na testy do francuskiego FC Metz i zrobił na tyle dobre wrażenie, że Francuzi powiedzieli, że jak skończy 18 lat, biorą go do siebie. Ale gdy ponownie się zgłosili, dowiedzieli się, że ich przyszły bramkarz ma poważne problemy zdrowotne: obustronne awulsyjne złamanie kości kulszowej. - Tak naprawdę kość trzymała się na słowo honoru - wspomina.
Okazało się, że jak na tamte czasy operacja była tak trudna, wręcz eksperymentalna, że samo szukanie szpitala zajęło pół roku. Kilka z nich odmówiło, ponieważ było ryzyko uszkodzenia nerwu kulszowego. To oznaczałoby utratę czucia w nodze. Rodzice musieli wziąć kredyt na 50 tys. zł. Nie było ubezpieczeń sportowych, a kluby odwróciły się od piłkarza. Lekarze nie mówili wówczas o powrocie do profesjonalnej piłki, ale w ogóle o możliwości normalnego chodzenia.
Po pierwszej operacji, żmudnej rehabilitacji, okazało się, że niezbędna jest druga. Znów to samo. Kredyt, zabieg i nieprzespane noce z powodu silnych bóli. - Mieszkałem wówczas w Łodzi, bo tutaj miałem rehabilitację. Jeździłem autobusem bez biletu, nie miałem nawet na stancję, ale tak jak mogła to pomagała mi fundacja panów Smolarków. Pomagali też studenci. Dostałem mieszkanie za 300 zł, pokój przechodni, ale w żaden sposób nie narzekałem. Około godziny 13. jechałem na rehabilitację, później o kulach szedłem do galerii handlowej. Chciałem po prostu popatrzeć na innych, szczęśliwych ludzi. Wracałem do domu, chwila odpoczynku i szedłem do kościoła. W drodze powrotnej obowiązkowy tani hamburger. W domu uczyłem się do matury, zasypiałem dopiero nad ranem, zmęczony z bólu - mówi.
- Pamiętam, jak dowiedziałem się, że muszę przejść drugą operację. To był moment kryzysowy. Jestem bardzo wierzący i wówczas w modlitwie składałem obietnicę: jeżeli wszystko się ułoży, będę mógł spłacić kredyty, które wzięli rodzice, to zacznę żyć dla innych, żeby się odwdzięczyć za tamto dobro - opowiada.
Krytyczny moment w Sosnowcu
Zanim Prus wyjechał do Holandii do Rody Kerkrade, zimą 2010 roku trafił do Zagłębia Sosnowiec. To był trudny okres, ponieważ był już po operacjach, trzeba było spłacać kredyty, a Hetman Zamość, w którym występował, miał problemy finansowe. Prus nie dostał pensji za ostatnie 18 miesięcy.
- W Sosnowcu też bywało różnie i Zagłębie nie zawsze płaciło regularnie. Od rodziców nie mogłem pożyczyć pieniędzy, bo sami byli zadłużeni z powodu moich operacji. Mieszkałem w klubie, w pokoju testowiczów, gdzie były trzy łóżka. Trudno było nawet nogi rozprostować - wspomina. - Na korytarzu była taka mini kafejka z ekspresem do kawy. Tam spędzałem wolny czas. Żyłem za 7-8 zł dziennie. Jadłem wówczas głównie paluszki krabowe Surimi z Lidla, ponieważ były bardzo tanie i można było się najeść. Do tego oczywiście kawa z mini kafejki - dodaje.
Po jednym ze strzałów na treningu nie miał siły się podnieść. Trener zapytał, co mu jest. "Nie jadłem nic wczoraj ani dzisiaj" - odpowiedział. Później Piotr Pierścionek grzmiał na konferencji prasowej, że jak ma walczyć o awans, jak jego piłkarze nie jedzą dwa dni.
Pod koniec pobytu w Sosnowcu, w osiedlowej jadłodajni pojawił się plakat z Mateuszem Prusem, który zapraszał na obiad. - Do dzisiaj jest on obiektem kpin, ale dzięki temu miałem obiady za darmo. Musiałem tylko usiąść pod ścianą, a nade mną wisiał plakat. W tamtym czasie bardzo pomagał mi trener bramkarzy Grzegorz Kurdziel oraz kierownik drużyny Piotr Caliński - tłumaczy.
W Sosnowcu grał tylko kilka miesięcy i został wybrany przez kibiców najlepszym piłkarzem rundy wiosennej. Latem 2010 roku podpisał kontrakt z Rodą Kerkrade. Holendrzy wypłacili nawet kilka pensji do przodu i można było spłacić wszystkie zobowiązania, które wzięli rodzice. To właśnie wówczas Prus zrobił sobie tatuaż na ręce: "Gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje". To cytat z Biblii, a Prus jest bardzo wierzący.
- Dzięki wierze nigdy się nawet nie zagubiłem, nie zboczyłem ze ścieżki, oddawałem Panu wszystkie najtrudniejsze momenty. Bywały okresy, że chodziłem do kościoła codziennie. Żartowałem, że rzuciło mnie do Rakowa Częstochowy tylko po to, żeby móc jeszcze bardziej zgłębić wiarę. Ale nie chodzi o to, żeby być kaznodzieją i prawić ludziom kazania. Nie słucham Radia Maryja, kiedy jadę samochodem. Po prostu staram się nie oddalać od bożych wartości i stosować je w życiu. Czyny są najważniejsze, a religia jest najlepszą motywacją - przyznaje.
Działalność charytatywna
Prus, zgodnie z obietnicą, którą złożył Bogu, zaczął pomagać innym. Już grając w Holandii do Kerkrade przyjeżdżały wycieczki z Polski z dziećmi. Po powrocie do kraju nie zaprzestał niesienia pomocy. Wręcz przeciwnie. Kilka lat temu z grupą przyjaciół założył stowarzyszenie "Dawcy Uśmiechu - Smile Donors".
- Mamy trzyosobowy zespół: ja, Małgosia Ostasz i Kamil Tomczyszyn. Każda coś wnosi, ale wszyscy mamy jedną zasadę: kompletna bezinteresowność. Jeżeli ktoś nam pomaga finansowo to nie może liczyć na to, że wykorzystamy 90 proc. z tych środków tylko 110 proc., bo i tak często dokładamy swoje prywatne pieniądze - opowiada.
26 grudnia odbędzie się turniej charytatywny dla dziecka z białaczką. Mateusz Prus i jego stowarzyszenie zbierają pieniądze na leczenie. Ten turniej organizowany jest co rok. - Jeżeli ktoś chciałby pomóc, będziemy bardzo wdzięczni. Na naszym fanpage'u na Facebooku można wszystkiego się dowiedzieć. Zapraszam na turniej w hali OSIR Zamość o godzinie 16. Wstęp bezpłatny - dodaje.
Czytaj więcej: Grał w Eredivisie, chociaż walczył, żeby normalnie chodzić. Modlił się do Boga i obiecał, że się odwdzięczy
Dzisiaj Prus jest piłkarzem Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. To tylko trzecia liga, chociaż na koncie ma występy w młodzieżowych reprezentacjach Polski czy w Eredivisie. Ale mówi, że nigdy wcześniej nie był tak szczęśliwy jak właśnie teraz. - Szczęście chodzi niżej niż ludziom się wydaje - tłumaczy. - Mój przykład jest doskonałym potwierdzeniem tego. Kiedy byłem na swoim piłkarskim szczycie, to czułem się samotny i odizolowany. Teraz jest inaczej, ponieważ mogę rozwinąć skrzydła. Zarobione pieniądze i uzyskane kontakty z piłki mogę wykorzystać do celów, które dają mi więcej szczęścia - kończy.
Po jakiemu to jest, Zimkowski?
Twoje gimnazjum naprawdę miało tak niski poziom?