Są tu piłkarze z Polski, Izraela, Niemiec, Tajlandii, Wietnamu, Hiszpanii i Nigerii. Ostatni z nich ma największe problemy z językiem polskim. - Saheed Adeshina jeszcze nie rozumie najlepiej po polsku, z nim porozumiewam się w języku angielskim - przyznaje trener zespołu, Antonio Shehadee. On i jego brat, Elias, przybyli do Polski z Izraela. Dziś są ważnymi postaciami w rozwoju projektu o nazwie AKS "Zły".
"Jednym z naczelnych haseł twórców klubu jest promowanie tolerancji, wzajemnej otwartości" - pisaliśmy dwa lata temu. Nic się nie zmieniło. "Zły" jest zły, ale dalej na tyrmandowską modłę. - Chcemy być jak główny bohater powieści, który choć zyskał pseudonim "Zły", w rzeczywistości swoją aktywnością czynił dobro - mówią pomysłodawcy Alternatywnego Klubu Sportowego.
Kompania braci
Od początku zespół prowadzi Antonio Shehadee. Do Polski przyjechał dziesięć lat temu na studia. Przy okazji wciąż realizuje swoją największą pasję. Od dziecka był skazany na piłkę: jego rodzice wciąż prowadzą szkółkę na północy Izraela.
Antonio: - Kiedy miałem 12 lat, mój ojciec otworzył klub Hapoel Tarshiha. Stworzył drużynę, bo zobaczył, że w wiosce nie ma żadnej aktywności. Od razu zapisał zespół do ligi. Pierwszy mecz przegraliśmy 1:17. Później wyniki zaczęły być lepsze na rundę wiosenną. Skończyliśmy na 11. miejscu na 16 drużyn. W następnym roku otworzyliśmy szkółkę, żeby grała też młodzież. Występowałem w zespole U-14. Skończyliśmy drugi sezon na drugim miejscu. To była inwestycja i to wszystko szło z kieszeni Ojca. Nie było żadnych sponsorów, pomocy.
Kariera młodego Antonio zapowiadała się naprawdę dobrze. W trzecim sezonie gry w klubie rodziców otarł się o nawet o młodzieżową reprezentację Izraela. Skauci przyjechali obserwować grę Hapoelu i wypatrzyli tam trzech piłkarzy, wśród nich był przyszły trener AKS-u. - Jak pojechaliśmy na testy, najpierw było 110 piłkarzy. W końcu zostało 22, w tym ja i jeden mój kolega z zespołu - opowiada nam. - Na testach nie zdążyliśmy nawiązać kontaktów z innymi graczami. Ale wiem, że dużo osób z tamtego spotkania rozwinęło się i zaszło daleko.
Zaraz po testach Antonio musiał... przerwać karierę. Diagnoza była przygnębiająca: białaczka. Młodemu obrońcy zabrała 2,5 roku gry. Chorobę udało się przezwyciężyć, ale powrót był bardzo trudny. - Po pierwszej operacji nie mogłem dotykać piłki, byłem mega wkurzony - wyznaje Shehadee. - Po dwóch latach zacząłem biegać, kopać piłkę. Później grałem w lidze U-18 już w innym klubie niż taty, z czasem wróciłem do naszego. W takich chwilach potrzebujesz kogoś obok, kto zadbałby o ciebie sportowo: fizjoterapeuty, indywidualnego trenera. Ale nie miałem czasu, po drodze trzeba było jeszcze zdać maturę. Doszedłem do wniosku, że skoro nie mogłem wrócić na dawny poziom, to postanowiłem iść w trenerkę.
ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". Kołodziejczyk o przejęciu Wisły. "To wszystko jest szyte grubymi nićmi"
Piłkarsko wciąż realizuje się za to jego młodszy brat, Elias. Jest gwarancją gradu goli w meczu. - On też ma duży temperament - zdradza starszy brat. Napastnik niemal zawsze wyróżnia się na boisku. Umie dryblować i, co najważniejsze, strzelać. Elias przyjechał do Polski po części dzięki Antonio. Było to trzy lata temu, a potem narodził się pomysł utworzenia AKS-u "Zły". W pierwszym sezonie strzelił niespełna 30 goli i zwrócił na siebie uwagę klubów z wyższych lig. Przeszedł do Józefovii Józefów, która grała w lidze okręgowej. Już wtedy dawała o sobie znać noga, przez nią Izraelczyk musiał odpuścić kolejne mecze. Ale bilans miał dalej imponujący: 18 bramek w sezonie.
- Latem dostał ofertę na testach w Polonii, miał też telefony spoza Warszawy, ale nie mógł iść na testy przez problem z nogą. To powiedziałem mu, żeby pograł u nas. Może za dwa lata też będziemy grać w okręgówce. Uważam, że mamy zespół na awans - mówi trener AKS-u. Eliasowi nie udało się na dobre przebić w Izraelu, chociaż - jak sam przyznaje w rozmowach z bratem - umiejętności miał większe niż wielu mniej utalentowanych kolegów, którzy dziś grają profesjonalnie w piłkę. Teraz marzy o graniu w ekstraklasie.
- Elias ma trochę trudny charakter - mówi Antonio. - Jak czegoś chce, to musi to mieć. Chce strzelać gole. Teraz ma kontuzję, ale cały czas ćwiczy na siłowni. Aż zacząłem żartować: "powiększyłeś się, jesteś w końcu mężczyzną, ale nie zapominaj pracować też nad szybkością". U niego nie ma przerw. Jak ma dwa treningi to jeszcze przed nimi potrafi iść na siłownię.
- Dlaczego przyjechaliście do Polski? - pytam Antonio.
Wyjaśnia: - Zdecydowałem, że chciałem zacząć od zera. W Izraelu jest bardzo napięta sytuacja, jako chrześcijanie jesteśmy mniejszością, z każdej strony ktoś się obwinia nawzajem. Dominuje myślenie stereotypami w stylu: mówisz po arabsku, to na pewno musisz być terrorystą. Wchodzisz do budynku i słyszysz rozkazy: "otwieraj bagaż". Gdzie indziej: "pokaż dowód osobisty". Ludzie ciągle żyją w presji i w stresie. Nie ma takiego spokoju. To było zgubne. Chciałem wyjechać gdzieś dalej.
- Miałem znajomych, co już studiowali w Polsce. Rok przed przyjazdem tu byłem. Uważam, że to fajny kraj. Nie mogę powiedzieć nic złego. Od początku mieszkam w Warszawie, znam wszystkie dzielnice. Do tego odbywam trochę podróży: odwiedziłem m.in. Kraków, Wrocław, Poznań.
"Awans ugrzązł"
Akaesiacy na własnej skórze doznają wszystkich uroków B klasy. To ich trzeci sezon w najniższej klasie rozgrywkowej. Teraz w klubie wszyscy wierzą, że nie ma lepszego momentu na to, by sen o awansie w końcu się ziścił. Za sobą mają już naprawdę konkretne przeprawy.
- Wyjazdy trzeba kultywować, bo są magiczne - śmieje się Karolina Szumska, prezes stowarzyszenia. Wyprawy na stadiony rywali to tradycja AKS-u - Furora, jaką robi nasz autobus, jest nie do opisania - dodaje i zaczyna historię o absurdalnej wyprawie do Parysowa.
"Zły" zmierzał ku końcowi debiutanckiego sezonu. Był kwiecień 2017 roku i szykował się wyjazd do małej miejscowości pod Garwolinem. Niewielkie boisko sąsiadowało z polem uprawnym. W zasadzie gdzie nie spojrzeć, wszędzie pole. - Autobus ugrzązł na środku pola - opowiada Karolina. - Wszyscy próbowali go wypchnąć, dopiero ciągnik przyjechał z odsieczą. Potem przyszła nawałnica z gradem, a wiatr był taki, że jak bramkarz wykopywał piłkę, to wracała.
Antonio dodaje: - Widziałem cztery pory roku. Był wiatr, śnieg, deszcz, słońce. Boisko było tak obłocone, że żartowałem, że to błotnisko. Przegraliśmy 0:1. Jedna akcja, po niej strzelili gola, a my staraliśmy się cały mecz i nic się nie udało.
A w pomeczowej relacji odnotowano: "Awans ugrzązł, ale "Zły" w zanadrzu ma traktor i może jeszcze się z tego grzęzawiska wydobyć".
Zawodnicy "Złego" najbliższą zimę spędzają na drugim miejscu w tabeli. Tracą trzy punkty do pierwszego GKS-U Dąbrówka. Antonio podkreśla, że kluczem do sukcesu jest cierpliwość. - Chcę, żebyśmy zrobili krok do przodu - mówi trener. - To trzeci sezon, wprawdzie to wciąż początek klubu, ale trzeba już coś osiągać. Trzeba już mieć w kieszeni "coś", a nie kończyć jako trzeci lub piąty. Traktuję to bardzo poważnie. Bo jak jest inaczej to przestajesz widzieć sens w tym, co robisz.
Daleko w przyszłość nie boi się patrzeć prezes stowarzyszenia. - Naszym marzeniem jest, żeby za kilka lat w stowarzyszeniu były tysiące ludzi. A za kilkanaście udało się postawić swój stadion. Sky is the limit. Może za 20 lat zobaczą nas w Lidze Mistrzów - mówi Szumska. - Ekstraklasa to nie jest odrealnione marzenie - dodaje Piotr Nowak, który pomaga prowadzić klubowy portal i jego profile w mediach społecznościowych.
Karolina Szumska to kolejna po Antonio, która miłość do piłki odziedziczyła po krewnych. Mówi: - Mój dziadek był prezesem klubu przez 10 lat. Jak się urodziłam to był akurat w trakcie pełnienia tej funkcji. To był klub GKS Piast Nowa Ruda, niedaleko Wrocławia. Stamtąd pochodzi moja mama, tam mieszkałam z rodzicami i wychowywałam się de facto na boisku. I tak z siostrą od dziecka kochamy piłkę. To dla nas religia. Śmiejemy się, że nasz ojciec jest z innej bajki, bo on się zupełnie nie zna na futbolu, a dla nas to niepojęte. Wiedziałam, że w pewnym momencie będę chciała coś sama też zrobić. Cieszę się, że w odpowiednim czasie poznałam odpowiednie osoby i to się udało.
Język futbolu
Przy Kawęczyńskiej na warszawskiej Pradze (tam swoje mecze rozgrywa AKS) nie boją się odważnie marzyć. Na razie muszą skupić się na małych krokach, by awansować na kolejne szczeble rozgrywkowe. Wtedy coraz łatwiej będzie o rozgłos i nowych sponsorów. Bo kibiców nie brakuje. Sympatycy "Złego" są jednymi z najliczniejszych w warszawskiej B klasie. - Jak jeździmy na wyjazdy, to widać, że poza nami mało kto przychodzi na mecze - wyznaje Szumska.
Zespół próbuje odwdzięczać się na boisku. Nie zawsze jest łatwo, w szczególności, kiedy brakuje najlepszego strzelca. - Jest różnica w zależności od tego, czy Elias gra od początku - mówi Antonio. - Muszę czasami jednak zgodzić się z tym faktem, że nie może grać. Teraz cały czas leczy nogę. Nie dokończył rundy.
- W drużynie jest bardzo dobra atmosfera - po chwili dodaje trener. - To ważny element. Fajnie jest, że jesteśmy w podobnym wieku. Mam 31 lat. Jest szacunek. Czasem dostosowuję się do uwag piłkarzy. Nie jest tak, że tylko moja decyzja i koniec. W końcu mamy jeden cel i musimy sobie ufać.
A na brak pomocy nie może narzekać. Oficjalnie Antonio nie ma sztabu trenerskiego, ale może liczyć na odpowiednią pomoc ze strony swoich piłkarzy. W klubie nie brakuje doświadczonych ludzi, którzy mają wiele do zaoferowania. Jednym z nich jest nominalny napastnik, Patryk Banecki. W swoim CV ma wpisane kilka włoskich klubów z niższych lig. - Wyjechałem tam w 2014 roku nie po to aby grać w piłkę, tylko do pracy w restauracji, której właścicielką była moja mama - opowiada. - Poszedłem do drużyny Carassai (Secodna Categoria). Długo nie mogłem grać w oficjalnych meczach z powodu braku karty zawodnika, włoskie tempo załatwiania spraw jest zadziwiająco wolne. Chwilę później po raz kolejny zerwałem więzadła w kolanie i stwierdziłem, że czas wracać do kraju raz na zawsze naprawić nogę i tak już zostałem.
Banecki do tego jest trenerem personalnym. Zdarza się, że rozpisuje pozostałym kolegom plany treningowe, a nawet wyręcza Antonio i przeprowadza rozgrzewkę. - Z takiego zawodnika trzeba korzystać. Często proszę go, żeby w pewnym momencie treningu na maksa ich dogrzał - opowiada trener AKS-u.
Mając takie zaplecze akaesiacy nie boją się marzyć o awansie. Antonio tłumaczy: - Uważam, że jeśli piłkarz może zrobić taką ścieżkę od najniższych lig do topu jak zrobił to Jamie Vardy, to kluby też mogą. Potrzeba tylko pieniędzy i poświęcenia, bo całe stowarzyszenie to wolontariat, nikt nic nie dostaje.
AKS Zły chce pokazać, że da się wrócić do korzeni futbolu, gdzie klub nie jest
skomercjalizowaną instytucją, a kibice potrafią dopingować bez wyzwisk w stronę rywala. Zespół z Kawęczyńskiej idzie śladem innych europejskich drużyn obywatelskich. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. - Kibice przede wszystkim. W dniu meczowym organizujemy różne wydarzenia około meczowe. To pikniki sąsiedzkie czy kąciki zabaw dla dzieci. Tak, by każdy znalazł coś dla siebie - mówi Karolina Szumska.
Wszystko po to, by jak najlepiej realizować słowa Erica Cantony, który w The Players' Tribune pisał tak: - Piłka nożna jest jednym z najlepszych nauczycieli życia. Obecny model biznesowy często to jednak ignoruje. Biedne dzielnice bardzo potrzebują futbolu, a on potrzebuje ich. Piłka powinna być dla ludzi. Dla wszystkich, niezależnie od majątku czy pochodzenia, by znaleźć tę samą prostą radość. Mówimy tym samym językiem. Udzielają nam się te same emocje.