Cezary Kucharski: Polską piłkę trzeba napisać od nowa

Był agentem Roberta Lewandowskiego, zawodnika ze światowej czołówki. Po rozstaniu z kapitanem reprezentacji Polski piłka nie pochłania go już w takim stopniu. Co nie znaczy, że nie zajmuje się nią w ogóle.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Cezary Kucharski PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Cezary Kucharski
Rozmawiali Michał Czechowicz, Przemysław Pawlak "Piłka Nożna"

Ile swojego czasu poświęca pan obecnie na działalność w piłce?

Cezary Kucharski: Trochę mniej niż w przeszłości, około 30 procent. Jestem nadal obecny w futbolu, postanowiłem jednak działać inaczej, dyskretniej. W naszych realiach im więcej odnosisz sukcesów i jest to widoczne w mediach, im więcej się o tym mówi, tym trudniejsza jest ta działalność. Zmieniłem podejście do piłki z pełną świadomością. Mam więcej czasu dla rodziny, poza tym porządkuję wiele spraw, prowadzę inne biznesy, inwestuję, daje mi to satysfakcję.

Działa pan dyskretnie, czyli jak?

Dyskrecja polega na tym, aby zbyt wiele o tym nie mówić... Odpowiadając jednak w skrócie, doradzam nadal zawodnikom, ale akurat nad tym tematem nie chcę się rozwodzić. Inaczej podchodzę do tego biznesu, do funkcjonowania w nim. Inaczej widzę teraz swoją rolę agenta piłkarzy. Przynajmniej przez pewien czas. Menedżer może też łączyć pewne instytucje. Na przykład kluby. W Polsce dochodzimy do absurdu. Poziom sportowy w lidze mamy dramatyczny, a z rynku słyszę, że niektórzy agenci zaczynają płacić młodym piłkarzom za to, że mogą ich reprezentować. Ja nie zamierzam.

ZOBACZ WIDEO Leeds United pokonało Derby County 2:0! Kontrowersje już w pierwszej minucie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]


Ograniczenie pana działalności w piłce ma rzecz jasna bezpośredni związek z rozstaniem z Robertem Lewandowskim.

Nie. Akurat to, że nie zajmuję się prowadzeniem kariery Roberta, niczego w tym temacie nie zmieniło. Już wcześniej zajmowałem się innymi biznesami, przede wszystkim jednak mam więcej spokoju. To duży plus.

Lewandowski był zawodnikiem aż tak trudnym do prowadzenia?

Poza ludźmi złośliwymi i tymi, którzy nie mają pojęcia, na czym ten biznes polega, nikt nie podważy mojej roli w zbudowaniu kariery Roberta. Niektórzy namawiają mnie nawet na napisanie książki na ten temat. Doszło do wielu zdarzeń wartych wyjaśnienia lub opowiedzenia. Praca z piłkarzem ze światowego topu to często podejmowanie decyzji pod wielką presją, książka mogłaby być drogowskazem dla zawodników, także ich rodziców.

Byłaby to książka w stu procentach szczera?

Z jednej strony powinienem powiedzieć, że tak, z drugiej - nie chciałbym komukolwiek wyrządzić krzywdy. Udostępnienie całej wiedzy mogłoby być dla niektórych ludzi zabójcze. Dlatego mam wątpliwości. Na razie robię notatki, żeby czegoś nie zapomnieć. Nie ma żadnej presji czasu, podsuwany mi pomysł napisania książki jest ciekawy. Po prostu głośno myślę.

Wyjaśniłby pan niechęć między Lewandowskim a Kubą Błaszczykowskim?

Sprawa jest banalna. Są różnymi ludźmi, mają różne rodziny. Inne jest ich podejście do życia, do świata. Dopóki Robert był młodym chłopakiem, który przyjechał z Polski do Niemiec, dopóty Kuba był mu w wielu sprawach przydatny - wtedy relacje między nimi wyglądały dobrze. Później Robert uznał, że Kuba nie jest mu już do niczego potrzebny. Byłem oskarżany, że popsułem stosunki między nimi. Bzdura, nigdy nie wchodziłem między Kubę a Roberta.

Nawet wtedy, gdy Kuba i Jerzy Brzeczek zachwalali Robertowi pracę z innym agentem Wolfgangiem Voege?

Kuba i Jurek uwiarygodniali Voege przed Robertem, wiadomo, jaki cel miało to spotkanie...

Brzęczek opowiadał w "PN", że to on jako pierwszy poinformował Lewandowskiego o zainteresowaniu Borussii Dortmund.

Nie sądzę, ale jakie to ma znaczenie i czego ma dowodzić? Wiadomo, że ludzie, którzy, że tak kolokwialnie powiem, "naganiają" agentom piłkarzy, nie działają altruistycznie, a Voege był agentem współpracującym z Borussią. Może chodziło o to, aby zwiększyć szanse Dortmundu na pozyskanie Lewandowskiego? Nie mam już z tym związanych żadnych emocji.

Ile razy konkurencja próbowała panu podprowadzić Roberta?

Nie wiem. Nie budziłem się codziennie z myślą, kto może mi ukraść Lewandowskiego. W historii z Voege uczestniczył też Adam Mandziara. Zadzwonił do mnie i powiedział zdanie, które do dziś doskonale pamiętam: "życie jest grą w pokera, możesz mieć wszystko, możesz nie mieć nic". Taka nauka... To był czas, kiedy ważyły się losy transferu Roberta do Niemiec. Wielu chciało podczepić się pod ten transfer.

Mówi pan, że Robert w pewnym momencie uznał, że Kuba nie jest mu już do niczego potrzebny, z panem było podobnie?

Wiele osób pracowało nad tym, aby moją pozycję podważyć. Namawiałem Roberta do pewnych zachowań - do stabilności, lojalności, pewnej mądrości w dokonywaniu ruchów transferowych i biznesowych. Natomiast przede wszystkim starałem się przekonać Roberta do tego, aby był w pełni skoncentrowany na piłce. Byłem w zasadzie jedyną osobą, która potrafiła mu powiedzieć: mylisz się, to nie jest dobre rozwiązanie, albo przemyśl tę inwestycję czy taki ruch. W którymś momencie jednak odpuściłem, a otoczenie Roberta zdominowało go, czytałem w mediach, że zaraziło go pomysłem o budowaniu globalnej marki: Lewandowski.

A co jest złego w takim pomyśle?

Szczyt piłkarski zdominowali od wielu lat dwaj geniusze: Leo Messi i Cristiano Ronaldo, trochę niżej jest Neymar. Aby być globalną marką sprzedawaną w Chinach czy na całym świecie, trzeba byłoby być piłkarsko lepszym od nich w klubie i reprezentacji. Rzeczywistość jest jednak inna. Moim zdaniem maksymalnie wykorzystaliśmy możliwości i otoczenie. I traktuję to jako szczęście, które nam pomogło dojść na szczyt, że przyszło nam działać i grać w czasach Messiego i Ronaldo, być porównywanym do nich, do dwóch najwybitniejszych piłkarzy w historii futbolu. Obaj są genialni, perfekcyjni, zakładam, że w najbliższych 20 latach nikt nie wejdzie na ich poziom. Tacy ludzie rodzą się niezwykle rzadko.

Należało ugruntować pozycję Roberta na miejscu trzecim, czwartym w światowej piłce, co byłoby ogromnym sukcesem.

Można było to zrobić, natomiast musiałoby to wiązać się z zaangażowaniem samego Lewandowskiego. Żeby w światowych plebiscytach zajmować wysokie miejsca, trzeba robić spektakularne rzeczy na boisku, utrwalać to medialnie, rozmawiać z dziennikarzami wielkich tytułów, mieć czas i ochotę na angażowanie się w różne projekty dające międzynarodową rozpoznawalność i sympatię. Ograniczeniem jest narodowość, reprezentacja, nieosiągająca spektakularnych sukcesów, i też gra Roberta w lidze niemieckiej, która nie jest tak popularna w Ameryce Południowej, w Azji jak hiszpańska La Liga.

Ostatnim piłkarzem z Bundesligi, który zdobył Złotą Piłkę, był Matthias Sammer w 1996 roku, nawet zwycięstwo Niemców w mundialu w 2014 roku tego nie zmieniło.

Gdy triumfował Sammer, świat był zupełnie inny. Obecnie nie miałby najmniejszych szans, żeby wygrać taki plebiscyt. Inna sprawa, że warto też mierzyć siły na zamiary. Gdy czytałem komunikaty o planach nowych agentów Roberta w temacie rozwoju globalnego jego marki, tylko uśmiechałem się pod nosem, bo równocześnie zrezygnowali ze współpracy z globalną korporacją na rzecz firmy lokalnej.

Na kolejnej stronie dowiesz się, dlaczego Lewandowski nie zyskałby więcej przenosząc się do Realu i co było powodem, że ten transfer nie doszedł do skutku.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×