[b]
Grzegorz Garbacik[/b]
Kiedy w lipcu 2017 roku gruchnęła wiadomość o transferze Bednarka do Southampton FC, ten znajdował się w uderzeniu. Młody obrońca rozegrał bardzo dobry sezon w barwach Lecha Poznań, a także wystąpił w finałach mistrzostw Europy do lat 21, gdzie jednak reprezentacji Polski nie udało się wyjść z grupy. Jakby tego było mało, rosły defensor na pożegnanie z turniejem obejrzał czerwoną kartkę. Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ na St. Mary’s byli już wtedy zdecydowani, by wyłożyć na Polaka wciąż zawrotne jak na ekstraklasowe warunki 5 milionów funtów.
Huśtawka
Zawsze w przypadku zagranicznego transferu zawodnika, który dobrze rokuje i ma być w przyszłości nadzieją reprezentacji, niemal wszyscy zainteresowani futbolem biorą temat na warsztat i rozpisują na nuty szanse gracza na sukces poza Polską. W przypadku Bednarka wydawało się, że ma on wszelkie atuty, by jego próg wejścia do Premier League był bardzo łagodny. Był przecież po udanym sezonie, w którym grał regularnie, dysponował znakomitymi warunkami fizycznymi, co na Wyspach ma kolosalne znaczenie. Przy okazji całkiem nieźle posługiwał się językiem angielskim, a przecież znamy przypadki zawodników, którzy wyjeżdżają za granicę, będąc pod tym względem kompletnie zieloni, i na miejscu okazuje się, że bez tłumacza nie są w stanie zrozumieć nawet wskazówek trenera, o zintegrowaniu się z nowymi kolegami nie wspominając.
Wszystkie te argumenty przemawiały za Bednarkiem, a jeśli sam wiceprezes klubu Lee Reed był pewien, że "Świętym" udało się pozyskać zawodnika wielkiego talentu, można było obstawiać, że ten bardzo szybko zapracuje na pierwsze minuty na boisku.
ZOBACZ WIDEO Fabiański przerwał hegemonię Lewandowskiego. "Wynik rozczarowania. To był fatalny rok"
- Jan to zawodnik o ogromnym potencjale - komentował tuż po finalizacji transferu. - To niezwykle obiecujący młody piłkarz, który trafił w idealne dla siebie miejsce. Mauricio Pellegrino także był środkowym obrońcą i na pewno Jan dużo się od niego nauczy - dodał.
Wydawało się, że po takiej laurce można było jedynie czekać na pierwszy mecz Bednarka w Southampton. Problem w tym, że chociaż na papierze dużo przemawiało za Polakiem, wspomniany przed Reeda Maurizio Pellegrino nie miał przekonania do nowego defensora. Na wygryzienie ze składu Virgila van Dijka oczywiście nie było szans, ale menedżer dużo wyżej cenił sobie również usługi takich piłkarzy jak Maya Yoshida, Jack Stephens czy sprowadzony w tym samym czasie Wesley Hoedt, za którego klub zapłacił trzy razy więcej niż za Bednarka, czyli 15 milionów funtów. Duża liczba stoperów była efektem ogromnego letniego zamieszania na St. Mary’s, ponieważ w klubie zakładano odejście Van Dijka jako pewnik. Holender nie został jednak wykupiony, a jego pozostanie w drużynie bardzo poważnie wpłynęło na pierwsze miesiące Bednarka w Anglii.
Szansa na debiut przyszła co prawda stosunkowo szybko, bo już pod koniec sierpnia, podczas meczu z Wolves w Pucharze Ligi. "Święci" przegrali, a Bednarek zagrał słabo, popełnił kilka błędów i zebrał dość niskie noty, co jedynie utwierdziło Pellegrino w przekonaniu, że ten nie jest jeszcze gotowy na wyzwanie, jakim jest gra w pierwszym składzie takiego klubu jak Southampton. Jak się okazało, nieudany debiut kosztował polskiego obrońcę przesunięcie do rezerw, gdzie jednak również nie wiodło mu się najlepiej. Czerwona kartka otrzymana jeszcze przed upływem kwadransa spotkania z Brighton ponownie podała w wątpliwość zasadność transferu Polaka i to, czy wspomnianych 5 milionów funtów nie można było ulokować lepiej. Czarne chmury zaczęły się więc zbierać nad rosłym obrońcą i wydawało się, że w najlepszym wypadku już w zimie otrzyma zgodę na wypożyczenie do niższej ligi, by tam zdobywać doświadczenie.
Cierpliwość
Jak się jednak okazało, w klubie nie chcieli słyszeć o odejściu Bednarka, o czym jego agenci dowiedzieli się podczas spotkania z Rossem Wilsonem, szefem skautów "Świętych", który wizytował Gdynię przy okazji starcia młodzieżówek Polski i Danii. Trudno było w tej sytuacji nie dostrzec analogii z tym, co w Leicester City było udziałem Bartosza Kapustki. Ten trafił do mistrza Anglii po udanym sezonie w Cracovii i zabłyśnięciu na Euro 2016, ale w starciu z bardzo brutalnymi realiami wyspiarskiej piłki poległ na całej linii.
Można było się obawiać, czy Bednarek nie podzieli losu młodszego kolegi, tym bardziej że tygodnie mijały, a on nadal nie mógł doczekać się szansy. Obrońca wykazał się jednak cierpliwością, której zabrakło szefom Southampton. Ci na początku marca 2018 roku zwolnili Pellegrino i osiem kolejek przed końcem sezonu powierzyli misję ratowania drużyny przed spadkiem Markowi Hughesowi. Nowa miotła pomogła posprzątać sytuację w szatni Southampton, a na tych porządkach skorzystał Polak, który 14 kwietnia niespodziewanie wskoczył do pierwszego składu. To mogła być jedna szansa na sto, dlatego wszyscy zastanawiali się, czy Bednarkowi uda się z niej skorzystać. Wiadomo było, że łatwo nie będzie, ponieważ rywalem "Świętych" była Chelsea. I chociaż drużyna naszego obrońcy przegrała 2:3, on rozegrał dobre zawody, notując na koncie kilka znakomitych interwencji, a także zdobywając bramkę i przekonując ostatecznie menedżera do słuszności podjętej decyzji. Efekt był taki, że były obrońca Lecha Poznań zagrał także w czterech kolejnych spotkaniach - dwóch wygranych i dwóch zremisowanych, które na końcu wszystkich rachunków dały drużynie utrzymanie w elicie.
Imponującym finiszem Bednarek nie tylko udowodnił, że jest gotowy do gry w lidze angielskiej, ale również zdołał przekonać do siebie Adama Nawałkę, który w obliczu kontuzji i słabej formy Michała Pazdana szukał kogoś, kto mógłby zagrać na środku obrony z Kamilem Glikiem podczas finałów mistrzostw świata. Tym samym 21-latek w ciągu zaledwie kilku tygodni awansował z gracza rezerw walczącego o uniknięcie degradacji Southampton na jednego z pewniaków do gry na mundialu.
W trakcie konferencji prasowej podczas zgrupowania kadry Bednarek dał jasno do zrozumienia, że niczego nie otrzymał na kredyt. - Ciężko na to pracowałem przez cały rok. Pracowałem, by otrzymać szansę i ją wykorzystać. Tak się w końcu stało - mówił. - Dobrze wiedziałem, że do reprezentacji dostanę się tylko wtedy, gdy będę grał w klubie.
Dobry i zły
W czerwcu ubiegłego roku wydawało się, że kariera Bednarka nabrała wiatru w żagle. Regularne występy i pomoc klubowi w utrzymaniu, gra na największej imprezie piłkarskiej świata. Co mogło pójść nie tak?
No właśnie. Kiedy nic na to nie wskazywało, reprezentant Polski ponownie znalazł się na aucie. Można było w ciemno zakładać, że wracając do Southampton, liczył na to, że raz wywalczonej pozycji w pierwszej drużynie już nie odda, a tymczasem Hughes zaczął stawiać na innych piłkarzy. Od startu rozgrywek do początku grudnia obrońca dostał jedynie dwie szanse - 35 minut w meczu z Liverpoolem i 45 minut podczas spotkania z Chelsea. Dlaczego? Tego nie wie nikt, ale trudno już było tłumaczyć ten przypadek bajką o konieczności przyzwyczajenia się piłkarza do nowych warunków.
Na Wyspach problemu zaczęto się doszukiwać w osobie menedżera, który całkowicie się pogubił, a jego drużyna zawodziła na całej linii. Efekt był taki, że w grudniu Hughes pożegnał się z posadą, a jego następca - Ralph Hasenhuettl - z miejsca dokonał przeglądu wojsk i reaktywował Bednarka, z korzyścią dla zespołu =>>WIĘCEJ.
Ten pod wodzą Niemca grał praktycznie w każdym meczu, a warto przypomnieć, że grudzień i styczeń dla klubów Premier League stoją pod znakiem występów co 2-3 dni. Reprezentant Polski z szansy skorzystał, grając dobrze lub... bardzo dobrze, tak jak chociażby w spotkaniach z Arsenalem czy Leicester City, po którym został nawet wybrany na piłkarza meczu, stając się ulubieńcem kibiców i pupilem mediów, w których prześcigano się na temat wyszukanych przydomków dla obrońcy, nazywając go "nowym Maldinim" czy też "polską ścianą"=>>WIĘCEJ.
Przykład Bednarka pokazuje, że talent i ciężka praca to nie wszystko. Czasami potrzeba jeszcze szczęścia, a nawet podwójnego łutu szczęścia, którym w tej sytuacji były dwie zmiany menedżerów w Southampton. Tego szczęśliwego rzutu kostką Polak nie może zmarnować.