Michał Kołodziejczyk: Ile kosztują marzenia (komentarz)

Jakub Błaszczykowski wrócił do polskiej ligi, bo nigdy nie rezygnuje z marzeń. Szanujcie go, to może być ostatni taki piłkarz.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Jakub Błaszczykowski Newspix / Rafal Rusek / PressFocus / Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski
Najpierw to, co złe języki niosą szybko. Jakub Błaszczykowski się skończył, w Wolfsburgu już nikt w niego nie wierzył, bo nie tylko, że lat coraz więcej, to jeszcze kontuzja goni kontuzję. Pożegnano go z ulgą, bo niby dobry facet, ale trudno było ciągle wierzyć w to, że na dobre się podniesie. Nie miał żadnych innych, atrakcyjnych finansowo ofert. W reprezentacji Polski jesienią grał za zasługi, a ponieważ czuł, że kolejne powołania sponsorowałaby już tylko literka "N" jak nepotyzm, postanowił kupić sobie klub w Polsce. Pożyczył Wiśle Kraków pieniądze, został jej kapitanem i teraz będzie sam decydował kiedy gra, kiedy może zostać zmieniony i kiedy wypłacić kolegom pensje. I jeszcze oczywiście wyśle sobie powołanie do kadry na mecze w eliminacjach Euro 2020.

Zobacz także: Jakub Błaszczykowski wrócił do Ekstraklasy, czyli miłość w czasach popkultury

Tyle tylko, że Jakub Błaszczykowski jest już piłkarzem spełnionym i tak naprawdę, to mógłby zająć się pielęgnacją ogródka. W Dortmundzie jest legendą, wygrywał Bundesligę, zdobywał Puchar Niemiec, grał w finale Ligi Mistrzów, z reprezentacją walczył na dwóch turniejach o mistrzostwo Europy i awansował na mundial. Jeśli rzeczywiście nie czuje się już na siłach grać - mógłby położyć się na kanapie i odcinać kupony. Od sławy z boiska i tej spoza niego, bo wiele razy dawał przykład ludziom, jak podnosić się po życiowych upadkach. A że serce miał miękkie i nie potrzebował rozgłosu - po cichu pomagał tym, którym los dopiekł najbardziej. Kiedy odchodził z Borussii, miejscowy raper nagrał o nim piosenkę, jako o jednym z ostatnich z charakterem w dżungli komercji.

Błaszczykowski postanowił zostawić jeszcze trochę serca na boisku i po tej dżungli pohasać. Jego miłość do Wisły nie jest sztuczna i na pokaz. O tym, że chciałby wrócić do Krakowa mówił w momentach największej chwały na Zachodzie. O tym, że samemu nie zrezygnuje z występów w reprezentacji - powtarzał za każdym razem, gdy słyszał sugestię, by powiedzieć "dość". Błaszczykowski to jeden z największych twardzieli w historii naszej piłki - ścigający się z bólem, by przygotować się do wielkich turniejów, dźwigający ciężar opaski kapitana, kiedy w kadrze większość piłkarzy potrafiła tylko nosić fortepian, a niewielu umiało na nim grać, czy wreszcie udowadniający, że nie ma takich ciosów, które mogłyby zatrzymać go w drodze do realizacji marzeń.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Piątek się nie zatrzymuje! Kolejny gol Polaka w barwach Milanu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Powrót Błaszczykowskiego do polskiej ligi w takich okolicznościach to gest małego chłopca, który zarobił na tyle dużo, by móc pokazać, jaką siłę ma pasja. Tak, Błaszczykowski udzielił pożyczki Wiśle, tak, zrezygnował z wynagrodzenia. Ale nie zrobił tego, by błyszczeć na salonach, bo tego akurat zawsze unikał. Spłacił dług nie dopuszczając do upadku klubu, który wysłał go w wielki świat, opaskę kapitana dostał od drużyny i trenera, bo ta zwyczajnie pasuje do legendy, a że przy okazji otworzył sobie furtkę do walki o miejsce w reprezentacji, to i dobrze, bo nie będzie już dyskusji o tym czy Jerzy Brzęczek wysyła powołanie jeszcze na adres klubu czy już tylko domowy. To nieprawda, że Kuba nie miał ofert, po których stałby się jeszcze bogatszy, tyle że korzystając z nich, sprzedawałby swoje marzenia.

Błaszczykowskiego trzeba szanować. Nigdy nie odpuszcza, pokazuje co powinno liczyć się dla sportowca. Mam nadzieję, że nawet jeśli Wisła będzie przegrywać kolejne mecze, nigdy nie przyjdzie mu do głowy pytanie: "Po co mi to było?".

Michał Kołodziejczyk

Czytaj również: Wisła Kraków tłem dla Górnika Zabrze. Mateusz Matras przyćmił Jakuba Błaszczykowskiego

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×