Po wygranej z Realem w Madrycie FC Barcelona ma 12 punktów przewagi nad odwiecznym rywalem. Co prawda między tymi zespołami jest jeszcze Atletico, ale nikt chyba nie bierze pod uwagę, że zespół z Katalonii mógłby stracić tytuł. Tym bardziej, że w Madrycie Barca dała niezwykły pokaz siły, kontrolując spotkanie niemal od początku do końca.
Porównywano to spotkanie do środowego w Pucharze Króla, gdy Barcelona wygrała w Madrycie aż 3:0. Ten pojedynek miał być inny, w domyśle trudniejszy. Tyle tylko, że goście zagrali wyraźnie lepiej niż kilka dni wcześniej. Tym razem bramki nie chciały jednak zbyt często wpadać.
Pierwszy poważny sygnał do ataku dał oczywiście Leo Messi, który jednak w sytuacji sam na sam strzelił lekko i niecelnie. Imponujący był spokój zawodnika, który rzeczy niewiarygodnie trudne robi z dziecinną wręcz łatwością.
ZOBACZ WIDEO The Championship: Drużyna Klicha gromi w arcyważnym meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Choć Real zaczął bardziej agresywnie, to jednak Barca z czasem przejęła inicjatywę. Kilka długich precyzyjnych podań dało gospodarzom jasno do zrozumienia, że każdy błąd może oznaczać natychmiastową karę.
Czytaj także: Ireneusz Mamrot skomentował kontrowersyjną sytuację w meczu Jagiellonii z Górnikiem
Real długo nie miał argumentów. Widać jak wiele kosztował drużynę transfer Cristiano Ronaldo do Juventusu. Z przodu wciąż są ciekawi zawodnicy, ale nie ma tego elementu ciągłego strachu. Nie ma zawodnika, który byłby w stanie poprowadzić zespół. Luka Modrić próbuje, ale jednak nie jest w stanie zrobić ogromnej różnicy z przodu, a więc tego co potrafią Ronaldo czy Messi.
Młody Vinicius Junior od czasu do czasu starał się zrobić coś "ekstra" ale to nie jest jeszcze ten moment, gdy ma prawo decydować o obliczu tak wielkiej drużyny. Byłoby jednak bezczelnością winić go za słabą grę zespołu z przodu. Zawodnicy na których liczono najbardziej, nagle stali się niewidoczni. Karim Benzema jeszcze próbował, ale Toni Kroos czy Gareth Bale zagrali poniżej oczekiwań. Zwłaszcza ten drugi, który po prostu był bezużyteczny. Grał tak, jakby nie istniał. A przecież to on miał decydować o obliczu zespołu. Gdy opuszczał boisko w 61. minucie został pożegnany gwizdami. Jego czas w Realu jest policzony i raczej nie należy spodziewać się komitetu pożegnalnego na lotnisku Barajas.
Trzeba też oddać Barcelonie, że była fantastycznie zorganizowana w defensywie, zawodnicy Ernesto Valverde stworzyli tu prawdziwy mur. Za to z drugiej strony potrafili sobie stworzyć kilka sytuacji. Bramkę w 26. minucie elegancką podcinką w stylu Messiego strzelił Ivan Rakitić, szanse mieli też Argentyńczyk i Luis Suarez, którego strzał obronił świetnie Courtois.
Real odpowiedział pod koniec pierwszej połowy. Tyle, że nie tak jakby chcieli jego kibice. Sergio Ramos uderzył w twarz Messiego. Było to niby przypadkowe, ale Ramos jest przecież przypadkowo zawsze tam, gdzie coś się dzieje. A dodatkowo po ostatnim finale Ligi Mistrzów powstało wiele teorii spiskowych na temat celowych zagrań Hiszpana mających osłabić rywala. W dodatku, dopiero co dwa dni temu UEFA zawiesiła zawodnika za "wymuszenie kartki w celu wyczyszczenia się" na dwa mecze. Chyba niewielu jest zawodników, którzy budzą aż tak skrajne emocje.
Czytaj także: dwie bramki nieskutecznego Roberta Lewandowskiego
Świetną szansę Real miał w 60. minucie gdy strzelał Vinicius, jednak jego uderzenie trafiło w Clementa Lengleta. Młody obrońca drugi raz uratował swój zespół, w pierwszej połowie zasłonił ciałem bramkę Ter Stegena po uderzeniu Varane.
Barcelona cały czas walczy o pełną stawkę, Real może się spokojnie skoncentrować na Lidze Mistrzów, choć w obecnej formie wątpliwe by sięgnął po to trofeum.
Real Madryt - FC Barcelona 0:1 (0:1)
0:1 - Rakitić 26'
Składy drużyn:
Real: Courtois - Carvajal, Varane, Ramos, Reguilon - Modrić, Casemiro (76' Isco), Kroos (55' Valverde) - Bale (61' Asensio), Benzema, Vinicius.
Barcelona: Ter Stegen - Sergi Roberto, Pique, Lenglet, Alba - Rakitić, Busquets (90' Semedo), Arthur (71' Vidal) - Messi, Suarez, Dembele (78' Coutinho).
Żółte kartki: Ramos, Asensio (Real) oraz Busquets, Lenglet (Barcelona).
Sędziował: Alejandro Hernandez.
Na kolana!!!