To był mecz, po którym jego nazwisko w końcu znalazło się prawdopodobnie we wszystkich mediach na świecie. Bo wyniki Barcelony, jednego z największych klubów świata, ludzie śledzą wszędzie. Jarosław Bieniuk na stadionie w Gdańsku, w 13. minucie supermeczu z Dumą Katalonii (30 lipca 2013 roku, 2:2), w polu karnym wyskoczył najwyżej, przeskoczył dwóch rywali i głową wpakował piłkę do bramki. A potem powiedział: - Wielka rzecz, wspaniałe uczucie. Ale do końca tego gola nie celebrowałem. Moja partnerka jest w szpitalu i jej dedykuję tego gola.
Jarosław B.
Jeden z jego kolegów z młodych lat, gdy pytamy go o Bieniuka po wybuchu afery, zaczął nam opowiadać: - Jarek zawsze był pozytywną postacią, każdemu pomagał. No i jeszcze niezły piłkarz. Poznałem go dobrze.... W sumie musiałbym mówić same pozytywne rzeczy.... Nie, nie, to nie ma sensu. Dziękuję, do widzenia.
I rzucił słuchawką. On też nie chce, żeby jego nazwisko pojawiało się w tej sprawie.
Najlepiej nie być w jej pobliżu. Jarosław Bieniuk to były niezły piłkarz, reprezentant Polski. Potem celebryta związany z aktorką, którą kochała cała Polska. I w końcu wdowiec z trójką dzieci, któremu ta sama Polska współczuła po stracie ukochanej kobiety (w 2014 roku Anna Przybylska zmarła na raka).
ZOBACZ WIDEO AC Milan jest uzależniony od Piątka. "Nie ma Krzyśka Piątka, nie ma wyników"
We wtorek Bieniuk został zatrzymany przez policję, bo dwudziestokilkuletnia kobieta oskarżyła go o zgwałcenie, jej prawnik mówił o brutalnym gwałcie. W jednej chwili stał się Jarosławem B. W środę wieczorem wyszedł z izby zatrzymań za kaucją w wysokości 20 tys. złotych. Wydał oświadczenie, przekonuje o swojej niewinności i prosi, żeby nazwiska mu nie skracać. Usłyszał na razie zarzuty, ale mniejszego kalibru - dotyczące przekazania narkotyków.
Oświadczenie Jarosława Bieniuka po wyjściu na wolność. "Jestem niewinny" - CZYTAJ.
Śledczy nie porzucili wątku gwałtu, ale też intensywnie badają motyw szantażu i próby wyłudzenia pieniędzy od Bieniuka.
Rozrywkowy Sopot
Trójmiasto to jego dom, urodził się w Gdańsku, wychował w blokowisku na Żabiance - jednym z osiedli Lechii Gdańsk. Na stadionie - za sprawą ojca - był od małego. Gdy miał 10 lat, z rodzicami przeniósł się do Sopotu, jednej z polskich stolic rozrywki. Opowiadał kiedyś w "Przeglądzie Sportowym", że kręciły go rozróby i cały kibicowski świat, ale nigdy nie stał na pierwszej linii frontu chuligańskich bójek. Już jako dzieciak poznał też dobrze ciemne strony biznesu rozrywkowego, jego ojciec pracował w Zakładach Przemysłu Rozrywkowego (salony gry, w PRL-u nie było w Polsce kasyn - przyp. red.)
- Przychodziłem do taty, obserwowałem różne sceny. Widziałem, jak ludzie przegrywali fortuny, płakali. I może dzięki temu nigdy nie ciągnęło mnie do hazardu. Pamiętam faceta, który wrzucał żetony i płakał. Tata powiedział mi wtedy, że ten człowiek właśnie przegrał drugi samochód. I żebym zapamiętał, do czego prowadzi hazard. Zawsze się tego bałem.
Lata później, jego kolega z boiska Grzegorz Król pisał w swojej książce "Przegrany": "Do kasyna jeździliśmy najczęściej w składzie Dawid, Johny i ja. Żelazne trio. Ile razy Jarek Bieniuk się na nas wk****. Wiedział, że gdy wejdziemy do kasyna, to nie wyjdziemy aż do zamknięcia. - Chodźcie na dyskotekę! Ile możecie tu siedzieć?!... Ale tak naprawdę nawet go nie słuchaliśmy. W końcu sam szedł na imprezę, a my wychodziliśmy o czwartej nad ranem jako ostatni klienci - pisał Król.
Teraz trójmiejski dziennikarz Onetu Mikołaj Podolski burzy obraz Bieniuka jako spokojnego, ułożonego ojca i pisze, że były zawodnik słynie w Trójmieście z zamiłowania do kobiet i nocnego życia.
Do wybuchu afery Bieniuk miał opinię wdowca zasługującego na współczucie, który jednak pozbierał się po tragedii, który daje sobie radę z życiem, co roku kwestuje z WOŚP i sam z sukcesami wychowuje dzieciaki. I człowieka inteligentnego, oczytanego, zupełnie nie przystającego do wizerunku piłkarza - hulaki. Sam opowiadał, jak to przeczytał wszystkie książki Wilbura Smitha o Afryce i chłonął książki historyczne Pawła Jasienicy.
Solidny Palmer
W piłkę zaczął grać w Sopocie, jako junior przeniósł się do Lechii. Kilku piłkarzy z tamtego rocznika 1978/79 jak on, Grzegorz Król czy Marek Zieńczuk zrobiło potem porządne ligowe kariery, choć akurat w jego przypadku trudno było spodziewać się, że dokona czegoś wielkiego. Król w książce: "Jarek Bieniuk, odkąd pamiętam, miał ksywkę "Palmer". Bynajmniej nie ze względu na Laurę Palmer ani na to, kto ją zabił, ale dlatego, że od zawsze był wysoki i chudy - tak samo jak reprezentant Anglii Carlton Palmer. Jak przyszedł do nas do Lechii z juniorów Ogniwa Sopot, to nie mógł wyjść z "dziadka", taki był słaby. Ale potem się wyrobił."
Sam o sobie mówił (za TVP Sport): - Nie byłem wybitnym, nie byłem nawet bardzo dobrym, ale byłem dobrym, solidnym obrońcą. Jak ktoś pyta, czy jestem zadowolony z kariery, odpowiadam, że jako junior wziąłbym taki przebieg piłkarskiego życia w ciemno. Później jednak przykłada się miarę wyżej, do tych najlepszych. W porównaniu z nimi, moja kariera jest żadna.
Profesjonalną karierę rozpoczął w Lechii, potem przeniósł się do Amiki Wronki, wywalczył z nią Puchar Polski, zagrał w Pucharze UEFA. I wyjechał zarabiać do Turcji, podpisał 3-letni kontrakt z Antalyasporem, ale uciekał po dwóch latach, bo - co nikogo raczej nie dziwi - Turcy przestali regularnie płacić. Przez kilka miesięcy czuł się jak w niewoli, chciał odejść, ale nie był w stanie. Opowiadał: - Szefowie klubu nie chcą słyszeć o żadnym transferze. Żądają kosmicznych pieniędzy. Jakich? Milionów euro. Nie miliona, ale milionów.
Wrócił do Polski, miał trafić do Legii, do Lecha Poznań, a ostatecznie zjawił się w Widzewie Łódź. To był 2009 rok. Po trzech kolejnych latach wrócił do domu, do Lechii Gdańsk.
W kadrze Polski zagrał osiem razy, ale tylko jeden raz w meczu o punkty, w eliminacjach MŚ 2010 ze Słowacją (0:1). Pozostawioną przez Leo Beenhakkera drużynę przejął wtedy awaryjnie Stefan Majewski, Bieniuka znał z Widzewa. Trener zaszokował wtedy powołaniami, pominął m.in. dotychczasowego kapitana Michała Żewłakowa czy Artura Boruca. Bieniuk trafił do kadry jako piłkarz tak naprawdę drugoligowy (Widzew grał wtedy w 1. lidze, czyli zapleczu Ekstraklasy).
W piłkę skończył grać właśnie w Lechii, w 2014 roku, jego partnerka była już bardzo chora, zmarła w tym samym roku. Przez lata poprzez związek był traktowany jako piłkarz - celebryta. Poznali się, gdy on grał w Amice. W książce Króla czytamy: "Pewnego razu mieliśmy grać mecz w niedzielę, tymczasem w sobotę wieczorem "Palmer" dostał informację, że Anka wybiera się na dyskotekę. Co wymyślił Jarek Bieniuk? Wpier***ił surowego ziemniaka, poszedł do trenera i powiedział, że rzyga i nie ma opcji, by zagrał następnego dnia. Dostał zwolnienie. Od razu popędził do samochodu. Kilka godzin później był już w Non Stopie, 300 kilometrów dalej, i tańczył z Anką. Takie były ich początki...".
Gdy zmarła, opowiadał, że stracił nie tylko ukochaną osobę, ale też dotychczasowe, poukładane życie. Aktorka przerwała zresztą swoją karierę, zajęła się dziećmi, aby on mógł grać w piłkę. - Na szczęście Lechia podała mi rękę. Futbol znów mnie uratował, dał kopa, by iść dalej. Miałem po co wstać z łóżka. Po pierwsze dla rodziny, ale pojawił się też cel - wyznawał w "PS".
Bieniuk zaczął pracę w Lechii Gdańsk. Dziś klub ma potężny problem, bo były piłkarz jest dyrektorem akademii. Na dodatek w tym sezonie jest również asystentem Piotra Stokowca, trenera pierwszej drużyny - lidera Ekstraklasy.
Dziś, gdyby w Trójmieście popytać, mało kto wierzy, że Jarek Bieniuk ot tak poszedł i zgwałcił dziewczynę. I to on raczej może być ofiarą. Ale lokalnie też ma jednak opinię celebryty pokazującego się w modnych klubach, człowieka luźno podchodzącego do życia, raczej nie przywiązującego wagi do takich materialnych spraw jak pieniądze.
Dziewczynę, trójmiejską fotomodelkę, musiał znać wcześniej, na Instagramie mają wspólne zdjęcie. To kobieta znana w trójmiejskim rozrywkowym światku, zresztą Bieniuk też miał kontakty i z nią, i z niejakim Marcinem T. - lokalnym dyskotekowym królem, zamieszanym w trójmiejską aferę pedofilską tzw. Krystka. I właścicielem klubu Zatoka Sztuki, której Bieniuk był częstym bywalcem. Kobieta, która oskarża Bieniuka - była kiedyś z Marcinem T. w związku.
Wszystkie zależności opisał Onet.
Powstaje obraz towarzystwa, które świetnie się znało. I w którym były piłkarz też doskonale się odnajdował.
Środowisko piłkarskie, ale ta jego część, która jednak jest z dala od Trójmiasta, w winę piłkarza nie wierzy. Radosław Majdan: - Jarek to bardzo pozytywny facet, kompletnie pozbawiony agresji i przemocy w stosunku do ludzi (...) Jarek trzymaj się! - napisał mu na Instagramie. Radosław Matusiak od razu po zatrzymaniu napisał: - Jarek nie potrzebował nigdy i nie potrzebuje nikogo zniewalać seksualnie. Według mnie pani chce zaistnieć lub mści się za brak zainteresowania.
Były piłkarz ma dozór policyjny i zakaz kontaktowania się ze świadkami.
Gol w meczu z Barceloną, choć to tylko spotkanie towarzyskie, był jego ostatnim poważnym w karierze.