Popatrzmy na fakty. Zacznijmy może od sukcesów. Na pierwszym miejscu - rzecz jasna - awans do mistrzostw Europy, ale ile można się nim zachwycać? Zagraliśmy też dwa super mecze. Wiadomo - z Portugalią i Czechami. Ale jak na trzy lata Beenhakkeromani to zdecydowanie za mało. Kolejne sukcesy? Coś mi brak. Ktoś powie, że to PZPN ciągle robi Leo pod górkę, a kiedy Holender skrytykuje Związek, to kibice są zadowoleni, że ktoś miał odwagę powiedzieć prawdę. Niestety, coraz częściej PZPN ma rację w kwestii Beenhakkera, więc jednak musi być źle!
Skoro już skończyłem z sukcesami, to przechodzimy do porażek. Na pewno za czasów Beenhakkera nie gramy lepiej, niż graliśmy. Nie ma co się oszukiwać. Mieliśmy się długo utrzymywać przy piłce: "Im więcej my jesteśmy przy piłce - tym krócej przeciwnik". Oto banał, którym wiele osób się zachwyciło. Tych banałów było więcej, cieszyły się popularnością do momentu, kiedy Leo nie tylko przestał osiągać wyniki, ale i tracić kontrolę nad piłkarzami.
Kiedyś było uwielbienie, podziw - trener nie z tej bajki! Piłkarze wracali z reprezentacji odmienieni, nagle zaczęli grać lepiej, ponoć. A teraz? Szukają pretekstu, aby nie jechać na towarzyskie mecze do RPA. A tak w ogóle - kto dopuścił do meczu na szkolnym boisku z Irakiem? To są kpiny, żeby polska reprezentacja grała na szkolnym boisku! Szkoda, że nie na asfalcie jeszcze.
Wracając do uwielbienia. W pewnym momencie zrobiliśmy z Leo Boga. "Człowiek Roku", order od prezydenta... Czy naprawdę zasłużył? Przecież nie zostaliśmy mistrzem świata, ale skończyło się na blamażu na Euro. Leo co rusz nie potrafi zachować dobrych manier, a taki Ireneusz Jeleń to był jeszcze "pierd... Jeleniem". Nie on jeden. Taki Paweł Brożek to potrzebował kilku tygodni wakacji, aby wspiąć się na "International Level". Artur Wichniarek na przykład nigdy do takiego poziomu nawet nie złapał za kostki. Będąc przy temacie zachowania Leo, to Holender dalej myśli, że nie wyszliśmy jeszcze z szałasów. Może nawet nie wie, że potrafimy mówić w kilku językach, pisać i czytać! Nie raz dał do zrozumienia, iż do Europy nam jeszcze sporo brakuje, nie mając na myśli piłkarskich umiejętności.
Kolejną sprawą są powołania. W porządku, selekcjoner może testować potrzebnych mu piłkarzy, ale do czego to doszło? Wystarczy dwa razy dobrze kopnąć piłkę i już można zadebiutować w kadrze? Z drugiej strony niektórzy mogą tylko pomarzyć o powołaniu. Nieważne, że grają dobrze, a na ich pozycji jest deficyt - weźmy takiego Seweryna Gancarczyka. A Tomasz Kuszczak dlaczego nie dostaje powołań? Bo za dużo mówi? To samo Wichniarek. To samo było z Brożkiem, ale w końcu dla litości i Brożek dostał powołanie. Pech chciał, że je wykorzystał.
Chciałbym też dowiedzieć się, dlaczego polska reprezentacja uparła się grać systemem 4-5-1? Dlaczego w meczach towarzyskich nie próbujemy grać z dwoma napastnikami? Później będzie lament, że jak mamy zagrać dwoma zawodnikami z przodu, to piłkarze są do tego nieprzygotowani i już wytłumaczenie gotowe. Ciągle klepiemy tylko 4-5-1, żeby to jeszcze nam wychodziło...
Na koniec zostawiłem sobie sprawę Feyenoordu. Ręce opadają, gdy Beenhakker zamiast na mecz Wisła Kraków - Legia Warszawa wyrusza oglądać ligę holenderską, gdzie nie gra żaden Polak. Jak w ogóle dziennikarze śmieją pytać, co w tym czasie robił wielki Leo? Jak mogą?! Szukają kolejnego konfliktu! Ciekawe, ile razy pan Beenhakker był oglądać Ludovika Obraniaka? Ciekawe, ile razy pojawił się na meczu na Ukrainie, by zobaczyć w akcji Gancarczyka? Takich pytań - w zasadzie pytań retorycznych - można zadać dużo więcej. I tak w ogóle, kiedy Leo napisze raport z Euro?