Dawid Kownacki: Czułem się panem życia

Szumiało mi w głowie, zaczęły się imprezy, dużo imprez. Przestałem słuchać innych, nikt nie był w stanie przemówić mi do rozsądku. Zwrot nastąpił po wyjeździe z Poznania - opowiada nam Dawid Kownacki, gracz Fortuny Dusseldorf i reprezentacji Polski.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Dawid Kownacki Newspix / Michał Stańczyk / Na zdjęciu: Dawid Kownacki
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jest pan jeszcze "młodym Kownackim"? Dawid Kownacki, reprezentant Polski: Można powiedzieć, że jeszcze się na to określenie łapie, choć z drugiej strony jestem już doświadczonym zawodnikiem. Mam dopiero 22 lata, ale zastanawiam się, czy w Polsce jest piłkarz w tym wieku, który przeszedł tyle, co ja? Może Bartek Kapustka? Za mną na pewno dużo pięknych chwil, ale i sporo popełnionych błędów. Co pan ma na myśli?

Własną głupotę. W Lechu Poznań poczułem się panem życia. Szybko wszedłem do ligi, w wieku 16 lat zadebiutowałem w ekstraklasie, strzeliłem parę goli, dużo się o mnie mówiło i głowa nie wytrzymała. Myślałem wtedy, że już wszystko osiągnąłem, że nie potrzebuję ciężko pracować, bo przecież bronię się na boisku. A jak ci każdy mówi, że masz talent i jesteś super, to zaczynasz utwierdzać się w przekonaniu, że na tym talencie już pociągniesz.

I pan tak myślał?

Przestałem słuchać innych, byłem tym jedynym mądrym. Szumiało mi w głowie, zaczęły się imprezy. Dużo imprez. Do osób z klubu dochodziły sygnały, co robię, ale nikt nie był mi w stanie przetłumaczyć, że nie jest to właściwa droga - mimo wielu prób i rozmów wychowawczych. Cóż, wiedziałem lepiej. Jestem taką osobą, która nie zrozumie pewnych spraw, dopóki sama się na czymś nie przejedzie. Błędy zacząłem dostrzegać dopiero, gdy dostałem po tyłku.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Sukcesy Roberta Lewandowskiego przechodzą bez echa. Czas na nowe wyzwania?
Czyli nie dało się ich uniknąć.

Ja się cieszę, że po czasie, długim czasie, ale jednak, udało mi się je w ogóle zauważyć, a później stopniowo przepracowywać w głowie, wyciągać wnioski. Z drugiej strony to dobrze, że przytrafiło mi się to wszystko na tak wczesnym etapie kariery. Kilka lat temu nie miałem jeszcze ukształtowanego charakteru, teraz widzę w sobie przemianę o 180 stopni.

Kiedy nastąpił zwrot?

Po wyjeździe do Włoch. W Sampdorii zacząłem inaczej pracować, zmieniłem podejście do zawodu, stałem się bardziej zdyscyplinowany, zacząłem mieć większe samozaparcie. Przekonałem się, że trening i odpowiednie prowadzenie się nie ogranicza się tylko do boiska i siłowni. I dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak na moją formę wpływało zbyt luźne życie w Poznaniu.

Choć to w Lechu zreflektowałem się, że coś jest nie tak, zwłaszcza w ostatnim sezonie. Zacząłem zauważać, co ja właściwie wyprawiam, ale widzieć to, a zmieniać, to jednak dwie inne sprawy. W pewnym momencie w Lechu spadła na mnie ogromna krytyka, dziś wiem, że zasłużona. To, co robiłem, albo może czego nie robiłem - odbijało się na mojej dyspozycji. Mówię wprost: w pewnym momencie woda sodowa uderzyła mi do głowy. Niekoniecznie to piłka była na pierwszym miejscu.

Wszędzie było pana pełno - prowokował pan na przykład w mediach społecznościowych, ale i na boisku. Tak jak kibiców Legii w Warszawie podczas zejścia z murawy, gdy zaczął pan bić im brawo.

Zawsze można przecież podziękować w ten sposób za doping... Mówiąc poważnie, ze względu na wiek pewne zachowania mogłem sobie odpuścić, kilka z nich było niepotrzebnych. Ale taki miałem, mam charakter.
To miałem czy mam?

Mam, i to ciężki charakter. Nie siedzę cicho, gdy widzę, że nie jest okej, czasem nie patrzę nawet na konsekwencje, po prostu mówię. Nie przepraszam, że żyję. Choć zrobiłem postęp, bo potrafię się już ugryźć w język. Niekiedy jednym zdaniem wypowiedzianym w złym momencie można skomplikować sobie życie.

Teraz jest skomplikowane?

Moja kariera tak naprawdę dopiero się zaczyna. Tylko ode mnie zależy, w którą stronę pójdę. Przez te wszystkie przejścia jestem na pewno mocniejszy psychicznie. Umiejętności są, wyzwań się nie boję, muszę utrzymywać tylko rytm meczowy i będzie dobrze. Robię małe kroki, idzie powoli, czasem się cofnę, wrócę do punktu wyjścia, albo przesunę do przodu. Jestem jednak spokojny. Wiem, że jeżeli będę zasuwał tak jak teraz, to moja kariera eksploduje. Mocno pracuję i czekam na ten strzał.

Jest pan młody, ale biorąc pod uwagę te wszystkie wydarzenia to stary wyga z pana.

Za mną mistrzostwo Polski, prawie sto meczów w ekstraklasie, gra w pucharach, Serie A, Bundeslidze, mundial w Rosji, niedawno urodziła mi się również córka Lena. To też sprawiło, że muszę być jeszcze bardziej dojrzały i odpowiedzialny. To taka życiowa opaska kapitańska. Narodziny dziecka były dla mnie niezwykłym przeżyciem, nie da się tego porównać z emocjami na boisku. Sporo słyszałem, że dziecko pozwala odciąć się od wielu spraw i faktycznie tak jest. Po treningu czy meczu wracam do domu, dzwonię do dziewczyn, by choć przez kilka minut zobaczyć je w kamerce, często przylatuję do Polski. To też pozwala wyczyścić głowę ze sportowych stresów.

Jak pan sobie radzi z presją? Trener Krzysztof Chrobak z akademii Lecha opowiadał, że nakładał pan na siebie zbyt dużą odpowiedzialność grając jeszcze w Poznaniu. Że to pan musiał strzelić gola, wygrać Lechowi mecz.

To też był jeden z błędów, jakie popełniałem. Kiedyś długo nie mogłem strawić porażki, nie chciało mi się nawet z ludźmi gadać po przegranym spotkaniu. Bywało, że nie byłem się w stanie skupić na treningu, bo myślałem jeszcze o niewykorzystanej sytuacji z meczu, czy nawet poszczególnym gorszym zagraniu. Takie rozpamiętywanie nigdy nie pomaga. Innego podejścia nauczył mnie mundial w Rosji, bo każde złe doświadczenie skłania do refleksji. Zawiedliśmy siebie, nasze rodziny, miliony Polaków, większej porażki sportowiec w swoim życiu chyba nie może doznać. Sam pamiętam, jak zbieraliśmy się rodzinami przed telewizorem i oglądaliśmy mistrzostwa świata w 2006 roku czy Euro dwa lata później. Gdy kibicowałem z szalikiem w ręku uczucie rozczarowania po niepowodzeniach drużyny było ogromne.

Od mistrzostw świata w Rosji inaczej podchodzę do niepowodzeń, szybciej wyrzucam je z głowy. Nie chodzi o to, że mam je gdzieś, tylko że jestem w stanie szybciej skoncentrować się na nowym wyzwaniu, wyciągnąć wnioski. Do tej pory nie umiem przegrywać, wszystko we mnie buzuje po porażkach, zresztą po niezłym meczu, strzelonym golu, też zdarza mi się myśleć o sytuacjach, które nie wyszły. Ambicja cały czas zżera, ale nauczyłem się jeść małymi łyżeczkami.

Taką łyżeczką jest Fortuna Dusseldorf?

Mam nadzieję, że zostanę w tym klubie, pierwsze rozmowy już się odbyły. Na boisku pokazałem, że można na mnie liczyć i warto na mnie postawić. Rozmawiałem z prezesami i trenerem Fortuny, dali mi do zrozumienia, że zrobią wszystko, by mnie zatrzymać. W Niemczech na mnie postawili, dali szansę.

A dlaczego nie dali w Sampdorii? Do Fortuny został pan wypożyczony zimą na pół roku, we Włoszech grał rzadko, wchodził głównie z ławki na końcówki meczów.

Sam nie wiem. Latem byłem przecież na mundialu w Rosji, zagrałem w dwóch meczach, spodziewałem się bardziej, że mi to pomoże, że w Sampdorii spojrzą na mnie poważniej. Pracowałem bardzo ciężko na treningach, a nie jestem typem zawodnika, który nęka szkoleniowca pytaniami, dlaczego nie gra. Morale spadały, ale miałem w sobie dość zaciętości, by pokazać, że się jednak nadaję. Jak już pojawiałem się na boisku, to też dawałem coś drużynie: strzeliłem gola w Pucharze Włoch, w lidze, asystowałem w spotkaniu z Lazio. Wydaje mi się, że jeżeli trener był ze mnie niezadowolony, to powinien wziąć mnie na bok i udzielić chociaż jednej, dwóch wskazówek.

A Marco Giampaolo nic nie mówił. Rozmawialiśmy tak naprawdę dwa razy: gdy przychodziłem i odchodziłem z klubu. Do tej pory nie znam odpowiedzi, czemu na mnie nie postawił. Już pewnie nie poznam i zresztą nie chcę poznawać.

ME U-21: Czesław Michniewicz ogłosił kadrę reprezentacji Polski

Jest żal o to, jak pana potraktowano?

Pół roku minęło, ja nie grałem i chciałem odejść. Dostałem zgodę na transfer, ale Sampdoria zaczęła podbijać cenę. Fortuna godziła się już na wszystko, w końcu kluby się dogadały, a tu nasz napastnik złamał nogę. I nagle stałem się potrzebny, po tygodniu treningów indywidualnych. Doszło do takiej sytuacji, że ćwiczyłem sam, bo trener miał o jednego napastnika za dużo, dlatego postanowił odsunąć mnie na tydzień od zespołu. Wkurzony byłem, nawet na trening mi się iść nie chciało. Szedłem, bo szedłem, ale co to za przyjemność, gdy widzi się jak koledzy ćwiczą obok, bawią się piłką, a ja na rozkładzie miałem pół godziny biegania i siłownię. No nie jest to szczyt marzeń. Poprosiłem wtedy o rozmowę z trenerem Giampaolo, jasno zadeklarowałem, że chcę odejść.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi, dlaczego Kownacki broni trenera Adama Nawałkę, co sądzi o obecnej sytuacji w Lechu Poznań i czego mamy spodziewać się po kadrze do lat 21 w młodzieżowych mistrzostwach Europy, które zaczynają się w czerwcu.

Czy Dawid Kownacki trafi do czołowego klubu w Europie w ciągu następnych 5 lat?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×