Mistrzostwa świata U-20. Krzysztof Sędzicki: Organizacyjnie zdaliśmy egzamin (komentarz)

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: radość piłkarzy Korei Południowej do lat 20 po strzeleniu bramki na stadionie w Łodzi
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: radość piłkarzy Korei Południowej do lat 20 po strzeleniu bramki na stadionie w Łodzi

Z wielkimi turniejami tak już jest, że najpierw człowiek się przyzwyczaja, że "codziennie jest jakiś mecz", a potem zaczyna tego brakować. A tej mundialowej otoczki w Polsce będzie mi brakować.

Od razu przyznaję się, że pamiętam, jak niecały miesiąc temu miałem obawy, co do frekwencji na turnieju, zwłaszcza w Łodzi, co związane było z brakiem promocji turnieju. TUTAJ można przeczytać na ten temat. I co do tej kwestii zdania nie zmieniam, bo taką imprezę trzeba nakręcać przed jej rozpoczęciem, a nie po meczu otwarcia. W czyim interesie to leżało? Można zrzucać winę na FIFA, PZPN lub magistrat, bo to ich wspólne przedsięwzięcie.

Zwłaszcza, że światowa federacja okazała się nieugięta, jeśli chodzi o możliwość sprzedaży stacjonarnej w kasach. Bilety były tanie jak barszcz, ale można je było kupić tylko przez internet.

- Gdyby nie ten system dystrybucji biletów zaproponowany przez FIFA, kibiców byłoby dużo więcej - przekonywał prezes Łódzkiego Związku Piłki Nożnej, a także członek zarządu PZPN Adam Kaźmierczak - Widzieliśmy puste miejsca na trybunach, ale nie mieliśmy możliwości przekazania tychże wejściówek grupom zainteresowanym, a były takie, które zgłaszały nam zapotrzebowanie. Strategia federacji jest jasna - sprzedaż wyłącznie przez internet. Nie byliśmy w stanie namówić FIFA na sprzedaż w kasach - tłumaczył.

ZOBACZ WIDEO El. Euro 2020. Nasz dziennikarz pewny awansu na mistrzostwa. "Możemy przegrać tylko sami ze sobą"

Oczywiście kupno biletu "na ostatnią chwilę" przez internet również było niemożliwe, więc wracamy do punktu pierwszego z hasłem "promocja". To się faktycznie nie udało, ale to zostawmy już z boku. Przykład dystrybucji wejściówek pokazał, że FIFA jest nieugięta w wielu względach. W tym przypadku akurat nie wyszło to na dobre, ale w innych - i owszem. A frekwencję będziemy liczyć w osobnym tekście.

Jeśli jednak ktoś już o mistrzostwach świata usłyszał, można nawet powiedzieć, że "się uzależniał". To pokazuje choćby przykład Bielska-Białej, gdzie - choć nie było Polaków - mecze naprawdę przyciągały sporą rzeszę kibiców. Dodam tylko, z dziennikarskiego punktu widzenia, że akredytacje obowiązywały na wszystkie stadiony. Nie było więc problemu, by jednego dnia zobaczyć mecz w Łodzi, następnego udać się do Tychów, a później do Bydgoszczy.

A skoro już o warunkach pracy dla mediów mowa, to mimo braku folderu dla dziennikarzy, były one nadspodziewanie dobre. To znaczy, jeśli już mówimy o europejskich czy światowych standardach, było po prostu "normalnie". Ale ci z kolegów i koleżanek z branży, którzy byli na ligowych meczach na przykład w Łodzi czy Gdyni, a później zobaczyli, jak wyglądają te same obiekty w wersji "mundialowej", przecierali oczy ze zdumienia. Mam tylko nadzieję, że chociaż część z tej infrastruktury na polskich obiektach zostanie, bo bardzo się przyda.

Należy też pochwalić wszechobecnych wolontariuszy, których trzeba liczyć chyba w dziesiątkach tysięcy. Byli pomocni na każdym kroku. Akurat tak się składa, że część osób pomagających w obsłudze tej imprezy znam osobiście. Niemal wszyscy znajomi wolontariusze zgodnie przyznali, że to dla nich również była impreza życia. Pozostali... byli po prostu na seniorskich mundialach lub Euro za granicą.

- Bardzo dziękuję Polsce i Polakom. Czuliśmy się tu jak w domu, nie było żadnych negatywnych komentarzy. Często otrzymywaliśmy gratulacje, czy słowa wsparcia. Jestem wam naprawdę bardzo wdzięczny - mówił na ostatniej konferencji prasowej Ołeksandr Petrakow, trener mistrzów świata do lat 20, reprezentacji Ukrainy. W podobnym tonie wypowiadał się Chung Jungyong szkoleniowiec drugiego z finalistów, Korei Południowej.

Czytaj też: "Czempiony" z Ukrainy, dzielni Koreańczycy ze srebrem

Oczywiście, ze względów bezpieczeństwa, poruszanie się po stadionie i wokół niego było nieco utrudnione, ale to da się jeszcze przeżyć. W końcu zdrowie oraz życie uczestników imprezy zawsze jest absolutnie najważniejsze. Każdy mecz, nawet taki, na który przychodziło ćwierć czy pół stadionu, był zabezpieczony chyba nawet lepiej niż mecze "podwyższonego ryzyka" w Polsce. Trzeba było dmuchać na zimne, choć akurat na trybunach panowała zdecydowanie zdrowa atmosfera sportowej rywalizacji.

Oklaski należą się kibicom, którzy przychodzili na mecze reprezentacji Polski na Stadion Miejski w Łodzi. Oczywiście w większości byli to kibice Widzewa Łódź*, ale właśnie to, że byli grupą zorganizowaną, sprawiło, że atmosfera na meczach Biało-Czerwonych była lepsza niż na spotkaniach dorosłej kadry. Gdy Polacy przenieśli się do Gdyni, wszystko niestety "wróciło do normy". A do tego pozostało kilka tysięcy wolnych miejsc na trybunach, choć pewnie znaczna część ze względów wymienionych już wcześniej.

Okazało się, że można w Polsce zorganizować całkiem przyjemny piłkarski turniej z prawdziwego zdarzenia i to bez większych wpadek. Ktoś powie, że to "tylko mundial do lat 20". Zgadza się, popularnością nie dorówna nigdy imprezie seniorskiej. Ale jej wzorem pewne standardy - bezpieczeństwa, organizacji, pracy mediów - muszą być zachowane. I pod tym względem naprawdę się spisaliśmy. Brawo my!

* - Dało się to wywnioskować, ale też nie bezpośrednio. Tzw. "cztery trybuny" oraz przyśpiewka "Serce Łodzi bije właśnie tu" znane są tym, którzy uczęszczają na mecze Widzewa. Okrzyków stricte klubowych nie było.

Źródło artykułu: