Gdybym nie oglądał spotkania Legii z Glasgow Rangers, to po tonie komentarzy części rozżalonych kibiców, miałbym prawo pomyśleć, że drużyna z Warszawy straciła szanse na awans. Że jej trener jest wioskowym głupkiem, który nie wie, kogo wystawić w ataku i o futbolu to w ogóle pojęcia nie ma. A na Łazienkowskiej pojawił się niedawno i jest tu kimś zupełnie przypadkowym. Jak to dobrze, że te komentarze tak niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.
Zacznijmy od tego, że Legia przyjemnie zaskoczyła w czwartkowy wieczór. Bo przecież - szczerze mówiąc - baliśmy się tych Rangersów. To jednak już poważna drużyna, taka z klasą, historią i mocnymi nazwiskami w składzie. I wiadomo było, że spotkania z tym zespołem nie będą miały nic wspólnego z rywalizacją z ekipami z Gibraltaru, Finlandii czy Grecji. Że Rangersi to inna, wyższa półka. No i trener Steven Gerrard, piłkarz Jermain Defoe i te rzeczy. No ogólnie, że jest się czego bać.
Ale Legia zagrała mądrze i dojrzale. Była silniejsza fizycznie i przewyższała rywali kulturą gry. Pewnie, że zabrakło choćby jednego gola, ale teraz, przed rewanżem, już wiemy: Rangers FC to nie jest zespół, przed którym trzeba klękać. Nie ma się co Szkotów bać, ta Liga Europy naprawdę jest w zasięgu Legii! I to nie dlatego, że faceci w niebieskich koszulkach są słabi, ale dlatego że Legia pokazała się jako dobra, klasowa drużyna. Brawo. Tego właśnie od tego zespołu oczekuje kibic z Warszawy.
ZOBACZ WIDEO Podsumowanie tygodnia. Sprawa Carlitosa i świetne wejście w sezon Roberta Lewandowskiego
Co ważne: Legia była bardzo skoncentrowana, znała stawkę spotkania. Widać było, że każdy z zawodników wie, co ma robić w tej drużynie i to jest bardzo wymowny efekt pracy Aco Vukovicia. Ten zespół jest poukładany. Wystarczy spojrzeć na to, jak groźna jest Legia przy stałych fragmentach gry (uderzenia głową Igora Lewczuka). To samo nie przyszło. Zauważył ten proces także właściciel klubu. - Jestem dobrej myśli, ale nawet jeśli nie awansujemy i tak widzę, w którą stronę zmierzamy, że ta drużyna robi progres - mówił jeszcze przed czwartkowym meczem Dariusz Mioduski. Widać, że odrobił bolesną lekcję z nieodległej historii Legii i wie, że na nic się nie zda wytwarzanie dodatkowej presji na zawodników.
Tą wypowiedzią dał znać, że pozycja "Aco" Vukovicia jest niezagrożona. Że Serb ma pełne zaufanie, bo w końcu ułożył Legię, a jego praca przynosi efekty. I to było widać w czwartkowym meczu. Legia nie tylko nie ustępowała piłkarsko Szkotom, ale wręcz była od nich lepsza. I w organizacji gry, i w stwarzaniu sytuacji podbramkowych. W drugiej połowie od razu legioniści zaatakowali rywali i szkoda, że wtedy nie strzelili gola, bo to był moment, gdy zespół z Łazienkowskiej miał największą przewagę.
Czytaj także: Liga Europy. Rangersi ukarani przed rewanżem z Legią. Będzie mniej kibiców
Ale w chwilę po meczu kibice nie żyli tym, że zobaczyli najlepszą Legię w ostatnich miesiącach, ale tym, że ten mecz można było na luziku wygrać. Wystarczyło tylko zrobić jedno: wpuścić na boisko Carlitosa. Już on by to załatwił. No ale Vuković Hiszpana nie wpuścił. I tego kibic nijak pojąć nie może. Rośnie na ten temat liczba plotek, niedomówień, przekłamań i nieziemskich teorii. Kibice nie chcą przyjąć wyjaśnień trenera i uwierzyć, że gra Kulenovicia przynosi drużynie więcej korzyści niż występy Carlitosa. Bo młody Chorwat goli nie strzela, a przecież Hiszpan je zdobywał i jest piłkarzem lepszym od konkurenta.
Dlatego kibice chętniej kupują pogłoski o tym, że nieobecność Carlitosa w podstawowym składzie wynika z jego z krnąbrnego charakteru i że Vuković mu właśnie ten charakter temperuje. A może za to, że Hiszpan coś burknął na treningu, a może za to, że zbyt wyraźnie wyraził niezadowolenie z decyzji personalnych szkoleniowca w jednym z meczów ligowych, a może to za to, że Carlitos nie najlepiej się prowadzi. Cholera wie... Kibic nie wie, więc domaga się wpuszczenia na boisko Hiszpana, bo on na pewno bramkę, albo dwie by Szkotom strzelił. Gdyby to było takie proste, skład ustaliliby kibice w drodze głosowania internetowego, co zapewne w niedalekiej przyszłości się gdzieś zdarzy, bo głupota we współczesnym świecie rozprzestrzenia się z prędkością światła.
Ale na razie skład ustala trener Legii. Ten facet wie, czemu Rangersi wpakowali w dwumeczu 7 goli bardzo solidnym Duńczykom z FC Midtjylland, którzy przecież właśnie wydali fortunę na wzmocnienia, bo chcieli powalczyć ze Szkotami. Nie powalczyli, bo wydawało im się, że mogą śmielej zaatakować i nastrzelać Szkotom goli. Trener Legii wyciągnął wnioski. Po drugie może ten trener Legii pamięta jeszcze, że gole Carlitosa nic Legii nie dały. Ani mistrzostwa, ani Pucharu Polski, ani awansu do Ligi Europy. Ten sam Carlitos, bardzo dobry piłkarz i skuteczny strzelec, nie zwojował wcześniej niczego wielkiego z Wisłą Kraków (do rezerw Villarrealu i peryferiów futbolu, gdzie się błąkał wcześniej, nie ma co wracać). Może więc jest tak, że Carlitos zawsze w swych drużynach błyszczy, ale te drużyny niczego istotnego nie wygrywają? Bo futbol to nie jest sport indywidualny. Nikt nie zaprzecza, że Carlitos to dobry piłkarz, tylko musi pracować dla drużyny. Musi się chcieć tego nauczyć. A to bolesna nauka.
W tym wszystkim rykoszetem dostaje Sandro Kulenović, bo piłkarsko umie mniej od Carlitosa, ale chce mu się pracować. Biega jak oszalały z jęzorem na wierzchu. Tyra. Kibic ma prawo nie zauważyć, że dobra gra w Legii w defensywie zaczyna się od pracy napastnika. Kibic ma prawo nie zauważyć, że prostopadłym podaniem Kulenović wyrobił bramkową okazję Luquinhasowi, którą Brazylijczyk zmarnował. Kibic ma prawo nie wiedzieć, że za strzelanie goli odpowiada też Walerian Gwilia, Luquinhas, Marko Vesović czy Cafu. Każdy z nich miał w meczu z Rangersami okazję, ale bramki nie zdobył. Czy to znaczy, że mieliby w kolejnych meczach nie grać?
Czytaj także: Liga Europy: Legia - Glasgow Rangers. Jon Flanagan: W rewanżu będziemy lepiej przygotowani
Trener Vuković podkreśla, że Carlitos jest w drużynie na takich samych prawach jak inni. Musi walczyć i czekać na swoją szansę. Na przykład Igor Lewczuk, gdy trafił do Legii, był czwartym stoperem, ale piął się w hierarchii i dziś gra w pierwszym składzie. – To świadczy o tym, że w tej drużynie jest sprawiedliwość. Lewczuk jest dobry, to gra – mówił komentujący mecz trener Robert Podoliński. Niektórzy twierdzą, że Legii nie stać na rezygnowanie z Carlitosa. A może prawda jest zupełnie inna: Legii nie stać, żeby jeden zawodnik był ponad dobrem drużyny. Dziwne to jest, bo kibic najpierw żąda, żeby trener miał twardą rękę i trzymał piłkarzy krótko, a jak Vuković robi w szatni porządek (żeby mieć porządek na boisku), to kibic się krzywi, że nie rozumie, dlaczego zawodnik X nie gra... Brak tu konsekwencji.
Vuković jest w niezręcznej sytuacji, bo nie może wszystkiego mówić publicznie. A im mniej trener Legii mówi, tym więcej dopowiadają ci, którzy mają o tym zaledwie mgliste pojęcie. A jednak wydaje się, że to właśnie "Vuko" odrobił lekcję z porażki na finiszu poprzedniego sezonu.
Jeden mecz, awans do Ligi Europy lub jego brak, nie będzie wyznacznikiem czy Serb ma rację. Bo Legia to dla niego życiowa szansa i marzenie. On chce to marzenie zrealizować na swoich zasadach. Powiedział na koniec poprzedniego sezonu mocno, że zrobi wszystko, żeby trener nie był już zakładnikiem, a mógł być trenerem. Widać, zbyt szybko zapomniano te słowa, a Vuković jest dzisiaj tylko konsekwentny.
Dariusz Tuzimek
to jak to oceniać miał rację? ,brak awansu,ocenią go zły trener nie miał racji.