Jedna z początkowych scen filmu fabularnego "Goal!". Były piłkarz i skaut Glen Foy ogląda występ Santiago Muneza, po czym zachwycony jego potencjałem idzie do zaprzyjaźnionego agenta. - Ostatnim zawodnikiem, który mi tak zaimponował był Jermain Defoe - mówi.
W fikcyjnej rzeczywistości przedstawionej przez twórców hollywoodzkiej produkcji Meksykanin szybko zostaje gwiazdą Premier League, a później wyjeżdża do Realu Madryt. A Anglik, którego nazwisko tam wspomniano, tak dużego sukcesu nie odniesie. Z tym, że to już akurat dzieje się w realnym świecie.
Scenariusz filmu "Goal!" napisano w 2003 roku, jeszcze przed "eksplozją" Wayne'a Rooneya. A więc w czasie, gdy to Defoe postrzegano jako najbardziej utalentowanego w całej Anglii. Wówczas porównywano go do Michaela Owena i zapowiadano, że w niedalekiej przyszłości obaj zostaną najlepszymi strzelcami ligi, a wraz z Davidem Beckhamem być może doprowadzą reprezentację do upragnionego mistrzostwa świata. Dziś brzmi to nieco komicznie, bo wiemy jak wszystko się skończyło.
ZOBACZ WIDEO Rangers FC - Legia Warszawa. Szkoci pewni siebie. "Stawiają siebie w roli zdecydowanego faworyta"
162 gole w 496 meczach Premier League. To osiągnięcie, które sprawia, że obecnie Defoe jest ósmym najskuteczniejszym graczem w jej historii. Niestety, innych godnych uwagi osiągnięć już nie ma. Nigdy bowiem nie zdobył żadnego poważnego trofeum, a szczytem jego możliwości okazała się gra przez kilkanaście sezonów w Tottenhamie Hotspur. Na dodatek tego ze statusem ligowego średniaka i z reguły nie był w nim nawet pierwszym wyborem, bo często znalazł się ktoś, kogo stawiano wyżej w hierarchii, np. Robbie Keane, Dymitar Berbatow czy Peter Crouch.
Plan był zupełnie inny...
Wstępem do wielkiej kariery czarnoskórego Anglika miał być West Ham United. Skauci tego klubu wypatrzyli go w Charlton, szybko podpisali kontrakt. Tak zaczęła się jego poważna przygoda z futbolem. - Trafiłem tam, kiedy miałem 16 lat. To był jeden z najlepszych dni mojego życia! Wszedłem na stołówkę i zobaczyłem mojego idola Iana Wrighta, a dalej byli Rio Ferdinand, Joe Cole, Frank Lampard czy Michael Carrick - opowiadał po latach.
Wszystkim wyżej wymienionym udało się jednak prędzej czy później zaistnieć w światowym futbolu, stać się ważnym graczem w czołowej drużynie Premier League. Tylko Defoe się nie poszczęściło. Odpowiednio 10 i 12 bramek w pierwszych sezonach okazało się na tyle dużymi liczbami, by zainteresować największe kluby w Anglii, ale zarazem nie były wystarczającymi, aby te wyłożyły kilka milionów funtów odstępnego. Na dodatek po spadku WHU z Premier League w 2003 roku dał się omamić agentowi, który namówił go aby złożyć podanie o pozwolenie na transfer, a to rozwścieczyło kibiców oraz działaczy i w efekcie pół roku spędził na zapleczu elity. Odszedł dopiero zimą, przez co stracił.
Defoe nie pomagały złe wybory, nie pomagały też sytuacje pozaboiskowe. W młodości miał jednak nad sobą bat, a może raczej osobę, która go strzegła. - Dorastałem na specyficznym osiedlu i nie zawsze przestrzegałem dyscypliny jakiej wymagało dbanie o siebie. Często wyglądałem przez okno i widziałem wszystkich moich kolegów: palących, pijących, rozmawiających z dziewczynami. Ciągnęło mnie do tego, ale mama przypominała mi, że muszę postępować dobrze, aby dojść do celu - wspominał na łamach "The Guardian".
Tej opieki zabrakło mu jednak w dorosłym życiu. Od kiedy bowiem tylko osiągnął pozycję niezłego napastnika Premier League, to stał się ulubieńcem brytyjskich tabloidów. Wszystko za sprawą kolejnych romansów, zmian partnerek oraz innych kłopotów.
Warto jednak zauważyć, że Defoe potrafił także uczynić pożytek ze swojej sławy. Wychowany w specyficznej dzielnicy wschodniego Londynu nie zapomniał o tym jak trudno się stamtąd wybić i inicjował różne akcje charytatywne. Pamiętał o swoich karaibskich korzeniach, gdy przez St. Lucię przeszedł tajfun a tysiące osób straciło domy (próbował wesprzeć je finansowo, na różny sposób). Za serce chwytała wszystkich historia jego przyjaźni z 6-letnim Bradley'em Lowery, który zachorował na nowotwór.
Czytaj więcej: Bradley Lowery - chłopiec, który żył
Defoe na lepsze zmieniły zapewne wydarzenia sprzed kilku lat, gdy w krótkim czasie stracił babcię, dziadka i ojca, a w tragicznych okolicznościach zginął jego brat. To były najtrudniejsze chwile w jego życiu.
Wiele złych wspomnień wywołuje u Defoe także kadra narodowa. Zawsze był tam w cieniu innych, traktowano go jako opcję ostateczną. Szansę debiutu dostał od Svena-Gorana Erikssona, u niego strzelił także premierowego gola (w meczu z Polską w Chorzowie - przyp. red.), ale nigdy nie należał do jego ulubieńców. Nic więc dziwnego, że omijały go duże turnieje. A do tego z dwóch wypadł tak naprawdę w ostatniej chwili i to niespodziewanie: na ME 2004 zamiast niego pojechał Darius Vassell, a na MŚ 2006 powołanie otrzymał Theo Walcott.
Szczególnie bolesna była ta druga nieobecność. Co prawda Defoe pojechał do Niemiec jako pierwszy z listy rezerwowej, ale wraz z pierwszym meczem musiał się spakować i wrócić do domu. Zadra tkwi w nim do dziś. - To było szalone. Nie mogłem zrozumieć dlaczego trener postanowił podjąć taką decyzję. Cały czas uważam, że popełnił ogromny błąd - podkreślał niedawno w wywiadzie z magazynem "FourFourTwo".
Po zmianie selekcjonera też długo nie miał szczęścia. Był regularnie powoływany na eliminacje Euro 2008, ale finały mu uciekły, bo Anglicy sensacyjnie nie zakwalifikowali się na nie. Dopiero na mundialu 2010 powetował swoje wcześniejsze niepowodzenia. Tam nie tylko zagrał, ale przez moment był nawet bohaterem po strzeleniu gola w meczu grupowym ze Słowenią (1:0), który dał awans do 1/8 finału.
Później Defoe w reprezentacji grał już coraz mniej. Udało mu się jednak jeszcze zaliczyć epizod na Euro 2012 oraz kilka spotkań towarzyskich. Niemniej o powołaniach na duże turnieje nie było mowy, a od 2017 roku nie przychodzą już wcale. Wszystko wskazuje więc na to, że ostatecznie jego dorobek zamknie się na 57 meczach i 20 golach.
Czytaj także: Jak Boruc drwił z Rangersów na Ibrox
Defoe powoli zbliża się do końca kariery. Mówi o tym nie tylko metryka, ale także postawa w jego ostatnich klubach. Nie błyszczał w Toronto, miał krótki dobry okres w Sunderlandzie i znów zawiódł w AFC Bournemouth. 1,5-roczne wypożyczenie do Glasgow Rangers to więc nie tylko szansa, by pograć pod dowództwem kumpla Stevena Gerrarda (uważa za najlepszego piłkarza jakiego spotkał na boisku - przyp. red.), ale być może też ostatnia okazja, by jeszcze zaistnieć i coś poważnego wygrać.
- Tak bardzo będę tęsknić za futbolem... Dziwnie będzie rano obudzić się i nie iść na trening - nie krył Defoe w rodzimych mediach, gdy zapytano go o ewentualne zakończenie kariery. Na razie stara się więc o tym nie myśleć i wciąż strzela. Mimo że najczęściej jest rezerwowym, to ma już 6 goli w 8 meczach tego sezonu. W spotkaniu ligowym z Hibernian (6:1) popisał się nawet hat-trickiem.
Przypomnijmy, że w pierwszym meczu IV rundy eliminacji Ligi Europy Legia Warszawa zremisowała u siebie z Glasgow Rangers 0:0. Rewanż w czwartek, 29 sierpnia na stadionie Ibrox o godzinie 20:45.