Grzegorz Garbacik
Choroba każdego człowieka wzrusza i powoduje współczucie. Jeśli dodatkowo dotyka małe dziecko, nawet obcy ludzie są w stanie poruszyć niebo i ziemię, byle pomóc. Idealnym przykładem na to są akcje, których od wielu tygodni jesteśmy świadkami w Polsce, gdzie przy pomocy mediów społecznościowych i znanych osób zbiera się pieniądze, które mogą uratować życie.
Podobnie było w przypadku malutkiego Bradleya Lowery, u którego w wieku zaledwie dwóch lat zdiagnozowano neuroblastomę, czyli złośliwy nowotwór układu nerwowego. Rodzice Lowery’ego wiedzieli, czym to może grozić. Przez kilka lat choroba postępowała i wygrywała z małym chłopcem, dzień po dniu...
[b]
Diagnoza niczym wyrok
[/b]
80 procent - właśnie tyle wynosi umieralność u dzieci, u których wykryto nerwiaka zarodkowego, zwanego popularnie neuroblastomą. Rodzice Bradleya nie mogli liczyć na nic więcej poza nadzieją i wiarą w cud, ale nie zamierzali również pozwolić na to, by syn dożył swoich dni w szpitalnych salach, by czekał jedynie na ostateczne zakończenie.
Oprócz akcji mającej na celu zebranie pieniędzy na niezwykle kosztowną kurację w Nowym Jorku państwo Lowery robili również wszystko, by maluch mógł przynajmniej w niewielkim fragmencie spełniać marzenia i realizować pasje. Tych było sporo, a największe dotyczyły futbolu, a konkretnie Sunderlandu, którego Bradley był kibicem. Klub odpowiedział na wezwanie najdzielniejszego fana i mocno zaangażował się w opiekę nad nim. Chłopiec został mianowany honorowym członkiem klubu, otrzymał możliwość wielokrotnego wyprowadzania piłkarzy Czarnych Kotów na boisko, jeździł na mecze, uczestniczył w treningach, był częstym gościem w szatni.
O marzenia i zdrowie Bradleya walczył nie tylko Sunderland. Wieści o chłopcu z północnej Anglii lotem błyskawicy obiegły cały kraj i niemal z każdej strony płynęły słowa wsparcia, a także ta nieco bardziej namacalna pomoc. 200 tysięcy funtów na leczenie chłopca wpłacił Everton, a inne kluby zapraszały go do siebie, by zademonstrować całemu światu, że dzielny Lowery nie jest sam w cierpieniu.
Do akcji postanowiła wkroczyć również angielska federacja piłkarska, która zaprosiła Bradleya na mecz z Litwą na Wembley, gdzie został włączony do grupy dzieci, które wyprowadzały piłkarzy na murawę. Wtedy jeszcze był uśmiechnięty. Postronny widz nie byłby w stanie się domyślić, że na boisku stoi dziecko, na które wydano wyrok.
Przed meczem z Chelsea dzielny chłopak miał również okazję, by uczestniczyć w rozgrzewce piłkarzy The Blues, gdzie zamienił kilka słów z Diego Costą i pokonał z rzutu karnego Asmira Begovicia. Jego trafienie zostało wybrane na najładniejszego gola grudnia 2016 roku przez popularny program "Match of the Day".
Do samego końca
Bradley stał się ulubieńcem Anglików, ale najbardziej pokochano go w Sunderlandzie. Prawdziwa nić przyjaźni zawiązała się pomiędzy chłopcem i napastnikiem Jermainem Defoe. Po wejściu do szatni zespołu Bradley szukał wzrokiem właśnie doświadczonego zawodnika, a ten z kolei był niezwykle poruszony losem dziecka i nie tylko okazywał mu dużo ciepła w obrębie klubowych obiektów, ale również bardzo często odwiedzał go w szpitalu. Zdjęcia z jednej z takich wizyt poruszyły ludzi na całym świecie. Mały Brad był tak zaskoczony i zadowolony z wizyty idola, że nie chciał mu pozwolić na opuszczenie pokoju. Napastnik spełnił życzenie chorego chłopca i czuwał przy jego łóżku tak długo, aż ten w końcu zasnął w jego ramionach. Piłkarz nie ukrywał wzruszenia, a wraz z nim łzy roniły miliony osób, jak Anglia długa i szeroka.
Jak poinformowali rodzice Lowery’ego na specjalnym profilu w mediach społecznościowych, wizyta Defoe w szpitalu bardzo korzystnie wpłynęła na zdrowie i samopoczucie chłopca. Miał powiedzieć nawet, że był to jeden z najszczęśliwszych momentów w jego krótkim życiu. Oprócz Defoe, w szpitalu Bradleya odwiedzali również Vito Mannone, John O’Shea czy Sebastian Larsson, jednak to właśnie napastnik został jego najlepszym kolegą i towarzyszem do ostatnich dni życia.
- Widziałem, jak cierpi, bardzo to wszystko przeżywałem. Mój ojciec także zmagał się z chorobą, ale kiedy dotyka ona dziecka, trudno na to wszystko patrzeć i się z tym pogodzić - powiedział napastnik podczas konferencji prasowej po przejściu z Sunderlandu do Bournemouth.
Odwaga mimo cierpienia
Anglik wiedział, że wszystko już długo nie potrwa, podobnie jak państwo Lowery, którzy usłyszeli w połowie czerwca to, czego żaden rodzic nie chciałby nigdy usłyszeć: Bradleyowi zostały trzy, może cztery tygodnie życia. Nie pomogło leczenie w Stanach Zjednoczonych, które kosztowało 700 tysięcy funtów, nic już więcej nie dało się zrobić.
- To jest niezwykle frustrujące i smutne. On tyle przeszedł, a przecież miał zaledwie sześć lat. Cieszę się, że mogłem być częścią jego życia. Bradley na zawsze pozostanie w moim sercu - dodał łamiącym się głosem Defoe.
Ból i cierpienie chłopca zakończyły się 7 lipca. O śmierci poinformowali rodzice, podobnie jak w przypadku innych wydarzeń z życia syna, za pośrednictwem serwisów społecznościowych. "Mój dzielny chłopiec odszedł na spotkanie z Aniołami. Zmarł w ramionach mamy i taty, otoczony przez kochającą rodzinę. Był naszym małym superbohaterem, jednak teraz będzie toczył walkę w innym miejscu. Nie ma słów, by opisać, jak bardzo cierpimy po stracie. Dziękujemy wszystkim za wsparcie i ciepłe słowa. Śpij dobrze, mój chłopczyku, leć wysoko z Aniołami" – mogliśmy przeczytać w ostatnim komunikacie.
Bradleya nie ma już z nami, ale lekcja, jakiej nam udzielił, powinna dać każdemu do myślenia. Ten mały, śmiertelnie chory, ale także niezwykle odważny chłopiec pokazał, że nawet jeśli zna się datę zakończenia życia, można z niego czerpać pełnymi garściami. Anglia długo nie zapomni o chłopcu, który żył.