Operator kamery w długim ujęciu pokazuje twarz Dariusza Czykiera. Trzyma bohatera na dużym zbliżeniu. Jak dla mnie zbyt długo. Obraz drażni i zasmuca. Wory pod oczami, na całym obliczu bruzdy. Jeden z najzdolniejszych piłkarzy starego pokolenia mówi z kłopotem. Jakby się namyślał. Ale już po chwili wiesz, że to nie to. Po prostu tak pracuje mózg zalewany codziennie alkoholem. Tak zaczyna się poruszający reportaż w programie "Czarno na białym" w TVN 24.
Alkoholizm to ciężka choroba. Czykier nie wie, jaki dzień dziś mamy. Ba, jest gorzej: nie pamięta, kiedy urodził mu się drugi syn. Wie tylko, że 1 grudnia, ale nie wie, którego roku. Mówi szczerze, bo zawsze taki był. Wszyscy go lubili, wszyscy chcieli się z nim spotykać, gościć go i z nim… się napić.
Dziś grono przyjaciół mocno się skurczyło. Były as Jagiellonii i Legii jest dziś "blokersem". Widzimy, jak z trudem udaje mu się wydzwonić kolegę, który postawi piwko. Ale postawić musi szybko, bo organizm daje już znaki, że nie może czekać. Całym ciałem telepie. Przyjaciele Darka pomagali mu wiele razy. Dawali pracę, ratowali pieniędzmi, leczyli, wozili na odwyk. Ale nawet jeśli się udawało odstawić alkohol, to na chwilę. Demon zawsze wracał i zawsze zostawiał wokół siebie więcej spalonej ziemi.
Czytaj również -> Igor Sypniewski - gwiazda spod trzepaka
ZOBACZ WIDEO: Altruista Robert Lewandowski. Jest w doskonałej formie! "To był piękny gest"
- Mam w domu taki dokument, kontrakt na grę w Nowym Jorku. Gwarantowali mi wtedy 200 tysięcy dolarów, cztery przeloty do Polski w roku i apartament. Papier leży w domu. Dlaczego go nie zrealizowałem? Bo... piłem - opowiada.
Smutna historia, ale proszę nie oceniajcie człowieka. Nie zrozumie ten, kto nie był na dnie. Czykier sam mówi o swoim uzależnieniu, że to choroba psychiczna. Wie, że przegrywa, sam to czuje. Krzyk rozpaczy pozostaje jednak niemy, bezgłośny. Jak szept. Dramat ukryty jest pod płaszczykiem takiego niby-żartu i niby-uśmiechu, bo to zawsze był pogodny chłopak.
A jednak w ostatniej sekwencji reportażu zdradzają go oczy. Gdy reporter pyta o nadzieję, o to czy jest coś lub ktoś, co byłoby w stanie zatrzymać picie, piłkarz deklaruje: "Odstawię". Ale oczy mówią, że sam w to nie wierzy. I że się boi. Cholernie boi.
Dobry piłkarz, dobry chłopak. Lubiany. Przegrywa swój najważniejszy w życiu mecz.
Drugim bohaterem reportażu TVN 24 jest Sławomir Zieniewicz, maratończyk na wózku inwalidzkim. Swego czasu wdało mu się zakażenie, ale był "w ciągu", nie był w stanie ocenić powagi sytuacji. Stracił nogę. Ale i tak nie od razu się ocknął.
- Choroba alkoholowa jest podstępna, bo trudno uchwycić moment, kiedy cię dopada – mówi.
Piekło przychodzi niespodzianie, zaczyna od zwykłych cotygodniowych imprez ze znajomymi. I każdego dnia poszerza swoje królestwo. Później już nie trzeba pretekstów. Ważne jest, żeby się napić. I nie ma nic ważniejszego. Ani praca, ani rodzina. Obaj bohaterowie reportażu te rodziny już stracili. Jeden mieszka w domu pomocy społecznej, drugi w mieszkaniu matki.
- Jak wygląda piekło? - pyta na głos Zieniewicz i dopowiada: - Ojej... Utrata wszystkiego: czci, honoru, ambicji, marzeń, człowieczeństwa. Zaliczyłem też bezdomność, otarłem się o śmierć, były próby samobójcze...
Jesteśmy krajem, który trawi wewnętrzna wojna dwóch plemion. Żyjemy podzieleni Smoleńskiem, podzieleni miłością lub nienawiścią do Jarosława Kaczyńskiego. Ale jesteśmy zgodnie zjednoczeni w codziennym składaniu hołdu butelce. Bijemy rekordy w liczbie promili, w sprzedaży litrów alkoholu na głowę obywatela, a ostatnim hitem są małpki - małe buteleczki, które kupuje się w sklepie łatwo jak lizaki. Ot, taka bombka na poprawę humoru.
Czytaj również -> Dawid Janczyk znów na lodzie
W sferze publicznej i prywatnej toczymy powszechnie spory o niemal wszystko. O kondycję współczesnego Kościoła, o kler, o 500+, o sens wprowadzania płacy minimalnej, nawet o to, czy Brzęczek nadaje się na selekcjonera. Ale o to, czy dostęp do alkoholu powinien być tak powszechny i łatwy jak nigdzie indziej, nikt sporów nie toczy. Bo wszystkich nas – jak śpiewa Kazik - "wzywa największa armia świata". Nie będę moralizował, pouczał czy apelował, bo też jestem żołnierzem tej wojny.
A jednak ciekawi mnie, co musi się stać, żeby przyszło narodowe opamiętanie. Nie, żeby zatrzymać płynącą rzekę wódki, bo wiem, że model skandynawski jest u nas niemożliwy, ale po prostu, żeby trochę osłabić nurt tej rwącej rzeki. Takiej która wyrywa z życia wszystko co ważne, niszczy i wyrzuca na brzeg upodlone zwłoki.
Lista piłkarzy, którzy utopili swoje kariery w morzu wódki jest bardzo długa. Piją od B klasy po reprezentację Polski, którą nie tak przecież dawno wstrząsnęła "afera dywanowa" na zgrupowaniu.
Co zatem z nami jest nie tak? Że co? Że taki mamy klimat? Taką wielowiekową tradycję? Taki model spędzania czasu? Nie liczę - zupełnie jak Czykier - że jest ktoś lub coś, jakaś siła, która tę rzekę zatrzyma. To na co liczę? Może na jakąś refleksję u tych, którzy przeczytali ten tekst do końca.