Radosław Majewski: Już niczego nie planuję

Getty Images / Matt King / Na zdjęciu: Radosław Majewski
Getty Images / Matt King / Na zdjęciu: Radosław Majewski

- Trzy i pół miesiąca przygotowań do sezonu, 12 sparingów i intensywne treningi. Nie możesz doczekać się, aż liga ruszy. Koledzy grają, a ja czekam dalej - mówi Radosław Majewski, Polak w lidze australijskiej.

W tym artykule dowiesz się o:

- Kiedy wrócę do gry w maju albo czerwcu, będzie już po lidze. Być może jakimś cudem zdążę na fazę play-off. Ale nie wiem, czy klub będzie chciał ryzykować i wtedy brać do gry zawodnika po takiej kontuzji - opowiada Radosław Majewski, 9-krotny reprezentant Polski.

Pomocnik latem związał się z Western Sydney Wanderers. To miał być jego debiutancki sezon w australijskiej ekstraklasie. Poważny uraz wykreślił go z gry. A po dobrych meczach w Pogoni Szczecin, można było przypuszczać, że 32-latek pójdzie śladem Adriana Mierzejewskiego i zostanie kolejną polską gwiazdą w A-League. Przez ostatnie trzy lata wychowanek Znicza Pruszków grał w Szczecinie i Poznaniu. Jeszcze wcześniej spędził sześć lat na zapleczu Premier League (Nottingham Forrest i Huddersfield) i w Grecji (PAE Veria).

Maciej Siemiątkowski, WP Sportowe Fakty: Kiedy dokładnie doznał pan kontuzji?

Radosław Majewski, piłkarz WS Wanderers: To było 23 września, dzień przed urodzinami mojej córki. Rodzina była w Australii, więc i tak spędzilibyśmy je razem. Akurat planowaliśmy wspólne wyjście na miasto. I zawsze, jak planuję, to się nie udaje. Tata mi mówił "nie planuj, bo plany się sypią". I się posypały…

Najgorsze, że to zdarzyło się przed samą ligą, dwa tygodnie przed pierwszym meczem. Trzy miesiące przygotowań i bardzo poważna kontuzja.

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski i Jose Mourinho w jednym klubie? "Potrafi budować relacje z zawodnikami"

Jak do niej doszło?

Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby coś takiego stało się na treningu. Proste zajęcia bez bramek i ostre wejście na treningu. Wyprostowana noga, spóźniony atak i dostałem w usztywnioną nogę. Diagnoza: zerwane więzadło krzyżowe przednie (ACL) i więzadło poboczne piszczelowe (MCL).

Na początku nie mogłem się z tym pogodzić. Ale już sobie wytłumaczyłem, że takie po prostu jest życie piłkarza. Nie wiem tylko, jak można było coś takiego zrobić podczas zajęć. Przecież po takiej kontuzji nigdy nie wiadomo, co będzie dalej. Niedługo czeka mnie operacja, a po niej muszę odliczyć sobie sześć miesięcy pauzy.

Jaki klub miał plan na pana?

Byłem ściągany jako zawodnik do pierwszego składu. Złej roboty na sparingach nie robiłem. Mecze miały mnie zweryfikować. Przez trzy i pół miesiąca przygotowywaliśmy się do sezonu. Zaczęli już 25 czerwca, doleciałem do nich 10 lipca, a dopiero w październiku zaczęły się rozgrywki. Rozegraliśmy aż 12 meczów towarzyskich. Nie przegraliśmy żadnego. To był mój najdłuższy okres przygotowawczy.

Wszystko zapowiadało się bardzo dobrze. Tym bardziej, że pracują z nami trenerzy doświadczeni w Anglii, Bundeslidze i w lidze australijskiej. Klub dopiero co postawił nową bazę. Warunki porównywalne do tych, jakie miałem w Championship.

Miałem grać za dwoma napastnikami, zazwyczaj jako "10". Nie było z tym problemu, kiedyś grałem na tej pozycji. Ale w klubie ganiali mnie, bo zdarzało się, że zbyt głęboko wracałem do obrony. Nie mogłem doczekać się ligi, żeby zobaczyć jak nasza gra wyglądałaby w meczach o punkty. Koledzy grają, a ja czekam dalej.

Jakie cele postawiliście sobie na ten sezon?

Chcemy skończyć ligę w pierwszej czwórce tabeli. To podstawa. Myślę że stać nas na to, bo mamy ambitną ekipę. Początek układa się nieźle. Zespół wygrał pierwsze trzy mecze, a ostatni zremisował. Do tego jest super atmosfera. Na derbach z Sydney FC było 28 tysięcy kibiców.

Poznał pan tam jakichś rodaków?

Do transferu namawiał mnie trener Albin Mikulski, który mieszka w Sydney. Na miejscu poznał mnie z Richardem Laskiem, który ma polskie korzenie i grał kiedyś w naszym kraju. Połączyła nas piłka nożna. Potrafiliśmy przejechać prawie 100 km, żeby obejrzeć moich rywali w Pucharze Australii. Lasek zna w klubie kilka osób, chodzi na mecze i poza tym ma swój biznes. Jest Polakiem, ale po polsku rozmawialiśmy tylko kilka minut. To bardzo pomocny i zabawny człowiek. Żartował nawet, że obaj pojedziemy na operacje kolana, bo on też ma z nim problemy.

Przeczytaj też: Skandal podczas meczu w Nowej Rudzie. Doszło do bójki, policja użyła gazu

Jaką mentalność mają Australijczycy?

Bardzo lubią, kiedy coś się wokół nich dzieje. Interesują się wydarzeniami w mieście, meczami również. Wtedy odpoczywają. Przez cały tydzień pracują, na drogach ruch jest już od 5-6 rano i tak do godziny 17.

Dlatego klub ciągle organizuje coś dla kibiców między meczami. Spotkania, konkursy. Samą ligę też dobrze się ogląda. Telewizja mocno się stara, przychodzi dużo kibiców.

Australia to dobre miejsce do życia?

Między miastami są bardzo duże odległości, a większość dróg jest płatna. Do korków się już przyzwyczaiłem, bo dojazdy w Sydney zajmują co najmniej pół godziny. Nic mnie tam mocniej nie zaskoczyło. Mam zasadę, że wyjeżdżam do nowych miejsc bez większych oczekiwań. Na starcie zawsze potrzebuję samochodu i mieszkania. Reszta dogra się z czasem.

W Polsce nie ma zbyt wielu informacji o Australii. Jest daleko i przez to każdy traktuje A-League jako ligę egzotyczną. Ale intensywność, podejście i zaangażowanie są bardzo wysokie. Przyjeżdżają tu piłkarze, którzy grali nawet w Premier League. Większość z nich to tzw. marquee players, czyli gwiazdy, których nie obowiązują limity płac. U nas takim jest Alex Meyer, który rozegrał ponad 350 spotkań dla Eintrachtu Frankfurt.

WS Wanderers to jedyna oferta, jaką pan dostał latem?

Dopiero jak dostałem korzystną ofertę, zdecydowałem, że chcę odejść. W międzyczasie słyszałem o innych opcjach, ale w Szczecinie było mi naprawdę dobrze. Było też zainteresowanie z Rumunii, ale nie przekonało mnie. W Pogoni miałem jeszcze ważny kontrakt, mieliśmy dobry czas i nic nie wskazywało, że wyjadę. Nikt mnie stamtąd nie wypychał, oferta przyszła sama i mocno dała do myślenia.

Drugi rok z rzędu podczas wakacji musiałem decydować o zmianie klubu. Wcześniej odchodziłem z Lecha, teraz sam musiałem zdecydować, czy opuścić Pogoń. Mimo tego co stało się z kolanem, Australia to nie był zły pomysł. Taka oferta później mogła mi się nie trafić.

Jak długo trwały negocjacje z WS Wanderers?

Od stycznia prowadziliśmy rozmowy. Potem telefony, maile i pierwsze szczegóły kontraktu. W maju dostałem oficjalny kontrakt.

Kiedy grałem w Lechu, powiedziałem sobie, że teraz będę grał już tylko bliżej Pruszkowa. A potem trafił się Szczecin, a teraz Australia. Dalej może być tylko do Nowej Zelandii. Nie spodziewałem się, że jeszcze wyjadę za granicę. Z żoną już zaczęliśmy kilka inwestycji w Polsce, żeby po karierze dało się spokojnie żyć. I nagle wyskok "niedaleko", na drugi koniec świata. Ale to moja decyzja, wziąłem ją na siebie i teraz sam do siebie gadam w Australii. Nie żałuję.

Pogoń od samego początku zachowywała się super i uszanowała mój wybór. Ostatnio byłem na ich meczu, widziałem się z trenerem Kostą Runjaiciem. Powiedział mi, że dalej jestem częścią klubu. Gdyby nie transfer, dalej bym grał z nimi. Przez rok potrafiliśmy się zgrać. W tym czasie wiele przeżyliśmy i zrobiliśmy. Do tego trener mocno trzyma się postawionych celów, nie wierzy w przypadki.

Z kolei żona od początku była przeciw wyjazdowi. A paradoksalnie teraz widzimy się częściej, niż byłem w Pogoni. Wtedy latałem raz w tygodniu na 1,5 dnia ze Szczecina. Przez kontuzję od miesiąca jestem w Polsce.

Sprawdź też: Wielkie wyróżnienie dla polskiego bramkarza. Filip Kurto najlepszy w lidze australijskiej

I przy okazji nieplanowanego pobytu w Polsce udało się panu otworzyć balon w Pruszkowie, pod którym będzie można grać w piłkę nawet zimą.

Trzy lata temu rozmawialiśmy o tym z moim wspólnikiem, Maciejem Machalskim ze Znicza Pruszków, który ma też akademię. Każdego lata zastanawialiśmy się nad tym, ale bez konkretów. A ja lubię wyzwania, bo w Pruszkowie nigdy nie było takiej hali pneumatycznej, tzw. balonu. Chciałem zrobić coś związanego z piłką, jeszcze bardziej zachęcić do niej ludzi i stworzyć ligi, żeby wyciągnąć ich w domów.

W czerwcu podjęliśmy ostateczną decyzję, 14 października postawiliśmy halę i można było robić pierwsze treningi. Zazwyczaj takie rzeczy robi się na koniec kariery, ale  sytuacja pozwoliła, żeby zrobić to już teraz.

Hala i akademia piłkarska to pierwsze pomysły na życie po karierze?

To też zależy od przyszłości. Wolałbym nie siedzieć w domu. Zapewnione środki to podstawa, ale chciałbym dalej coś robić. Pojechać na mecz, wyjść do ludzi, pogadać. Tak było z tym balonem.

Praca w telewizji byłaby inną fajną opcją. Chociaż może nie jest łatwo się dostać. Na razie jest przyjemnie, pójdę i pogadam przed kamerą, jak ktoś mnie zaprosi do programu. Pewnie na kontrakcie jest dużo więcej obowiązków. Ale najpierw musi być mną ktoś zainteresowany. Dopiero potem mogę się zastanawiać.

Zawsze opowiadanie o sobie przychodziło panu z łatwością?

Jestem sobą, nie gram i nie oszukuję. Chociaż często ludzie nie rozumieją mnie, bo za szybko gadam. Przyłapuję się na tym, że otwieram kilka tematów naraz. Może z wiekiem będę spokojniejszy i dostojniejszy. Wolałbym jednak pozostać tak energiczny jak teraz. U mnie zawsze musi się dziać. Trening to jedno - wykonujesz swoją pracę, ale potem od 16-17 jesteś w domu i masz wolne. Wtedy po prostu muszę szukać kolejnych zajęć. Ostatnio mam ich dużo, ale zawsze udaje mi się wiązać koniec z końcem.

Komentarze (0)