Nie wiadomo, czy tym razem były premier się pojawi. Andrzej Kowalczys, jego kolega z Gdańska, też były opozycjonista, wysłał mu sms'a. Mówi nam: – Dałem mu znać, napisałem kiedy gramy. Nie odpisał że "tak", nie odpisał że "nie". Ostatnio grał z nami 5 lat temu. Często było tak, że przyjechał bez zapowiedzi, wyskoczył z auta już przebrany i na boisko. Ja go nigdy nie naciskam, tylko informuję.
O meczu z przyjaciółmi, z wrogami, z byłymi, obecnymi. 31 grudnia w Gdańsku na stadionie przy ul. Traugutta, w samo południe, jak to jest od 36 lat, w meczu piłkarskim zagrają byli pracownicy Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych "Świetlik" oraz ich dzieci, przyjaciele.
Donald, Maciek - kapeluchy!
"Świetlik" powstał, bo trzeba było sobie radzić, brać robotę, która była. Nieżyjący już marszałek Sejmu Maciej Płażyński opowiadał w filmie dokumentalnym pt. "Świetlik - spółdzielnia usług wysokościowych", że zaczynali od wiaderka i szmaty, a po kilku miesiącach wykonywali już prace na wysokościach, ze sprzętem alpinistycznym. On był pierwszym prezesem "Świetlika", jednym z jego twórców. W 1983 roku, w środku stanu wojennego, prawo pozwalało grupie powyżej 10 osób zakładać spółdzielnie pracy.
ZOBACZ WIDEO: Cristiano Ronaldo ma tam swój pokój, Lewandowski będzie kolejny? Byliśmy w ośrodku, w którym Polacy będą przygotowywać się do Euro 2020
Komuna zwalniała uczciwych robotników ze swoich zakładów, bo nie pasowali im politycznie. Ludzie znaleźli się bez środków do życia. Trzeba było im pomóc.
Robota była ciężka i ryzykowna. Świetliki myły szyby w halach, malowały kominy i wielkie zbiorniki, strącały sople z dachu. Szkolenie trwało jakieś… 3 godziny, kto tam myślał o jakichś pozwoleniach czy atestach wysokościowych. Nie bałeś się, to wiadro, szmata, farba, wałki, drabina i jazda na górę.
Jednym z pierwszych zajęć załogi było czyszczenie szyb w dachach, tak zwanych świetlików. Stąd wzięła się nazwa, nie mająca nic wspólnego ze świecącymi robaczkami.
Aram, Maciek. Pamiętamy! Lechia Gdańsk - Czytaj więcej
A że były ze swoją działalnością trochę na uboczu, próbowały dokuczać władzy, gdy tylko mogły. Rozrzucały z wysokości ulotki, rozdawały na mszach. Gdy jechały na śląskie kominy, w plecakach obok lin przewoziły opozycyjne transparenty. Przez spółdzielnię przewinęło się sporo późniejszych prominentnych polityków, w tamtym czasie działających w trójmiejskim podziemiu.
Andrzej Borowczak, dziś poseł, opowiadał w "Polska The Times": - Razem ze mną zasuwali późniejsi biznesmeni, ministrowie, marszałkowie, politycy z pierwszych stron gazet. Na przykład Donald Tusk. Kiedy pojechaliśmy do Zakładów Azotowych w Kędzierzynie - Koźlu, pracowaliśmy ramię w ramię. My malowaliśmy kominy, Donald z brygadą - walczaki, takie wysokie zbiorniki. Radził sobie, ale nie wszyscy byli tacy odważni. Wejść na komin to weszli, ale potem bali się z tych 150 metrów zejść. Dostawali galarety!
W filmie dokumentalnym wspominał z kolei: - Donald był na początku kapeluchem. Maciek Płażyński też. To humaniści, co oni mogli wiedzieć o węzłach, o ciężarkach, czy wytrzyma sznurek. Nieraz to mnie przerażali. Kurde no, na ludzki rozum. Jak masz sznurówkę, to nie wieszaj na niej 50 kilo farby, bo spadnie ci to na łeb.
Corocznie haratanie w gałę
Tradycja meczów sylwestrowych narodziła się od razu. Andrzej Kowalczys wyjaśnia: - Zjeżdżaliśmy z delegacji z całego kraju. Wiadomo, trzeba było pobyć z rodziną, poharatać w gałę i poimprezować. Byliśmy młodymi ludźmi, nasze mecze rozpoczynały się w Sylwestra w południe, a kończyły... powiedzmy, że dłuższy czas nie było nas w domu. Impreza goniła imprezę.
Płażyński wspominał: - W 1983-84 nie mieliśmy chęci ani pomysłu na bale sylwestrowe. A chcieliśmy się spotykać. Wymyśliliśmy więc, że spotkamy się po coś. I zagramy mecz o 12, później pójdziemy na piwo, a potem rozejdziemy się do domów. To był poważny element kłótni rodzinnych, bo te piwa przedłużały się. A nas jakoś nie ciągnęło na imprezy taneczne, w przeciwieństwie do naszych małżonek.
Od 36 lat bez przerwy, w Sylwestra, w samo południe rozlega się gwizdek i Świetliki, ich przyjaciele grają mecz. - Początkowo graliśmy tak: fizyczni kontra umysłowi, kawalerowie na żonatych, ale z biegiem lat żonatych było coraz więcej. Graliśmy więc starych na młodych, ale ta granica jest bardzo płynna - mówi Kowalczys.
On najbardziej pamięta spotkanie z 2011 roku. Był miesiąc po operacji łąkotki, strzelił jedynego gola w meczu, oszalał ze szczęścia. Na murawie leżał śnieg, a on paradował uradowany bez koszulki.
Dziś nie ma wątpliwości, że piłka nożna to całe towarzystwo po prostu lepi. - Gdyby nie ona, to nie byłoby ani okazji, ani pretekstu, żebyśmy się spotkali. A jednak po meczu są rozmowy polityczne, nieraz nerwowe, ale przychodzimy. Myślimy o tym.
Środowisko z czasem podzieliło się, pokłóciło politycznie. Grało jednak nadal.
Tusk wspominał Świetliki: - To, że myśmy potrafili, wtedy kiedy trzeba było: napić się, zagrać w piłkę, komuś przyłożyć... To była taka ekipa, którą dziś stać na romantyczną legendę. Takiej wspólnoty w życiu nie spotkałem.
Andrzej Kowalczys: Gdy zaczynaliśmy pracować w Świetliku i grać, to był czas opozycji i służby dla Polski. To były czasy, gdy do głowy nam nie przychodziło, że rozpadnie się Związek Radziecki, a Polska dosyć szybko odzyska niepodległość.