Granie na wysokościach. Świetliki znowu kopią w Gdańsku
Najpierw był mecz, potem było piwo. Piwo się przedłużało, więc żony były wściekłe. One w sylwestra chciały tańczyć. Bratali się, kłócili się, ale twardo jednak haratali w gałę. Donald Tusk mówił: - Takiej wspólnoty w życiu nie spotkałem.
O meczu z przyjaciółmi, z wrogami, z byłymi, obecnymi. 31 grudnia w Gdańsku na stadionie przy ul. Traugutta, w samo południe, jak to jest od 36 lat, w meczu piłkarskim zagrają byli pracownicy Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych "Świetlik" oraz ich dzieci, przyjaciele.
Donald, Maciek - kapeluchy!
"Świetlik" powstał, bo trzeba było sobie radzić, brać robotę, która była. Nieżyjący już marszałek Sejmu Maciej Płażyński opowiadał w filmie dokumentalnym pt. "Świetlik - spółdzielnia usług wysokościowych", że zaczynali od wiaderka i szmaty, a po kilku miesiącach wykonywali już prace na wysokościach, ze sprzętem alpinistycznym. On był pierwszym prezesem "Świetlika", jednym z jego twórców. W 1983 roku, w środku stanu wojennego, prawo pozwalało grupie powyżej 10 osób zakładać spółdzielnie pracy.
Robota była ciężka i ryzykowna. Świetliki myły szyby w halach, malowały kominy i wielkie zbiorniki, strącały sople z dachu. Szkolenie trwało jakieś… 3 godziny, kto tam myślał o jakichś pozwoleniach czy atestach wysokościowych. Nie bałeś się, to wiadro, szmata, farba, wałki, drabina i jazda na górę.
Jednym z pierwszych zajęć załogi było czyszczenie szyb w dachach, tak zwanych świetlików. Stąd wzięła się nazwa, nie mająca nic wspólnego ze świecącymi robaczkami.
Aram, Maciek. Pamiętamy! Lechia Gdańsk - Czytaj więcej
A że były ze swoją działalnością trochę na uboczu, próbowały dokuczać władzy, gdy tylko mogły. Rozrzucały z wysokości ulotki, rozdawały na mszach. Gdy jechały na śląskie kominy, w plecakach obok lin przewoziły opozycyjne transparenty. Przez spółdzielnię przewinęło się sporo późniejszych prominentnych polityków, w tamtym czasie działających w trójmiejskim podziemiu.
Andrzej Borowczak, dziś poseł, opowiadał w "Polska The Times": - Razem ze mną zasuwali późniejsi biznesmeni, ministrowie, marszałkowie, politycy z pierwszych stron gazet. Na przykład Donald Tusk. Kiedy pojechaliśmy do Zakładów Azotowych w Kędzierzynie - Koźlu, pracowaliśmy ramię w ramię. My malowaliśmy kominy, Donald z brygadą - walczaki, takie wysokie zbiorniki. Radził sobie, ale nie wszyscy byli tacy odważni. Wejść na komin to weszli, ale potem bali się z tych 150 metrów zejść. Dostawali galarety!Płażyński wspominał: - W 1983-84 nie mieliśmy chęci ani pomysłu na bale sylwestrowe. A chcieliśmy się spotykać. Wymyśliliśmy więc, że spotkamy się po coś. I zagramy mecz o 12, później pójdziemy na piwo, a potem rozejdziemy się do domów. To był poważny element kłótni rodzinnych, bo te piwa przedłużały się. A nas jakoś nie ciągnęło na imprezy taneczne, w przeciwieństwie do naszych małżonek.
Od 36 lat bez przerwy, w Sylwestra, w samo południe rozlega się gwizdek i Świetliki, ich przyjaciele grają mecz. - Początkowo graliśmy tak: fizyczni kontra umysłowi, kawalerowie na żonatych, ale z biegiem lat żonatych było coraz więcej. Graliśmy więc starych na młodych, ale ta granica jest bardzo płynna - mówi Kowalczys.
On najbardziej pamięta spotkanie z 2011 roku. Był miesiąc po operacji łąkotki, strzelił jedynego gola w meczu, oszalał ze szczęścia. Na murawie leżał śnieg, a on paradował uradowany bez koszulki.Środowisko z czasem podzieliło się, pokłóciło politycznie. Grało jednak nadal.
Tusk wspominał Świetliki: - To, że myśmy potrafili, wtedy kiedy trzeba było: napić się, zagrać w piłkę, komuś przyłożyć... To była taka ekipa, którą dziś stać na romantyczną legendę. Takiej wspólnoty w życiu nie spotkałem.
Andrzej Kowalczys: Gdy zaczynaliśmy pracować w Świetliku i grać, to był czas opozycji i służby dla Polski. To były czasy, gdy do głowy nam nie przychodziło, że rozpadnie się Związek Radziecki, a Polska dosyć szybko odzyska niepodległość.