Dariusz Tuzimek: Czy Ekstraklasa to statek szaleńców?

PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu od lewej: Dorde Crnomarković i Jose Kante
PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu od lewej: Dorde Crnomarković i Jose Kante

Zbigniew Boniek od kilku tygodni prowadzi dość agresywną krucjatę o powiększenie Ekstraklasy do 18-stu zespołów i powrót do klasycznej formuły rozgrywek.

Kampania prezesa PZPN ma cechy jego najlepszych akcji oskrzydlających z piłkarskich czasów: jest śmiała i bezkompromisowa. Boniek - przy użyciu swojej podręcznej tuby medialnej - zapowiada, że odwrotu nie ma i reforma będzie przyklepana jeszcze w lutym.

W sumie to ciekawe, że prezes PZPN, dopiero po ponad siedmiu latach niepodzielnego panowania w polskim futbolu, nagle prze do kolejnej ligowej rewolucji. Tak w ostatnich kilku miesiącach swojej prezesury? Jeszcze zrozumiałbym tę determinację Bońka, gdyby było pewne, że wystarczy zmienić format rozgrywek na klasyczny, żeby ich poziom poszedł w górę. Ale tak przecież nie jest.

Boniek naraża się na zarzuty kibiców, którzy nie wierzą w proreformatorską motywację Bońka. Wskazują w mediach społecznościowych, że jest ona całkiem inna. Można poczytać.

ZOBACZ WIDEO: Premier League. Jan Bednarek na drodze do klubu z czołówki. "Wierzę w transfer do TOP6 za porządne pieniądze"

Trudno się ludziom dziwić, bo taką - kolejną i poważną - zmianę formatu ligi powinny poprzedzić szerokie konsultacje, sondowanie kibiców, duża dyskusja w mediach itd. Tymczasem trudno nie odnieść wrażenia, że akurat "czynnik społeczny" został kompletnie zignorowany. Tak jakoś na szybko to wszystko; nie toczyła się żadna dyskusja na temat zmiany formatu Ekstraklasy.

Lud kibicowski przyjmuje pomysł Bońka z dużym sceptycyzmem. Reform Ekstraklasy było przez dwie ostatnie dekady aż kilkanaście! To wygląda jakbyśmy płynęli na statku szaleńców, co chwila w inną stronę. Efekt tych "reform" jest taki, że Ekstraklasa osunęła się na 32. miejsce w Europie. Za nami nie ma już żadnej poważnej ligi.

Zdziwienie budzi fakt, że Boniek wziął się teraz za reformę ligi, skoro zawsze odżegnywał się od porażek polskich klubów w europejskich rozgrywkach, wyraźnie zaznaczając, że to "nie jego małpy, nie jego cyrk". Co się więc nagle stało, że teraz bierze się za zmiany w Ekstraklasie?

Czytaj też: PKO Ekstraklasa. PZPN podejmie decyzję ws. reformy ligi w lutym?

Trudno nie odnieść wrażenia, że Boniek w naprawianiu rozgrywek próbuje iść na skróty. Nie kupuję jego argumentów, że jedynie klasyczna liga 18-zespołowa to normalność, stabilizacja i planowanie. Nie kupuję opowieści, że piłkarze tak są mentalnie i fizycznie zmęczeni finiszem w maju, że nie są w stanie się "odkręcić" do lipca, gdy polskie kluby startują w europejskich pucharach.

Obecny poziom rozgrywek jest mierny, a format ESA-37 ma na pewno sporo słabości. Ale ma też jedną, niepodważalną zaletę: emocje do końca. Przecież to one, a nie poziom ligi, przyciągają ludzi przed telewizory i na stadiony. Jeśli kibicom zabierzemy te emocje - cóż z tego, że sztucznie wytworzone - to frekwencja się poprawi czy zgaśnie?

Żyjemy w epoce niesamowitej podaży rozrywkowej, w której futbol musi rywalizować o uwagę kibiców z całą masą atrakcji. Rozwój cywilizacyjny i nowoczesne media dają mnóstwo możliwości na miłe spędzenie dwóch godzin w weekend. Co takiego może zaoferować 18-zespołowa Ekstraklasa, żeby wygrać rywalizację o klienta? Przecież od połowy rundy wiosennej duża część zespołów będzie grała o nic. Pierwszy efekt tej "reformy" to będzie osłabienie poziomu zarówno Ekstraklasy jak i 1. ligi, bo ile na dzisiaj jest gotowych drużyn na zapleczu, żeby dodać jakości najwyższej klasie rozgrywkowej?

Na argumenty można by się długo przerzucać. Ale jest to robota jałowa. Mielenie tego, ile zespołów powinna mieć Ekstraklasa przerabialiśmy wielokrotnie. Można sięgnąć do starych artykułów i poczytać jak ci, co dziś twierdzą, że 18 drużyn w lidze to lepiej niż 16, mówili jakiś czas temu dokładnie odwrotnie. To niestety, jest temat zastępczy. Nie tu leży słabość Ekstraklasy. Słabość ligi to kiepskie szkolenie młodzieży i mierne zarządzanie klubami.

Czytaj też: Mariusz Kukiełka. Ciągły mecz na wyjeździe

Tuż za granicą, w Czechach, potrafią zrobić solidny futbol, choć nie mają ani takich stadionów, ani tylu ludzi ani więcej pieniędzy - jako liga, a nie pojedynczy klub - od Polaków. Jest się od kogo uczyć. Także zarządzania klubami, skautingu, szkolenia itd.
No bo ile jest w Polsce szkół, gdzie kształcą się przyszli menedżerowie futbolu, dyrektorzy sportowi, prezesi klubów? Ile szkoleń i kursów dla tej części środowiska prowadzi PZPN? Może w ten sposób Związek bardziej przydałby się polskiej piłce? Czy nie lepiej budować kompetencje ludzi niż mieszać w lidze?

A co ze szkoleniem młodzieży? Dziś podstawę piramidy szkoleniowej w Polsce budują prywatne szkółki i klubiki, które wykorzystują infrastrukturę "orlików" i pieniądze rodziców grających dzieci. To oni budują przyszłość polskiej piłki, to rodzice są największym sponsorem jej rozwoju. PZPN jest tu daleko w tyle. Zresztą Związek porusza się w tym światku z gracją słonia w składzie porcelany, bo trudno za sukces uznać proces certyfikacji akademii piłkarskich, co do którego jest wiele zastrzeżeń.

Bogaty PZPN - prezes ciągle się tym chwali - powinien uruchomić środki nie na to, żeby klubom Ekstraklasy wyrównywać straty za to, że kasą z kontraktu telewizyjnego będą musiały się podzielić z dwoma dodatkowymi klubami, ale lepiej wesprzeć trenerów młodzieży i dzieci w całej Polsce. Od jakości pracy tych młodych szkoleniowców zależy przecież jakich zawodników wychowają. Tymczasem trenerzy dzieci zarabiają grosze. Gonią od szkółki do szkółki, z treningu na trening by związać koniec z końcem. Nie mają czasu by solidnie przygotować się do zajęć. A w efekcie często rezygnują z uczenia futbolu, bo mają rodziny, bo muszą zarabiać. Tu jest, panie prezesie, robota do zrobienia.

W to miejsce trzeba skierować strumień pieniędzy zarobiony na Lewandowskim i reprezentacji. Trzymanie tej kasy na koncie, nie pchnie do przodu polskiej piłki. Zresztą tak samo jak pomysł na kolejną "reformę" Ekstraklasy.

Źródło artykułu: