Mimo młodego wieku już wiele osiągnął w piłce nożnej. Ambicja, waleczność i wytrwałość w dążeniu do celu, to cechy, jakimi charakteryzował się 19-letni Kamil Wereszczyński. Kiedy w sezonie 2005/06 przenosił się z Gryfa 95 Słupsk do MSPN Górnika Zabrze wielu wróżyło mu świetlaną przyszłość. Nie pomylili się. Po dwóch latach gry w MSPN trafił do drużyny Młodej Ekstraklasy drużyny 14-krotnych mistrzów Polski. W sezonie 2008/09 rozegrał w jej barwach 19 spotkań i zdobył jedną bramkę.
Doceniony przez fachowców
Jego dobrą postawę w meczach drużyny Młodej Ekstraklasy szybko zauważył trener Henryk Kasperczak, który zaprosił uzdolnionego pomocnika do treningów z pierwszą drużyną. Ambitny zawodnik nie posiadał się ze szczęścia. - Trening w gronie takich zawodników jak Tomasz Zahorski czy Michał Pazdan, którzy byli uczestnikami Mistrzostw Europy to coś wspaniałego - mówił wówczas. Do każdego treningu podchodził profesjonalnie. "Henri" to doceniał i niejednokrotnie chwalił utalentowanego młodziana. - Jeżeli ten zawodnik będzie podchodził do swoich obowiązków tak jak dotychczas może być wkrótce główną siłą Górnika - uważał doświadczony szkoleniowiec zabrzan.
Talent uzdolnionego gracza dostrzegł także następca Kasperczaka na posadzie trenera Górnika, Ryszard Komornicki. Dał Kamilowi nie tylko możliwość treningów z pierwszą drużyną, ale także stawiał na niego w meczach kontrolnych. Filigranowy rozgrywający zachwycił zabrzańskich kibiców świetnym odbiorem piłki i dobrym przeglądem pola. Jego podania w meczu sparingowym Górnika z Tęczą Płońsk często otwierały jego partnerom z drużyny drogę do bramki płońskiej drużyny. Sam zawodnik jednak nie chciał przyjmować pochwał. - Muszę dalej ciężko pracować na treningach, bo tylko w ten sposób mogę się rozwijać. Treningi z pierwszą drużyną to coś wspaniałego, a gra w Górniku to wielki zaszczyt - mówił skromnie młody zawodnik drużyny z Roosevelta.
Nowy Lubański
Kiedy w 2006 roku jako 16-letni zawodnik Kamil Wereszczyński przenosił się z Gryfa 95 Słupsk do Górnika Zabrze wielu fachowców widziało w młodzianie następcę świetnego przed laty napastnika utytułowanego śląskiego klubu, Włodzimierza Lubańskiego. Legendarny napastnik zabrzańskiej drużyny w 234 spotkaniach strzelił dla Górnika 155 bramek. Wprawdzie pozycje na boisku obu zawodników różniły, ale byli identyczni w łatwości operowania piłką, świetni technicznie i posiadali bardzo dobry przegląd pola. Kamil odcinał się jednak od tego rodzaju porównań. Swoją karierę opierał głównie na ciężkiej pracy. Po sparingach często zostawał dłużej od kolegów z drużyny żeby popracować nad kondycją. - Bozia nie dała wzrostu, ale kondycję mam coraz lepszą - mówił ze śmiechem mierzący nieco ponad 1,70 m zawodnik.
W swojej pracy opierał się głównie na solidności. Mimo tego, że coraz śmielej wchodził do kadry pierwszej drużyny nie groziła mu "sodówa". Cichy, skromny, ale niesamowicie pracowity chłopak rozwijał swój talent piłkarski w zawrotnym tempie. Marzył o tym, żeby w przyszłości stać się ważną częścią śląskiej jedenastki. - Bardzo bym chciał kiedyś stać się ważną częścią Górnika Zabrze. Marzy mi się też gra w reprezentacji Polski, ale nie skupiam się na przyszłości. Najważniejsze jest to, co jest teraz. Praca, jaką wykonam teraz może obficie zaprocentować w przyszłości - wypowiadał się w tonie profesjonalisty zaledwie 19-letni Kamil Wereszczyński.
Pod obserwacją Lazio
Krótko po podpisaniu kontraktu z Górnikiem filigranowy pomocnik otrzymał zaproszenie na testy do słynnego Lazio Rzym. Spędził w Rzymie kilka dni, które wspominał bardzo dobrze, ale i to nie zburzyło idealnie jak na ten wiek ułożonej psychiki piłkarza. - Zaproszenie na testy do Lazio Rzym było dla mnie sporym zaskoczeniem i wielkim wyróżnieniem. To był zupełnie inny piłkarski świat, a w Rzymie usłyszałem wiele pochlebnych opinii na mój temat. To bardzo budujące dla tak młodego zawodnika i motywuje do jeszcze cięższej pracy nad sobą - mówił popularny "Mały".
Pobyt we Włoszech był dla zawodnika bardzo ciekawym doświadczeniem. Miał okazję przyjrzeć się realiom tamtejszej ligi i nauczył się kilku bardzo przydatnych w przyszłości ćwiczeń. Kamil nie był bowiem zawodnikiem o potężnej tężyźnie fizycznej. Braki w budowie ciała na boisku nadrabiał przebojowością, błyskotliwością i bardzo dobrą techniką. Stać go było także na dużą waleczność za sprawą swojej kreatywności. Grając na środku pomocy skupiał się nie tylko na rozgrywaniu piłki, lecz także asekuracji defensywy, gdy ta była w opałach.
Zgasł tak nagle
Ostatni tydzień swojego życia ambitny zawodnik spędził na zgrupowaniu Górnika w Dzierżoniowie. W letnim okresie przygotowawczym rozegrał w barwach górniczej drużyny cztery mecze kontrolne. Ostatni raz wybiegł na boisko w piątkowe przedpołudnie na kilkanaście godzin przed tragicznym w skutkach wypadkiem. Rozegrał w pełnym wymiarze czasowym spotkanie z II-ligowym czeskim FC Hradec Králové. Nikt nie przypuszczał, że będzie to ostatnie spotkanie, w którym wystąpi jedna z największych nadziei Górnika ostatnich lat.
Do wypadku, w którym Kamil Wereszczyński doznał poważnych, jak się okazało potem śmiertelnych obrażeń doszło w piątkowy wieczór blisko północy. Komunikat Komendy Głównej Policji w Zabrzu dotyczący tego zdarzenia głosi: - Policjanci ustalają okoliczności wypadku drogowego, do którego doszło na skrzyżowaniu ulic Roosevelta i Piłsudskiego w Zabrzu. W wyniku uderzenia w ogrodzenie posesji zapalił się samochód. Kierowca oraz trzej ranni pasażerowie pojazdu zostali przewiezieni do szpitala. Wczoraj, około godziny 23:10 oficer dyżurny odebrał zgłoszenie o wypadku drogowym. Na miejsce zostały skierowane służby ratownicze.
Jak wstępnie ustalili policjanci zajmujący się sprawą kierowca Toyoty jadąc ulicą Roosevelta nie dostosował prędkości do warunków na drodze, w wyniku czego na łuku drogi prawdopodobnie stracił panowanie nad pojazdem. Następnie zjechał z jezdni i uderzył w metalowe ogrodzenie. W wyniku zderzenia pojazd zapalił się. 20-letni kierowca i trzej ranni pasażerowie zostali przewiezieni do szpitala. Jak oceniają lekarze stan jednego z przewiezionych do szpitala mężczyzn jest ciężki. Trzej pozostali są ranni, lecz ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
O życie przewiezionego do szpitala w stanie ciężkim Kamila lekarze walczyli przez całą sobotę. Bój przegrali w nocy z soboty na niedzielę, kiedy serce zawodnika przestało bić. Pozostawił po sobie pogrążoną w smutku rodzinę, która była dla niego w życiu najważniejsza. Drugie miejsce zajmował futbol z którym wiązał plany na dorosłe życie.