Ciekawa sprawa. Komisja Ligi Ekstraklasy uznała, że organizator meczu - Legia Warszawa - ponosi odpowiedzialność za wniesienie obraźliwych transparentów oraz wywieszenie ich na trybunach i dlatego ukarała klub grzywną w wysokości 50 tysięcy złotych. Ukarała też kibiców zakazem wstępu na kolejny mecz.
Jednocześnie PZPN, akcjonariusz PKO Ekstraklasy, udowadnia przed sądem w Warszawie, że jako organizator meczu nie ponosi odpowiedzialności za wniesienie rac na finał Pucharu Polski.
Zdarzenie numer 1: Podczas finału Pucharu Polski jeden z kibiców został trafiony racą. Ta, rozgrzana do temperatury 1600 stopni Celsjusza, wpadła mu za koszulkę i wypaliła dziurę w plecach. Kibic domaga się zadośćuczynienia, w sumie dość symbolicznego, bo wynoszącego ledwie 25 tysięcy złotych. PZPN twierdzi jednak, że nie może odpowiadać za to zdarzenie. Przekonuje, że niczego nie zaniedbał.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Kibice wyrozumiali wobec korupcyjnych grzechów Cracovii. "Ukarać, ale nie zniszczyć"
Zdarzenie numer 2: W ostatnią niedzielę podczas meczu ligowego z ŁKS kibice Legii wnieśli transparent zawierający zawoalowane groźby wobec potencjalnego inwestora Polonii Warszawa. Oczywiście prymitywny, ale skutki tego zdarzenia były wielokrotnie mniej szkodliwe niż w przypadku finału Pucharu Polski.
Jasne, Ekstraklasa to nie PZPN, związek ma zaledwie 7,2 procenta udziałów w ESA, jednak Komisja Ligi pracuje na regulaminie dyscyplinarnym PZPN. Spójrzmy na obie sprawy. Mają wiele różnic i nie mam wątpliwości, że niezwykle błyskotliwy i mający imponującą wiedzę prawnik PZPN z pewnością łatwo je wykaże. Są też jednak podobieństwa. I to spore.
Najważniejsze pytanie brzmi: kto ponosi odpowiedzialność za wniesienie różnych przedmiotów na stadion: rac, transparentów? Czy jeśli kibic przemyci butelkę i rzuci w głowę zawodnika drużyny przeciwnej, to winny jest klub czy kibic?
Zobaczmy na regulamin PZPN:
Za brak należytego porządku lub bezpieczeństwa na stadionie przed, w czasie lub po zawodach, wymierza się klubowi karę:
1)karę pieniężną;
2)weryfikację zawodów jako walkower;
3)rozgrywanie meczu bez udziału publiczności;
4)zakaz rozgrywania w określonym czasie lub określonej liczby meczów z udziałem publiczności na części lub na całym obiekcie sportowym, w miejscowości, będącej siedzibą klubu;
5)zakaz wyjazdów zorganizowanych grup kibiców na mecze piłkarskie;
6)rozgrywanie meczu na neutralnym stadionie;
7)zakaz rozgrywania meczu na określonym stadionie;
8)zakaz rozgrywania w określonym czasie lub określonej liczby meczów na obiektach sportowych w miejscowości będącej siedzibą klubu;
9)zawieszenie lub pozbawienie licencji.
Mamy więc cały wachlarz kar. Nigdzie natomiast nie jest napisane, że odpowiedni organ musi udowodnić klubowi, że właśnie z powodu jego - organizatora - zaniechania, doszło do różnych zdarzeń. Mowa Ekstraklasy czy PZPN w takich przypadkach jest prosta: tak, tak - nie, nie. Krótko – organizowałeś mecz, ponosisz odpowiedzialność.
W sprawie z panem Krzysztofem z Ząbek PZPN nie chce ponieść odpowiedzialności. Oczywiście wypłaciliby mu od ręki te 25 tysięcy, bo to dla nich nic, ale wiedzą, że za chwilę takich jak on pojawi się kilkudziesięciu.
Jedynie podczas wspomnianego finału Pucharu Polski mieliśmy kilkanaście przypadków interwencji służb medycznych. Ludzie się dusili, dzieci płakały, niektórzy przeżyli dramat tylko dlatego, że banda troglodytów postanowiła się zabawić. Pytanie brzmi – czy była to zabawa przy cichym przyzwoleniu PZPN?
Gdy kibice z Poznania zaczęli rzucać race na boisko, Boniek napisał w serwisie społecznościowym słynne słowa: "Nie tak się umawialiśmy". Zostało to odebrane przez sporą część środowiska jako nieformalny układ między związkiem a chuliganami. Gdy pytaliśmy rzecznika PZPN, czy była zgoda na wniesienie rac na trybuny, trzykrotnie odpowiadał: "Nie było zgody na rzucanie rac na boisko". Trzykrotnie. Ani razu nie powiedział: "Nie było zgody na wniesienie rac".
Nie chcę tu bronić Legii Warszawa, nie jest to moją intencją. Mam jedynie proste pytanie: dlaczego jeden organizator odpowiada za mecz, a inny nie? A przecież prawo związkowe jest brutalne. Klub nie pójdzie do sądu - kilku już próbowało, działacze są jednak w takich sytuacjach bezwzględni i bronią swojego prawa do wydawania wyroków. Zniszczą każdy klub, który spróbuje zewnętrznej ingerencji.
Nie rozstrzygam czy to dobrze. Zastanawiam się jedynie, czy to odpowiedzialne, że nadrzędnym prawem w polskiej piłce jest prawo Kalego. Czy związek nie powinien się zdecydować: "Rezygnujemy z odpowiedzialności organizatora" albo też "skoro organizator ponosi odpowiedzialność, to my też musimy ją wziąć na klatę".
Czytaj także:
Boniek odpowiada Mioduskiemu
Mioduski: Nic mnie z tą akcją nie łączy