Powrót banity

Pisząc o niespełnionych nadziejach polskiej piłki można przywołać wiele nazwisk. Jednym drzwi do wielkich karier zamykają liczne kontuzje, innym przeszkadza woda sodowa, jeszcze inni popadają w konflikty ze szkoleniowcami. Przyczyny są różne, skutek zawsze ten sam. Piłkarze o nieprzeciętnych umiejętnościach popadają w ligową szarzyznę, marnując swój talent i zatracając umiejętności. Przykładem zawodnika, w którym pokładano wielkie nadzieje, który miał być jedyny w swoim rodzaju, a okazał się jednym z wielu jest Krzysztof Gajtkowski.

Młody zdolny

Krzysztof Gajtkowski swoją przygodę z piłką rozpoczynał w rodzinnym Bytomiu, w drużynie miejscowych Szombierek, skąd przeszedł do GKS-u Katowice. W zespole Gieksy, Gajtkowski z anonimowego zawodnika przeistoczył się w młodego, perspektywicznego piłkarza, który już w wieku 21 lat regularnie występował w pierwszym składzie ekstraklasowej drużyny. Dobra dyspozycja zaowocowała wreszcie transferem do poznańskiego Lecha. W drużynie Kolejorza piłkarz zatracił swą dotychczasową skuteczność, miał dodatkowo problemy z aklimatyzacją w nowym otoczeniu, w wyniku czego po pół roku gry w nowym klubie został wypożyczony do ukochanej Gieksy. Po powrocie ze stolicy Górnego Śląska piłkarz cały czas nie był sobą. Stracił miejsce w podstawowym składzie, wchodził często na ostatnie minuty spotkań. Kluczowa dla jego dalszych losów okazała się runda jesienna sezonu 2005/2006, najlepsza w dotychczasowej karierze zawodnika, w trakcie której zdobył on aż 11 bramek. Wraz z Piotrem Reissem, Gajtkowski tworzył najniebezpieczniejszy atak polskiej ekstraklasy. Jego wysoka forma nie umknęła uwadze innych klubów, czego skutkiem był transfer do kieleckiej Korony.

Wielkie nadzieje

Transfer Gajtkowskiego, który kosztował blisko 1,2 mln złotych, był najdroższym w historii Korony. Z przyjściem zawodnika wiązano ogromne nadzieje. Zakup piłkarza był życzeniem Ryszarda Wieczorka, które to postanowił spełnić ówczesny właściciel klubu Krzysztof Klicki. Początki były zresztą obiecujące. Już w swoim debiucie popularny Kusza zdołał zaskarbić sobie sympatię widzów. To w dużej mierze za jego sprawą zespół złocisto-krwistych wyeliminował w ćwierćfinale Pucharu Polski stołeczną Legię, wygrywając z nią aż 3:0. Jedną z bramek zdobył właśnie Gajtkowski. Piłkarz wpisał się także na stałe w historii kieleckiego klubu, zdobywając pierwszą bramkę dla Korony na nowo otwartym stadionie przy ul. Ściegiennego. Pierwsza runda w nowym zespole była umiarkowanie dobra. Pięć bramek w piętnastu meczach uznano za dobry prognostyk, tym bardziej, że wszyscy mieli w pamięci trudności aklimatyzacyjne piłkarza podczas gry w Poznaniu. Jednak i tym razem wszystko co najgorsze miało dopiero nadejść...

Konflikty, kontuzje, wypożyczenia...

W kolejnych latach Gajtkowski coraz bardziej obniżał swoje loty. Na domiar złego popadł również w konflikt z kibicami, sugerując w jednym z wywiadów, że przejście do Korony było błędem, a gdyby miał świadomość zmian właścicielskich w Lechu, nigdy by się stamtąd nie ruszał. Słowa te uraziły dumę kibiców, którzy swoją dezaprobatę w kierunku zawodnika wyrażali na stadionie, czy na forach internetowych. Sytuacje starali się wówczas załagodzić włodarze kieleckiego klubu, prowadząc z zawodnikiem indywidualne rozmowy. Na nic się one zdały. "Gajtek" cały czas pozostawał niezdyscyplinowanym chłopcem, którego ostatnim atrybutem była zimna głowa. Nieraz w wywiadach mówił o jedno słowo więcej niż powinien, co nie pozostawało bez wpływu na jego relacje z sympatykami klubu.

Kusza jest rodowitym Ślązakiem, który nigdy nie zapomniał o swoim pochodzeniu. Dlatego grając zarówno w Poznaniu, jak i w Kielcach nie potrafił opuścić swojego rodzinnego miasta, Bytomia. W rezultacie zawodnik zamiast kilkunastominutowego spaceru na trening, wybierał kilkugodzinną jazdą samochodem na linii Bytom-Poznań, a potem Bytom-Kielce. Skutkiem takiego stanu rzeczy był oczywisty brak identyfikacji z miastem, klubem, kibicami, co doprowadzało do tego, iż niejedna osoba zaczęła podważać ambicję zawodnika. Na domiar złego piłkarza zaczęły prześladować liczne kontuzje, które znów dawały podtekst do dywagacji na temat jego niechęci do gry w żółto-czerwonych barwach. W 2006 r. Gajtkowski zerwał więzadła krzyżowe, przez co opuścił cała rundę jesienną. W kolejnym sezonie, 2007/2008, kontuzje również go nie omijały, w wyniku czego więcej czasu niż na boisku spędził w prywatnych klinikach lekarskich. Coraz częściej pojawiały się głosy, iż zamiast najdroższym, transfer Gajtkowskiego należy określić mianem najgorszego w historii klubu znad Silnicy.

Nowa szansa

Po degradacji Korony piłkarz za wszelką cenę chciał opuścić klub. Tym krokiem nie zyskał sobie nowych sympatyków, gdyż piłkarzy uciekających z tonącego okrętu uważano w Kielcach za pospolitych zdrajców. Ratunkiem dla Gajtkowskiego miało być wypożyczenie do warszawskiej Polonii. Jednak i tutaj zawodnik nie mógł się odnaleźć, zdobywając zaledwie dwie bramki w całych rozgrywkach ligowych. Stołeczny klub nie zdecydował się zatem na wykupienie napastnika, który do zbliżającego się sezonu znów przygotowuje się z drużyną z Kielc. Powrót banity stał się zatem faktem. Piłkarz, któremu zostało jeszcze półtora roku kontraktu w kieleckim klubie ma niełatwe zadanie przekonania do swoich umiejętności tych wszystkich, którzy już zdążyli postawić na nim krzyżyk.

Czy można liczyć na to, że talent, jakim niewątpliwie obdarzony jest Gajtkowski wreszcie eksploduje? Czy piłkarz dojrzał mentalnie i nabrał pewnej pokory, która pozwoliłaby mu wybić się ponad przeciętność ligowej szarzyzny? Odpowiedzi na te pytania udzieli nam zapewne dopiero zbliżający się sezon. Już teraz Marek Motyka, szkoleniowiec kielczan, postawił przed zawodnikiem pewne wymagania. Są nimi obowiązek zamieszkania w Kielcach, nadrobienie olbrzymich zaległości treningowych oraz powrót do wysokiej formy. Symptomy tego ostatniego mogliśmy zauważyć podczas właśnie kończącego się zgrupowania Korony w Dzierżoniowie, czego dowodem trzy brami strzelone w trzech meczach sparingowych. Pozostaje jeszcze kwestia poprawienia relacji z kibicami, którzy po dziś dzień nie odzyskali zaufania do nieokiełznanego gracza. Najważniejsze jest jednak to, aby 29-letni piłkarz prezentował dyspozycję, która pozwalałaby wierzyć, że pieniądze przeznaczone na jeden z najdroższych transferów polskiej ekstraklasy nie poszły na marne.

Komentarze (0)