Liga Mistrzów: SSC Napoli - FC Barcelona. Wewnętrzny wirus atakuje Katalończyków

Getty Images / Jose Breton/Pics Action/NurPhoto / Na zdjęciu: piłkarze FC Barcelona
Getty Images / Jose Breton/Pics Action/NurPhoto / Na zdjęciu: piłkarze FC Barcelona

FC Barcelona marzy o wygraniu Ligi Mistrzów, a największym rywalem Katalończyków może okazać się... ich prezydent. Atmosfera wokół klubu momentami jest kuriozalna.

Nie Lionel Messi czy Antoine Griezmann, a Eric Abidal i Josep Bartomeu są teraz kluczowymi postaciami Blaugrany. Chcą wyjść przed szereg i zabłysnąć w mediach. Obaj jednak niemiłosiernie szkodą klubowi.

Od pięciu lat FC Barcelona czeka na wygranie Ligi Mistrzów. Obecny sezon mógł być przełomowy. Na papierze kadra Katalończyków wygląda znakomicie. W zespole roi się od gwiazd, a tradycyjnie w świetnej formie jest Leo Messi. W kluczowym momencie sezonu drużynę od środka rozbija jednak zarząd klubu. Chroni własne interesy, zamiast myśleć o dobru zespołu.

Kapitan nie tylko na boisku

Do kuriozalnej sytuacji doszło już na początku roku. Dyrektor sportowy Eric Abidal, kilka dni po zwolnieniu Ernesto Valverde, postanowił publicznie wbić szpilkę kilku piłkarzom Barcelony.

Zobacz wideo. Podróż Barcelony do Neapolu:

- Oglądałem mecze i nie patrzyłem na wyniki, tylko na grę, taktykę, jak pracowali rezerwowi piłkarze. Wielu graczy nie było zadowolonych i nie pracowało zbyt intensywnie. Były też problemy z komunikacją wewnątrz drużyny. Jako były piłkarz potrafię to wyczuć - wypalił Francuz.

Jeśli Abidal myślał, że kluczowi piłkarze Barcelony wezmą krytykę do serca, to był w wielkim błędzie. Dyrektorowi sportowemu szybko odpowiedział Leo Messi, słusznie zarzucając mu brak odwagi. - Podaj nazwiska - skwitował Argentyńczyk.

Messi jak prawdziwy kapitan stanął w obronie zespołu. Z jego zdaniem liczą się wszystkie osoby w klubie. Ma status legendy i największej gwiazdy, dlatego domagał się odejścia Abidala. Ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach, jednak wielki niesmak pozostał.

Trudno znaleźć drugi tak wielki klub na świecie, który sam rozbija się od środka. Zarząd klubu narzeka na piłkarzy, a sami zawodnicy mają dość swoich przełożonych. Co najgorsze, hamulce puściły wszystkim i konflikt przeniósł się do mediów. Nikt w Katalonii nie załatwia już spraw w cztery oczy.

Od prezesa do hejtera

"Afera hejterska" to nie przypadek. Josep Bartomeu robi dobrą minę do złej gry, jednak doskonale wiedział, co wyprawia się na Camp Nou. Władze Barcy podpisały kontrakt z firmą I3 Ventures, która miała prowadzić różne konta w mediach społecznościowych, mające na celu podkopać reputację wybranych osób. Zupełnie "przypadkowo" w tym gronie znaleźli się Leo Messi i Gerard Pique. Ludzie, ze zdaniem których liczą się wszyscy fani Blaugrany.

Pique jest tubą Katalonii na cały świat. Na Twitterze śledzi go blisko 20 mln ludzi spod każdej szerokości geograficznej, więc jego apele docierają do zdecydowanie szerszego grona odbiorców. Stoper doskonale wie co się dzieje w mediach, dlatego potrafi wyczuć manipulacje i teksty na "zamówienie".

Na słowa dziennikarza Marcala Lorente, który napisał: "Znam środowisko Barcelony i wiem, że staje się ono coraz mniej manipulowane i inteligentne. Wiem też, jak wiele osób chce wykorzystać klub do swoich interesów", Pique odpowiedział wprost: "Marionetka".

- Wszyscy działacze mają ludzi, którym przekazują informacje i którzy ich chronią. To jest normalne. Problemem jest, kiedy przekracza się pewną granicę - dodał Gerard Pique.

Oszukać demony przeszłości

Jedyną nadzieją kibiców Barcelony jest aspekt sportowy. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda bardzo dobrze. Duma Katalonii ma realną szansę na wygranie Ligi Mistrzów, a w tabeli La Ligi znów jest liderem rozgrywek.

Gdy rozłożymy wszystko na czynniki pierwsze i przestaniemy patrzeć przez różowe okulary, sytuacja nie będzie już tak kolorowa. Tylko w 2020 roku, Blaugrana przegrała w Superpucharze Hiszpanii z Atletico oraz odpadła z Pucharu Króla z Athletic Bilbao.

W Primera Division jest liderem, ale korzysta tylko na potknięciach Realu Madryt. Gdyby Królewscy wygrywali mecze ze słabeuszami, ekipa z Camp Nou nie miałaby prawa myśleć o fotelu lidera.

We wtorek w Neapolu nikt nie chce dopuścić, aby powróciły demony przeszłości. W 2018 roku FC Barcelona zagrała katastrofalnie w Rzymie (0:3), a rok później w Liverpoolu (0:4). Oba mecze przekreśliły szanse Katalończyków na wygranie Ligi Mistrzów.

- W szatni niewiele mówi się o tym, co wydarzyło się w przeszłości, choć piłkarze zapewne mają to w pamięci. Pozytywnie patrzymy w przyszłość. Mieliśmy już niezwykle trudne mecze w naszej lidze i potrafiliśmy zwyciężać, więc uważam, że drużyna ma się dobrze - podkreślał trener Quique Setien.

Początek meczu w Neapolu we wtorek o godz. 21:00. Transmisja w Polsat Sport Premium 2.

Komentarze (0)