Michał Pol: Futbol w czasach koronawirusa (komentarz)

Getty Images / UEFA - Handout / Na zdjęciu: Josip Ilicic cieszący się przy pustych trybunach
Getty Images / UEFA - Handout / Na zdjęciu: Josip Ilicic cieszący się przy pustych trybunach

Dwa zdjęcia szczególnie uderzyły mnie po wtorkowych meczach Ligi Mistrzów. Najpierw Josipa Ilicicia, który celebrował przed pustymi trybunami cztery gole wbite Valencii. Potem fotografia pokazująca tłum kibiców przed stadionem w Hiszpanii.

W tym artykule dowiesz się o:

Josip Ilicić to słoweński weteran, który przez całą karierę dobrze się zapowiadał, ale odpalił dopiero po 30. I oto w wieku 32 lat jako lider, serce i dusza Atalanty Bergamo dał jej historyczny awans do ćwierćfinału Champions League.

Włosi pokonali Valencię 4:3, a bohater meczu dołączył do zacnego grona strzelców czterech goli w fazie pucharowej Ligi Mistrzów - Leo Messiego (dwa razy), Roberta Lewandowskiego i Mario Gomeza. Czy było mu smutno, że tego życiowego sukcesu nie obejrzał na żywo żaden z jego kibiców czy nikt z jego rodziny? Dla mnie to zdjęcie było symbolicznie smutne, pokazujące futbol w czasach zarazy.

Smutne tym bardziej, że przecież w rozgrywanym równolegle w Lipsku meczu z Tottenhamem trybuny były wykupione do ostatniego krzesełka. Tam fani RB mogli na własne oczy obejrzeć historyczny awans swojego RB. Owszem, futbol bez kibiców traci sens, ulatuje z niego dusza, ale znaleźliśmy się w sytuacji wyjątkowej.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

Rano zobaczyłem drugie zdjęcie, które rozgoniło smutek, zastępując go szokiem i oburzeniem. Było to zdjęcie olbrzymiego, kilkutysięcznego tłumu kibiców Valencii, którzy zgromadzili się przed stadionem Mestalla, by w ten sposób wesprzeć drużynę, której nie dano im dopingować z trybun. Wykazali się kompletnym brakiem odpowiedzialności wobec swoich bliskich, przyjaciół, kumpli z pracy, których mogą zarazić.

To zdjęcie uświadomiło mi, że jeśli UEFA - lub rządy poszczególnych państw za nią - podejmie radykalną decyzję o zakończeniu rozgrywek Ligi Mistrzów po 1/8 finału, bez wyłaniania zwycięzcy, będę musiał przyjąć to ze zrozumieniem. Ludzie w Europie są najwyraźniej zbyt nierozważni, by potraktować poważnie tak dramatyczne zakazy.

Skoro mecze nadal się toczą - zwłaszcza o tak wielką i prestiżową stawkę - będą zbierać się, żeby żegnać autobus z drużyną udającą się na mecz, kibicować tłumnie pod stadionem, oglądać spotkania z przyjaciółmi w dużych grupach w pubach i knajpach, to znaczy, że ktoś niestety musi podjąć tę decyzję za nich.

Zwłaszcza że widzimy pozytywne efekty karnej i przeprowadzonej z wielką wewnętrzną dyscypliną kwarantanny w Chinach. Choć ognisko koronawirusa jeszcze nie wygasło, w Wuhan właśnie zamykane są ostatnie tymczasowe szpitale.

Nieodpowiedzialne zachowanie to jeden z powodów, dla których zawieszenie rozgrywek Serie A, ligi szwajcarskiej czy austriackiej wydaje się sensowne. Kolejnym jest zdrowie piłkarzy i członków sztabów. Po oddechu ulgi, że chorujący i gorączkujący Kylian Mbappe nie jest zarażony koronawirusem, właśnie dostaliśmy potwierdzenie pierwszego piłkarza - zawodnika Hannover 96.

Zanim brzemienne decyzje podejmie UEFA czy narodowe federacje, zaczynają się buntować związki zawodowe piłkarzy i kluby. Prezydent Getafe oznajmił, że jego drużyna nie poleci na mecz Ligi Europy z Interem do Mediolanu, czyli w samo oko wirusowego cyklonu. Jeśli UEFA nie znajdzie innych rozwiązań, lepszego miejsca czy terminu, Getafe rzuci ręcznik. Po prostu odpadnie walkowerem, bo zdrowie ludzi jest najważniejsze.

Związek Hiszpańskich Piłkarzy zaapelował do władz La Liga o zawieszenie rozgrywek (póki co ogłoszono, że dwie najbliższe kolejki odbędą się bez widzów). A jego włoski odpowiednik o... zakaz wspólnych treningów do odwołania, podczas zawieszonych już przecież do 3 kwietnia rozgrywek.

W środę samolot AS Romy... nie dostał zgody na wylot do Hiszpanii (loty między oboma państwami są zawieszone). Lokalne władze zakomunikowały, że nie zezwolą na lądowanie samolotu "ze strefy czerwonej" w stolicy Andaluzji. Więcej TUTAJ.

Odwołanie meczów, na które ciężko będzie znaleźć nowe terminy i upchnąć je w kalendarzu, powiększa chaos w europejskim futbolu i sprawia, że zakończenie pucharowych rozgrywek zaczyna wydawać się kwestią czasu. Zwłaszcza że kompletnie nie wiadomo, kiedy sytuacja ulegnie poprawie. Już w kwietniu? Maju? A co jeśli dopiero w czerwcu?

Ten sezon coraz bardziej wydaje się stracony. Na koniec i tak znajdą się kibice pokrzywdzeni tym, że ich drużyny grały bez publiczności, a rywale przy wsparciu trybun. Tym, że ich odwołane mecze kazano potem rozgrywać co trzy dni itd.

Nad tymi wątpliwościami krąży jeszcze widmo przesunięcia Euro 2020 na przyszły rok. Tego chciałyby ligi, pragnące za wszelką cenę wyłonić mistrzów, wicemistrzów, pucharowiczów i spadkowiczów. Chcą więc grać z przerwami tak długo, jak to konieczne.

Prezydent UEFA, Aleksander Ceferin na razie wyklucza możliwość odłożenia w czasie mistrzostw Europy. W poniedziałek stwierdził, że turniej rozpocznie się w Rzymie 12 czerwca i na dziś nie ma potrzeby zmiany harmonogramu.

Pytanie tylko, czy ta decyzja będzie należała wyłącznie do UEFA, czy podejmą ją rządy państw-gospodarzy Euro 2020 (a jest ich aż 12).

Michał Pol 

Czytaj również -> FIFA przekłada kongres, a UEFA nie reaguje
Czytaj również -> Mecze PKO Ekstraklasy też bez dziennikarzy

Źródło artykułu: