Koronawirus. Kluby oparte na tradycyjnych wartościach najlepiej przejdą przez pandemię

Getty Images / Maurizio Lagana / Na zdjęciu: piłkarze Atalanty Bergamo
Getty Images / Maurizio Lagana / Na zdjęciu: piłkarze Atalanty Bergamo

Podczas gdy w Europie trwała zabawa na całego, niektórzy żyli spokojnie i oszczędzali. Teraz gdy wszyscy drżą o życie, oni spokojnie czekają. Są kluby, jak np. Athletic Bilbao, Atalanta Bergamo, Ajax, Benfica, które najmniej odczują skutki kryzysu.

Całkowicie zrozumiała panika, która dziś ma miejsce, wynika ze sposobu funkcjonowania całego świata futbolu w latach 90. Przez wiele dziesiątek lat kluby były bardziej lokalne. Głównych źródeł dochodów klubów było kilka, w tym główne: sponsoring, reklama oraz przychody z dnia meczowego.

Dlatego też różnice między klubami nie były aż tak duże. Po europejskie puchary mogły sięgać takie kluby, jak Ajax, PSV Eindhoven, FC Porto a nawet Steaua Bukareszt.

Lata 90. to całkowita zmiana sposobu funkcjonowania klubów. Właśnie wtedy dzieje się kilka rzeczy jednocześnie. Po pierwsze, i najważniejsze, świat telewizji zaczyna rozumieć, że to rozrywka, na której można zarobić ogromne pieniądze. Powstaje Liga Mistrzów, ligi krajowe zaczynają sprzedawać prawa prywatnym nadawcom, w piłce pojawia się coraz więcej pieniędzy.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: świetny trening bramkarza na czas koronawirusa. Sam strzelał, sam bronił...

Ale to wciąż zbyt mało. Do tego dochodzą przepisy. Prawo Bosmana odblokowuje zawodników, którzy wcześniej po skończeniu umowy mieli często status ekskluzywnych niewolników. Czyli nie było im źle, ale nie mogli wybierać pracodawcy tak jak chcieli. Prawo Bosmana oznacza, że piłkarz staje się panem własnego losu. Może iść gdzie chce. A że wielkie ligi są w krajach należących do Unii Europejskiej, mamy do czynienia ze swobodnym przepływem pracowników - piłkarzy. Od teraz Niemiec nie jest obcokrajowcem w Anglii, a Anglik w Hiszpanii. Przepisy z czasem dotyczą również wielu krajów spoza UE. To oznaczało narodziny piłkarskich superpotęg, ale też utratę lokalnego charakteru klubów.

Drużyny takie jak Celtic Glasgow, który w 1967 roku zdobył Puchar Mistrzów w oparciu o lokalnych zawodników, przestały właściwie istnieć. Przynajmniej na najwyższym poziomie. Świat transferów zaczął przypominać zakupy w wielkiej hurtowni piłkarzy. To co działa w skali globalnej, można też zaobserwować na naszym podwórku. Dziś ponad 40 procent zawodników w Ekstraklasie to obcokrajowcy.

Pandemia koronawirusa pokazała, jak kruchy i niestabilny jest to model. Wiele klubów znalazło się w obliczu bankructwa, ponieważ brak wpływów z telewizji, przy jednoczesnej konieczności płacenia kontraktów, doprowadzi do ich upadku. Pokażę to na przykładzie klubu z mojego miasta, Otwocka. Wszyscy świętowali, gdy miejscowy klub grał w 2. lidze, ale nikt nie zorientował się, że wszystko odbywa się na bardzo kruchych podstawach. Wystarczyło, że wycofał się sponsor, miasto przykręciło kurek z kasą i nagle okazało się, że klub zaczyna nie tyle zjeżdżać, co spadać. Dziś klub jest w 7. lidze, w opłakanym stanie. To był taki "koronawirus" w skali mini.

Tak to działa na całym świecie. Nie tylko u nas. Ale oczywiście w tym wszystkim są kluby, które ten kryzys dotknie w znacznie mniejszym stopniu. Najlepiej z koronawirusem powinni poradzić sobie ci, którzy nie przepłacali, nie stworzyli kominów płacowych, nie żyli ponad stan, ale jednocześnie stworzyli sieć lokalnych powiązań. Nie można powiedzieć, że te kluby nagle staną się potęgami. Chodzi o to, że odniosą najmniejsze rany.

A więc są tu kluby, które mają mocny skauting, świetny system szkolenia, dzięki czemu mają "złoża naturalne", nie są uzależnione w tak wielkim stopniu od pieniędzy z telewizji oraz zewnętrznych transferów.

Świetnym przykładem takiego klubu jest włoska Atalanta Bergamo, a więc klub z miasta, które było jednym z ognisk pandemii.

- Gdyby stworzyć ranking najzdrowszych włoskich klubów pod względem finansowym, to Atalanta byłaby zdecydowanym liderem. Dekadę temu byli w Serie B, w 2015 roku ledwo uchronili się przed kolejnym spadkiem, a dzisiaj występują w Lidze Mistrzów i stali się jedną z najbardziej porywających drużyn nie tylko w kraju, ale także w Europie. A wszystko to bez przepłaconych transferów, bez ogromnych pensji, za to w oparciu o akademię i spokojne rozwijanie projektu, z roku na rok - opowiada Michał Borkowski, dziennikarz specjalizujący się w tematyce Serie A.

W 1991 roku prezydent klubu Antonio Percassi zarządził gruntowną przebudowę. Zainwestował w akademię równowartość dzisiejszych 10 milinów euro.

- Infrastruktura to jedno, ale Atalanta ma także świetny know how w poszukiwaniu utalentowanych kandydatów na piłkarzy. Nie ogranicza się wyłącznie do Bergamo, ale stara się ściągać przede wszystkim zawodników ze swojego regionu, Lombardii - dodaje.

Bez dwóch zdań, żeby stworzyć skauting i szkolenie na wysokim poziomie niezbędna jest znakomita współpraca z klubami w regionie. Wszyscy tu znają swoją rolę. - Aktywnie współpracują z mniejszymi ośrodkami i drużynami, organizują dla nich szkolenia, a nawet wspierają je finansowo. Oczywiście nie w ramach działalności pro bono - w zamian dostają jako pierwsi informację o tym, że w okolicy pojawił się ciekawy, młody zawodnik. Pełna symbioza, także z klubami z innych regionów - na przykład Piacenzą, Ascoli, Avellino. Dla Atalanty taka współpraca jest kluczowa, ponieważ cała akademia oparta jest głównie na chłopcach z Półwyspu Apenińskiego - w 2018 roku zaledwie 43 spośród 303 piłkarzy ich szkółki urodziło się poza Włochami.

Skauting, szkolenie, lokalne więzy to przepis na sukces. A w realiach nadchodzącego krachu, recepta na przetrwanie. - Kryzys nie powinien mocno dotknąć Atalanty ze względu na to, że jest oparta na ściąganiu młodych-zdolnych piłkarzy, których rozwija i podnosi im wartość, a do tego mocno opiera się na wychowankach akademii. Do tego na papierze ma zdecydowanie najzdrowsze finanse w całej lidze, a i pewnie na tle Europy znalazłaby się w ścisłej czołówce - według "La Gazzetty dello Sport" w Bergamo na pensje wydają rocznie zaledwie 36 milionów euro netto, co plasuje ich na poziomie Sampdorii, Sassuolo i Genoi. Drugie tyle płaci Lazio, trzy razy więcej Napoli; Milan oraz Inter wydają odpowiednio o 80 milionów i 100 milionów więcej. Na boisku tego nie widać - zauważa Michał Borkowski.

Atalanta jest mocno wzorowana na Athletic Bilbao, który tradycyjnie jest oparty w 100 procentach na zawodnikach z regionu. Klub z Bilbao ma dziś na koncie 180 milionów euro, gdy więc wszyscy panikują i biegają po bankach w poszukiwaniu pieniędzy, zwalniają na potęgę, szefowie klubu z Bilbao oglądają ten pożar zza szyby.

Innym klubem, który wyjdzie z tej sytuacji z mniejszymi obrażeniami powinien być Ajax Amsterdam. Ale też nie oznacza to, że wyjdzie z sytuacji bez "ran". Ajax jest tu odzwierciedleniem całego rynku.

- W Holandii kluby Eredivisie są w zasadzie bezpieczne, choć są w dużej mierze uzależnione od wpływów z dnia meczowego oraz od lokalnych sponsorów, którzy też teraz mają ważniejsze wydatki niż reklama na zamkniętym stadionie. Na pewno 4 czołowe kluby bez ograniczania wynagrodzeń piłkarzy poradzą sobie, nawet gdy liga już nie wznowi rozgrywek w tym sezonie - zaznacza Mariusz Moński z Retro Magazynu, specjalista od futbolu w Beneluksie.

- CIES (Instytut badawczy FIFA - red.) szacuje, że rynek transferowy skurczy się o 30 proc. i to na pewno odbije się na przychodach Ajaksu, który z tego rynku brał najwięcej - zaznacza Mariusz Moński.

Oczywiście brak możliwości zarabiania jak dotychczas to są właśnie te "rany", które odniosą kluby holenderskie. Ale między "nie zarobić" a "stracić" jest jeszcze spora różnica.

- Akademie pomogą w dostarczeniu piłkarzy do drużyny, ale na szybko nie rozwiążą problemów finansowych, bo młodzi gracze są zbyt mało warci (a będą jeszcze mniej) by uratować budżety - zaznacza.

Oczywiście wszyscy czekają na rozwój wydarzeń, bo może okazać się, że pandemia się przeciągnie i wiele spekulacji pójdzie "do śmietnika".

- Dla nich najważniejsze jest, by w miarę szybko ustalono co z obecnym sezonem i jakie będą reguły na kolejny. Z pewnością wiele klubów będzie musiało ograniczyć inwestycje w skład i pozbyć się latem najdroższych w utrzymaniu piłkarzy - zaznacza Mariusz Moński.

Dziś tak naprawdę wszystko jest spekulacją, bo nie wiemy czy obecny sezon zostanie dokończony, ewentualnie kiedy wystartuje kolejny. Jedno jest pewne - ta sytuacja powinna nauczyć wielu prezesów, że nic nie zastąpi solidnych fundamentów, tradycyjnych wartości i lokalnej sieci powiązań. Zarówno z kibicami, jak i innymi klubami.

ZOBACZ Jan Urban: Hiszpanie zlekceważyli zagrożenie

ZOBACZ Pieniądze z pakietu pomocowego PZPN tylko dla najbogatszych

ZOBACZ Inne teksty autora

Komentarze (1)
avatar
zbych22
2.04.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
I trzeba było wirusa żeby wyleczyć piłkę nożną. Jeszcze raz chciwość przegrała.