Pandemia koronawirusa sprawiła, że kluby na całym świecie szukają nagle rozwiązań, które pozwolą im przetrwać kryzys, jakiego nigdy dotąd nie było. Polscy prezesi nie mają wątpliwości, że wiele klubów może po prostu upaść. Piotr Sadowski, absolwent prestiżowych studiów "FIFA Master", kształcących dyrektorów sportowych i menedżerów, który na co dzień pracuje w Manchesterze United, uważa, że kluby muszą być gotowe na kryzysy. Sytuacja, z którą mamy do czynienia w PKO Ekstraklasie pokazuje raczej złe przygotowanie naszych klubów.
- Większość bogatych klubów na zachodzie jest przygotowana na przerwę z rozgrywkach, oczywiście też ma swoje granice, ale są w stanie przetrwać kilka miesięcy bez grania. Duże kluby to dziś poważne przedsiębiorstwa, korporacje, które muszą być gotowe na różne sytuacje. Z kolei u nas zachwiano zdrowe proporcje zarobków zawodników do budżetów, stąd nagła panika wśród właścicieli klubów - zauważa Piotr Sadowski.
Przerwa w rozgrywkach, a co za tym idzie prawdopodobna strata środków od nadawcy, oznacza, że kluby zaczęły szukać oszczędności, często tnąc wynagrodzenia szeregowych pracowników albo masowo zwalniając.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
- Mrożące krew w żyłach są dla mnie informacje o obniżce wynagrodzeń pracowników w kilku polskich klubach aż o 50 proc. Oczywiście doceniam przez to chęć utrzymania poziomu zatrudnienia, jednak inna jest skala gdy o połowę obniżane jest wynagrodzenie czołowego zawodnika, a inna gdy o połowę ulega obniżce wynagrodzenie osoby zarabiającej 4 tysiące złotych. Zawodnika nadal stać na wszystko, a zwykły Kowalski pracujący w klubie X pewnych wydatków nie ominie i z obniżonej pensji np. musi zapłacić czynsz za mieszkanie, który nierzadko sięga dwóch tys. zł. Jeszcze gorzej to się odbiera, gdy docierają informacje o obniżce wynagrodzeń pracowników, a co do piłkarzy nie podjęto decyzji, wyjaśniając to trudnościami w negocjacjach. Biedniejszemu wiatr w oczy, a mocny jeszcze stawia warunki. Przykre. Współczuję tym ludziom - zaznacza.
Koronawirus brutalnie obnażył słabości naszych klubów. Oczywiście nie jest to tylko problem polski, bo przecież na całym świecie kluby obawiają się bankructw. Wydaje się jednak, że właśnie w Polsce pandemia może zebrać wyjątkowe żniwo. Nie chodzi o nawet o to, że kluby padną, ale o to, że rany mogą być bardzo poważne.
- Na pewno sytuacja pokazała, że nasze kluby zdecydowanie za dużo wydawały na pensje zawodników. UEFA oraz ECA (Stowarzyszenie klubów europejskich - red.) zalecają, by pieniądze przeznaczane na pensje dla zawodników pierwszego składu nie przekraczały 60 procent budżetów. W wielu klubach schodzi się nawet znacznie poniżej tej kwoty. W Polsce zdarza się, że pensje pochłaniają nawet w granicach 100 procent budżetów. A to oznacza, że kluby muszą żyć na ciągłym długu - zaznacza skaut "Czerwony Diabłów".
W jakimś sensie jest to efekt chorego wyścigu, w którym wszyscy biorą udział. Kluby nie potrafią znaleźć dla siebie roli, nie mają pomysłu na siebie, chcą rywalizować z Legią i Lechem, choć wiadomo, że co uda się raz lub dwa, ostatecznie doprowadzi kluby do trudnej sytuacji, tak jak teraz.
- Chcesz się utrzymać w wyścigu, musisz wydawać na pensje, bo inaczej konkurencja ucieknie. Z drugiej strony w wielu przypadkach przekroczono dopuszczalne granice. Liczę, że obecna sytuacja mocno uświadomi zarządzających klubami i wprowadzi mocne otrzeźwienie co do skali wydatków. Oby budżety klubów od nowego sezonu były zdrowo skonstruowane. W sytuacji kryzysowej, która zdarzyła się, miejmy nadzieję raz, nie ma przychodów z dnia meczowego, z praw telewizyjnych, ludzie ograniczają kupowanie gadżetów, bo dziś sami tworzą sobie poduszki finansowe, gdyż jutro jest bardzo niepewne. Wydatki zostają. Kluby muszą brać pod uwagę, że coś się wydarzy - uważa Sadowski.
Jednym z największych grzechów polskich klubów są kruche podstawy. Problemem nie tyle są wysokie pensje, co fakt, że często zatrudnia się przypadkowych piłkarzy kosztem pracowników.
- Dziś cierpimy, bo wiele klubów nie ma mocnych podstaw, są to zamki na piasku. Czasem lepiej zatrudnić 8-10 pracowników niż jednego piłkarza, budować struktury na wartościowych ludziach z wiedzą. To są te fundamenty potrzebne klubom. W trudnym momencie, takim jak ten, ci pracownicy dadzą z siebie 100 procent możliwości, będą walczyć o przetrwanie klubu a co za tym idzie, swoich miejsc pracy. To są normalne rzeczy - mówi.
Mówimy przede wszystkim o absolutnie kluczowych kwestiach, które na Zachodzie są podstawą egzystencji. - Świetnym przykładem jest skauting. Dobry dział skautingu to jedna z podstaw działalności klubów. Dziś mamy wielu przepłaconych zawodników, którzy nie wnoszą wiele, ale pobierają pensje. Gdyby kluby miały sprawne działy skautingu, takie sytuacje byłyby ograniczone do minimum, wydatki byłyby znacznie mniejsze - zaznacza Sadowski.
W Polsce często skauting wygląda tak, że agent poleca zawodnika dyrektorowi sportowemu. Zawodnicy są sprawdzani "po łebkach" i potem mamy spektakularne wtopy.
- Dziś są w Polsce oczywiście kluby, które w skauting zainwestowały, ale wiele jest takich, gdzie odbywa się to na śmiesznych zasadach. Jedna czy dwie osoby szukające zawodników... nawet jeśli te osoby pracują non stop i na maksymalnym zaangażowaniu, nie są w stanie osiągnąć zamierzonych efektów. Duże poważne kluby mają mocne rozbudowane działy skautingu co pozwala ograniczyć liczbę błędów przy transferach. Ale też często pozwala dobrze zarobić na rozwoju i odsprzedaży wyłowionych wcześniej ze skautingu zawodników - mówi.
Kolejna sprawa to szkolenie młodzieży. Piotr Sadowski był przez dłuższy czas szefem akademii Lecha Poznań, więc jemu ten temat jest szczególnie bliski. My stawiamy tezę, że kluby, które mają wysoki poziom szkolenia, przejdą kryzys łagodniej.
- Zgadzam się z tym. Te kluby będą miały dopływ własnych zawodników. Zawodnik z "własnej produkcji" to zawodnik, który w trudnej sytuacji jest gotowy się poświęcić się dla klubu, dużo bardziej oddany. Inna sprawa, choć nie mniej ważna, a może najważniejsza, jest taka, że to zawodnik stosunkowo tani. Dla młodych zawodników wchodzących ze struktur młodzieżowych sama szansa jest formą wynagrodzenia. Powoli wspina się na szczeble, nie dostaje od razu takich pieniędzy jak piłkarz sprowadzany z zewnątrz. A to pozwala znacznie zejść z płac. W obecnej sytuacji byłoby to zbawienne - uważa Piotr Sadowski.
- Dziś w najlepszej sytuacji są kluby mające "zasoby naturalne" jak Legia, Zagłębie, Pogoń i oczywiści Lech, który wyprzedził wszystkich i jako pierwszy zaczął "własną produkcję" - dodaje.
Co dalej? Od lat piszemy, że PZPN powinien porozumieć się z uczelniami i tworzyć studia z zarządzania w sporcie. Takie sytuacje mają już miejsce na Zachodzie. Dobrze przygotowani działacze na pewno byliby lepiej usposobieni do przetrwania, nie doprowadziliby klubów do sytuacji skrajnej.
- To jest super pomysł. Jeśli są jakieś plusy tej sytuacji, to właśnie takie, że kluby pójdą po rozum do głowy, zaczną inwestować w te mocne struktury, będą wolały zatrudnić kilku zawodników zamiast piłkarza, postawić na wychowanków, zamiast jednego drogiego piłkarza bez głębszej analizy. Nie wiem czy tak się stanie, mam nadzieję. Na tych gruzach można stworzyć solidne fundamenty. Tym bardziej, że trzeba liczyć się z tym, że pieniądze z kontraktów telewizyjnych z czasem nie będą tak duże - uważa Piotr Sadowski.
Co dalej z rozgrywkami? Czy powinno się je zakończyć czy czekać? - Patrząc na możliwość zdobycia jeszcze środków w obecnych rozgrywkach, nie rozumiem głosów docierających z wielu klubów o chęci zakończenia sezonu w tym momencie. Bardzo to pesymistyczne podejście. Przecież można też zakładać optymistyczny scenariusz i liczyć na wznowienie sezonu Ekstraklasy w maju. Największe ligi, jak Premier League czy Bundesliga rozpatrują możliwości dokończenia sezonu, analizują opcje. Kluby mogą dzięki temu otrzymać kolejną transzę z praw telewizyjnych, a ludzie pozostając w domach chętnie obejrzą rozgrywki na żywo, tym bardziej że abonamenty tv muszą opłacać, bo podpisali umowy. Zgadzam się w tej kwestii z prezesem Bońkiem, który na ten moment nie akceptuje pomysłów o zakończeniu sezonu w Polsce i mówi, aby poczekać na rozwój sytuacji, nawet do maja - kończy.