Lech Kaczyński. Lekcja sportu. Opowiada Michał Listkiewicz

PAP / Jacek Turczyk / Na zdjęciu: Prezydent Lech Kaczyński w samolocie w drodze do Austrii na Euro 2008
PAP / Jacek Turczyk / Na zdjęciu: Prezydent Lech Kaczyński w samolocie w drodze do Austrii na Euro 2008

Gdy Lech Kaczyński grał w piłkę ręczną, "dołem" bronił wszystko. Wspinał się na wyżyny klasy, gdy odwiedzał piłkarzy i błyszczał wiedzą o sporcie.

W tym artykule dowiesz się o:

Opowiada o tym Michał Listkiewicz - legenda polskiego sędziowania. Arbiter liniowy Mistrzostw Świata w 1990 roku. Były szef polskiej piłki, za kadencji którego dostaliśmy mistrzostwa Europy. To przez Lecha Kaczyńskiego miał łzy w oczach podczas przyjęcia w Belwederze. To zmarłemu 10 lat temu w Smoleńsku prezydentowi dziękuje za Euro 2012. A jego żonie Marii za ciepło, klasę i przepyszne żeberka na niemieckim stadionie.

Mówi Michał Listkiewicz:

Jak graliśmy w piłkę ręczną

Chodziliśmy do tego samego liceum im. Joachima Lelewela w Warszawie. Lech Kaczyński był starszy. Gdy on kończył, ja zaczynałem szkołę. I w tym liceum mieliśmy szał na piłkę ręczną. Nauczyciel wf-u, pan Gałęzycha, był trenerem szczypiorniaka w Spójni Warszawa. No i zmuszał nas wszystkich w szkole, żebyśmy piłkę rzucali, a nie kopali. Jak się chciało zaliczyć wf, to trzeba było grać w ręczną. Nie było wyjścia.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Piłkarze przeznaczyli fortunę na walkę z epidemią. "Ci wielcy stanęli na wysokości zadania"

Gdy zaczynałem naukę, Lech Kaczyński był już w klasie maturalnej, był bramkarzem naszej szkolnej drużyny. Ja, młody, wchodziłem do zespołu jako prawoskrzydłowy. No i bronił czasem na treningach te moje rzuty. A czasem nie.

Po latach wróciliśmy do tego tematu. Chyba nawet chciałem mu się trochę podlizać. Mówię: - Panie prezydencie, pamięta pan jak grał na bramce? Nawet mieliśmy jakieś tam sukcesy w mistrzostwach szkół warszawskich. Ale pan prezydent mówi mi: - Panie Michale. Byłem, ale tylko rezerwowym.

No tak, faktycznie.

Jak szef FIFA został prezydentem Polski

Prezydent odegrał ogromną rolę w moim życiu. Byłem prezesem PZPN, gdy walczyliśmy o Euro 2012. Gdyby nie on, turniej nie odbyłby się w Polsce. Na początku 2007 roku było duże napięcie między rządem i naszym związkiem. Uwziął się na nas minister Tomasz Lipiec (zawiesił zarząd, wprowadził komisarza, chodziło o korupcję w polskiej piłce. FIFA rozważała zawieszenie Polski – dop. WP). Na dodatek minister Lipiec traktował szefa FIFA Josepha Blattera z wyższością, po prostu nieładnie. Doszło do takiego zapętlenia sytuacji, że Blatter powiedział, że on do Polski nie przyjedzie.

Wtedy wkroczył prezydent Kaczyński razem z profesorem Michałem Kleiberem, swoim doradcą. Odsunął ministerstwo od tej sprawy.

Zaprosił Blattera do siebie. Do prezydenta Polski to szef FIFA już przyjechał. Po rozmowach, które doprowadziły do przełomu, obaj wyszli do dziennikarzy. To chyba prezydent Kaczyński pomylił się i stanął przy mównicy Blattera. Ten zauważył i żartował: - No to ja teraz będę prezydentem Polski.

A Kaczyński: - Na parę minut, to proszę bardzo.

I stanął Blatter przy mównicy, na której było napisane: Prezydent Rzeczypospolitej Polski.

W tym samym roku wspólnie z Ukrainą dostaliśmy Euro 2012.

Na zdjęciu: Prezydent Polski Lech Kaczyński. I przemawiający z jego mównicy Sepp Blatter. FOT: Bartłomiej Zborowski/ PAP
Na zdjęciu: Prezydent Polski Lech Kaczyński. I przemawiający z jego mównicy Sepp Blatter. FOT: Bartłomiej Zborowski/ PAP

Jak zaprosił lwowską kapelę, a Kazimierz Górski płakał

Kaczyński miał wielką klasę. Nadrobił to, co zaniedbali jego poprzednicy. Odznaczył trenera Kazimierza Górskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. To drugi najważniejszy medal. Wyprawił przy tym w Belwederze wspaniałe przyjęcie. Bez naszej wiedzy zaprosił kapelę lwowską, lwowiaka Zbigniewa Kurtycza, który był przyjacielem pana Kazimierza i śpiewał lwowskie piosenki. Była też Kapela Czerniakowska i Stasiek Wielanek. Były potrawy lwowskie. Pan Kazimierz był już schorowanym człowiekiem, jeździł na wózku inwalidzkim. Pamiętam, że miał łzy w oczach. Ależ to było wzruszające.

Jak ze Szmajdzińskim dawali lekcje sportu

W katastrofie smoleńskiej oprócz pana prezydenta zginęło też dwóch ważnych dla mnie ludzi: Piotr Nurowski, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Człowiek, który poniósł na wyżyny polski ruch olimpijski. Wspaniały organizator i człowiek oddany olimpizmowi.

Drugi to Jerzy Szmajdziński, który był człowiekiem sportu, niezłym koszykarzem. On kochał sport. I mimo że byli po dwóch stronach politycznej barykady, bardzo się z Kaczyńskim szanowali. Sam byłem świadkiem. Rozmowy Lecha Kaczyńskiego z Jerzym Szmajdzińskim o sporcie były dyskusjami wielkich fanów, dla których w tym konkretnym momencie polityka schodziła na dalszy plan. Obaj mieli niesamowitą pamięć do wyników sportowych. Osobom, które im się przysłuchiwały, dawali lekcje sportu.

Sam się dziwiłem. Myślałem sobie: na pewno wybitny prawnik i polityk. Na pewno urzędnik państwowy. Ale że z taką wiedzą? Jego zagiąć z wiedzy o sporcie to był wyczyn. Pamiętał wyniki Igrzysk Olimpijskich, jakieś konkretne biegi z czasami.

Kiedyś pytał mnie, co robiłem po skończeniu tego liceum. No to mu odpowiedziałem, że przez chwilę grałem w Marymoncie Warszawa. Od razu podał mi rok założenia 1911, i że to przedwojenny klub robotniczy. O historii sportu warszawskiego, ba - polskiego wiedział wszystko.

Jak milicyjny klub tak pięknie grał

Kiedyś podczas jakiejś uroczystości przyznał się, że bardzo lubił chodzić na mecze Gwardii Warszawa. A Gwardia - przypominam - klub milicyjny. To były te czasy, gdy grał tam Dariusz Dziekanowski, Jerzy Kraska, Ryszard Szymczak, Zbigniew Pocialik.  Ktoś kiedyś Kaczyńskiemu zarzucił: - Ależ panie prezydencie, to był klub milicyjny.

A on odpowiadał: - Nie szkodzi, że milicyjny, ale jak pięknie grali.

Jak dziękował piłkarzom. I jak Marcinkiewicz kazał ich opieprzyć

Reprezentacji Polski dziękował zawsze. Na mistrzostwa świata w Niemczech w 2006 roku przyjechało dwóch polityków o dwóch zupełnie innym podejściu do sportu. Pierwszym był ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz. Przed meczem z Ekwadorem wpadł do szatni i wiadomo, urządził gadkę w stylu "Polska oczekuje, Polska na was liczy". Takie bla bla bla. Nasi przegrali 0:2, po meczu zaproponowałem mu, żeby znowu przyszedł do piłkarzy, przecież walczyli, nie odpuszczali.

Odpowiedział mi w opryskliwy sposób: - Teraz to niech ich pan sam opieprzy. Ja nie idę.

I drugi polityk, Lech Kaczyński. Gdy nasi przegrali z Niemcami 0:1, pan prezydent z żoną Marią mówią mi: - Panie prezesie, proszę nas prowadzić do szatni. Chłopcy pięknie grali, przegrali w ostatniej minucie i należą im się podziękowania.

Zawodnicy byli skonsternowani, a prezydent im mówi: - Panowie, dziękujemy, pięknie graliście. To jest sport, w sporcie porażkę też trzeba przyjąć. Możecie być z siebie dumni.

Jak prezydentowa zaprosiła do gryzienia żeberek

Wielką siłą pana prezydenta była jego żona Maria. Przeurocza, przecudowna kobieta. Nigdy nie zapomnę, jak w przerwie tego meczu Niemcy - Polska, w loży VIP przynieśli nam - jak to w Niemczech - takie ogromne żeberka. Był ze mną sekretarz generalny Zdzisiu Kręcina. Siedzieliśmy sobie z boku, pani prezydentowa przy swoim stole, pan prezydent z kimś tam w kącie rozmawiał. I pani Maria nagle nas woła: - Panowie, proszę do mnie!

Podeszliśmy, a ona do nas: - No przecież ja sama nie zjem takiej ogromnej porcji. Proszę się częstować.

Połamała je, więc ze Zdzisiem i z prezydentową gryźliśmy sobie te żeberka.

----------

Jak dołem bronił wszystko

Po jednym z meczów reprezentacji Polski Lech Kaczyński poszedł do szatni reprezentacji Polski, rozmawiał z Arturem Borucem. Pan prezydent mówi do Boruca: - Ja też kiedyś byłem bramkarzem, w piłce ręcznej.

- To chyba w tę rękę, to pod poprzeczkę panu rzucali? - odpowiedział zawodnik.

Wszystkich wokół lekko ścisnęło, a prezydent spokojnie: - Ale dołem wszystko broniłem.

Tę anegdotę przytoczył na Twitterze dziennikarz Paweł Wilkowicz (Sport.pl). 10 listopada 2017 roku - w dniu ostatniego meczu Boruca w reprezentacji. I dekomunizacji warszawskich ulic.

Źródło artykułu: