Dla tej pani pracy nie ma. Pielęgniarka, która wpadła na trop afery dopingowej, nie ma za co żyć

PAP / PIXSELL / Probówka
PAP / PIXSELL / Probówka

Pielęgniarka Bogumiła Sawicka powiadomiła agencję antydopingową o stosowaniu zakazanej infuzji przez piłkarzy z Siedlec. Jej życie zamieniło się w piekło. Choć pielęgniarek potrzeba, dla niej miejsca nie ma. Straciła pracę, syna, żyje w strachu.

- Jak dziś było?
- Znowu to samo.
- Nic?
- Nie, byłam w dwóch miejscach. Było zapotrzebowanie, ale jak zobaczyli moje CV, nazwisko, to okazało się, że jednak pracy nie ma. Trochę mam dosyć, to już 11, 12 prób, wszędzie mówią, że pracy nie ma. A ja pytam swoimi kanałami i wiem, że jest.

Pani Bogumiła Sawicka spod Siedlec sprawdziła stan konta. W piątek było jeszcze 36 złotych, teraz kupiła, co trzeba, mleko, chleb, kilka podstawowych produktów. Wszystko, co ma, to 11 złotych. Sprawdza nerwowo stan konta i modli się o pracę.

- Wie pan, ja myślę, że tu, na tym terenie, pracy nie znajdę. Nigdy – mówi.

ZOBACZ WIDEO: Czarny scenariusz dla polskiej piłki. "Koronawirus może spowodować, że niektóre kluby nie dadzą rady"

Zawodnicy są naszprycowani

Wcześniej, w sumie mogła spokojnie żyć, pensja w granicach 2800-4000 i na rynku zapotrzebowanie na pielęgniarki spore. Zwłaszcza teraz w czasach pandemii koronawirusa. W Domach Pomocy Społecznej, gdzie każda para rąk do pracy jest potrzebna do tego stopnia, że pracowników pod przymusem trzeba ściągać, wybucha nawet potężna afera, że zmusza się do pracy samotne matki. A ona nie chce pod przymusem. Ona chce pracować. - Chcę odzyskać pracę, syna i dobre imię – mówi.

Wszystko zaczęło się w październiku 2019 roku. Wtedy pani Bogumiła zadzwoniła do agencji antydopingowej i poinformowała, że zawodnicy Pogoni Siedlce są szprycowani, a ona jest jedną z pielęgniarek, która w tym uczestniczy.

Sprawę jako pierwszy opisał dziennikarz "Gazety Wyborczej" Radosław Leniarski: "Najważniejszy SMS przyszedł od jej przełożonego, dyrektora Centrum Medyczno-Diagnostycznego dr. Pawła Żuka we wtorek. A w nim polecenie, że następnego dnia pielęgniarki muszą się zapakować w samochód i pojechać do klubu Pogoń Siedlce, by dać drużynie kroplówki - litr na głowę piłkarza w dwóch rzutach. W klubie będzie na nie wszystko czekało. W kroplówkach miał być między innymi potas, kalium chloratum, w stężeniu 15 proc.".

Pani Bogumiła zaznacza, że tego typu leki mogą być stosowane w warunkach szpitalnych. Dlatego pielęgniarki zaprotestowały przeciwko wyprawie do klubu. Zamiast tego zawodnicy przyjechali do przychodni. Siedmiu z nich podpięto do kroplówek, ale wcześniej musieli podpisać zgodę na infuzję. Pielęgniarki się przestraszyły, ale nie do końca zdawały sobie sprawę, że podają doping. Substancje, które serwowano zawodnikom, nie należą do zabronionych. Tylko ten potas je zaniepokoił. Nie zdecydowały się, mimo - jak twierdzi - nacisków trenera Daniela Purzyckiego. Dodatkowo szybko zorientowały się, że zrobiły coś zabronionego.

Infuzja dożylna to nie doping - jest zabroniona w sporcie w pewnych dawkach. Gdy więc następnego dnia do przychodni przyjechali kolejni zawodnicy, zostali powiadomieni o konsekwencjach. Nie chcieli podpisać zgody na infuzję. Dlatego tylko pierwsza siódemka - ci, którzy poddali się zabiegowi pierwszego dnia - ma problemy. Grozi im 4 lata zawieszenia. Mieli pecha, bo pierwsi weszli do gabinetu.

Trener się broni. - Z mojej strony nie było żadnych nacisków. Po prostu pytałem, czy panie pielęgniarki podały zawodnikom to, co miały podać. Moje stanowisko jest takie, że jestem niewinny, nie znałem składu suplementacji i jestem tak samo ofiarą tej sytuacji jak ta pani - mówi Daniel Purzycki.

Sygnalista i winna

W połowie października zawodnicy grali mecze co 3 dni, w badaniach wydolności mieli bardzo słabe wyniki, po meczach słaniali się na nogach. Dlatego klub postanowił zmienić sposób suplementacji. Tabletki zastąpiono zastrzykami.

- Ja sam zostałem w tej sprawie kozłem ofiarnym. Nigdy nikogo nie namawiałem do brania dopingu. Mieliśmy umowę z przychodnią Centrum i klub zlecił suplementację zawodników. Ja nie jestem specjalistą, żeby ocenić, czy jest to robione zgodnie z zasadami. Od tego są lekarze i pielęgniarki - mówi trener Purzycki.

- Personel medyczny musi poinformować zawodników o konsekwencjach, a oni podpisują zgodę. Ja jako trener i dyrektor sportowy miałem w tym temacie ograniczoną wiedzę. Zaufałem specjalistom. Wiedziałem tyle, że infuzja nie jest zabroniona, przecież wszyscy sportowcy to robią. Błąd polegał na dawkach. Ale to nie był mój błąd. Mnie nikt nigdy nie poinformował, że robimy coś zabronionego. Gdy tylko powiedziano mi, że to jest niedozwolone, zatrzymałem suplementację kolejnych zawodników. Od początku współpracowaliśmy z prokuraturą, z POLADĄ. Agencja odtrąbiła sukces, zanim nawet zapytali mnie o zdanie - twierdzi Purzycki.

Zawodnicy zeznają przeciwko trenerowi. Ten zauważa, że od początku był nielubiany, bo kiedy przyszedł do klubu, budżet został obcięty o 50 procent i on musiał wszystko ratować. Sportowo udało się bardzo dobrze, ale piłkarze mieli obcinane pensje. Inna sprawa jest taka, że w tej chwili każdy dba o siebie.

Druga strona medalu jest taka, że Bogumiła Sawicka, występując w roli sygnalisty, wskazała też na siebie jako na winną. Nawet jeśli działała pod silną presją przełożonych. O ile dla POLADA jest skarbem, to Izba Pielęgniarek i Położnych w Siedlcach uznała, że złamała zasady i wszczęła przeciwko niej postępowanie dyscyplinarne. Sawicka może stracić prawo do wykonywania zawodu. Chodzi o to, że jednak kilku zawodnikom środki dożylnie podała. Przynajmniej tak jest to tłumaczone.

W Izbie Pielęgniarek i Położnych nie możemy - mimo usilnych próśb - doprosić się kontaktu do rzecznika dyscyplinarnego. Pani, która odbiera telefon, mówi jedynie, że nie ma mowy o żadnej zemście lokalnego środowiska. Terminu rozprawy pani Bogumiła nie otrzymała. Od grudnia, gdy skończyła jej się umowa z przychodnią "Centrum", nie pracuje, przebywa na zwolnieniu lekarskim. - Powiedziano mi, że do czasu wyjaśnienia, nie mam prawa wykonywać zawodu - mówi.

Nie, nie żałuję

- Gdy pan Radek z "Wyborczej" napisał o mnie, że mi blokują pracę, to zaraz odezwali się z Izby Pielęgniarek i Położnych, że przecież mogę pracować. Ale jak szukam pracy, to się okazuje, że jej nie ma, chociaż od znajomych mam informację, że jest. Dla mnie nie ma, nie na terenie Siedlec - mówi poirytowana.

Trener Purzycki: - Współczuję tej pani, że nie może znaleźć pracy, ale ja też nie mogę. Straciłem posadę, bo klub dbał o wizerunek, a teraz wszędzie mi mówią, że dopóki sprawa się nie wyjaśni, nie mogą mnie zatrudnić.

Dla pani Bogumiły brak pracy to nie jedyny problem. W pewnym momencie, 3 marca, nie wytrzymała napięcia i trafiła na leczenie do szpitala psychiatrycznego. Jej 15-letni syn trafił pod opiekę chrzestnych. Kurator - jak mówi - zapewniła ją, że to tylko czasowe i zaraz po wyjściu będzie mogła odebrać dziecko.

8 marca wyszła ze szpitala, dostała informacje, że miała załamanie spowodowane długotrwałym stresem i może wracać do świata. Wsiadła w samochód i jechała ponad 5 godzin po syna, ale na miejscu pocałowała klamkę. - Nie mogłam się z nim zobaczyć, powiedzieli mi, że nie mogą mnie wpuścić, że mają zakaz - mówi.

Do kuratorium, jak opowiada, długo nie mogła się dodzwonić. - Gdy w końcu mi się udało, zbyli mnie - rozkłada ręce. Rozmawiamy długo. Opowiada o swoim życiu, o tym, że nie potrafiła sobie go ułożyć, że miała mężów alkoholików, z których jeden odszedł, a drugi zmarł. - Wszystko to teraz wykorzystują przeciwko mnie, choć wcześniej nikomu to nie przeszkadzało - mówi.

Trochę rzuca to cień na współpracę organów państwowych. Z jednej strony Polska Agencja Dopingowa skorzystała z pomocy pani Bogumiły, ale gdy środowisko się od niej odwróciło, urzędnicy rozkładają ręce.

- Wcześniej proponowaliśmy pani Bogumile szkolenie i pracę dla nas, pomoc psychologiczną, ale nie potrzebowała jej. Nie wiedzieliśmy, że jest w takiej sytuacji, zrobimy, co możliwe, żeby pomóc - deklaruje Michał Rynkowski, dyrektor POLADA. Możliwości ma jednak ograniczone, bo w świat pielęgniarek rządzi się swoimi prawami.

- Pewnie mogłabym podjąć pracę w Warszawie, ale ja mam tu dom, co mam zrobić? Sprzedać? - pyta retorycznie. Dyrektor Rynkowski poważnie podszedł do sprawy. POLADA ponownie zadeklarowała sfinansowanie pomocy psychologicznej oraz pomoc w znalezieniu pracy.

Warto było? - pytam.
Pani Bogumiła nawet się nie zastanawia nad odpowiedzią.
- Wie pan, tam komuś mogło się naprawdę coś złego stać. Jakiś chłopak by zmarł, ja bym była w więzieniu. Nie, nie żałuję.

Czytaj także:
Igrzyska Olimpijskie - co ze sportowcami, którym kończy się kara za doping

Koronawirus utrudnia działanie WADA. To wersja wojny

Źródło artykułu: